Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń
402
BLOG

Śmierć człowieka poczciwego

Marek Przychodzeń Marek Przychodzeń Polityka Obserwuj notkę 16

Od dłuższego czasu nie czytałem żadnej uczonej, porządnej, mądrej analizy rzeczywistości politycznej. Być może było to młodzieńcze złudzenie, ale wychowałem się na analizach Legutki, Kołakowskiego, Krasnodębskiego, Śpiewaka i paru innych, wyznaczający standard intelektualnej debaty, który zacząłem uważać za normalny dla środowisk ludzi poczciwych. Od pewnego czasu jednak mój entuzjazm dla polskiej klasy intelektualnej znacząco przygasł. Mniej więcej od czasu, gdy przeczytałem na 15 lecie „Gazety” tekst Kołakowskiego, w którym obwieszał, niedwuznaczne wskazując na prawicę, iż jest ona chora z zawiści, ponieważ głosi że Michnik ”jest liberałem, to znaczy: nie ma żadnych zasad, ale twierdzi, że wszystko wolno. Po wtóre, jest bolszewikiem, a więc ma bardzo twarde i stanowcze zasady, których treść jest taka, że trzeba zniszczyć Polskę i Kościół”.

Niby nic, ale po tym arcydziele przestałem darzyć estymą Kołakowskiego, bądź co bądź dokładnie tak widzę bowiem obecną rolę gazety Michnika. Prawica nie była mi jednak dłużna. Ostatnio wpadł mi w ręce artykuł profesora Krasnodębskiego, w którym ten zaznacza, przy okazji wydarzeń tragedii smoleńskiej, że „gardzi” częścią swych czytelników. Odniosłem wrażenie, że wśród moich znajomych mało kto zauważa, iż Krasnodębski tym samym wypadł z roli komentatora wydarzeń i zajął pozycję ich uczestnika. Niby nic, a jednak. Na bezinteresowny ogląd rzeczywistości nie mogę też liczyć, czytając Pawła Śpiewaka, który z miną znawcy (tak sobie to wyobrażam) kreśli w ostatnim „Przeglądzie Politycznym” diagnozę, że przed Polską stoją dwa zasadnicze problemy: lustracja i antysemityzm. Antysemityzm???
Wysoka literatura dla poczciwego człowieka przeżywa zatem kryzys (być może analogiczny do tego, jaki przeżywa dodatek „Europa”) i to z dwóch powodów. Po pierwsze, nie starczyło wysokiej literatury, po drugie człowiek poczciwy okazał się być li tylko projektem - manipulowanym przez elity nieciekawym sybarytą. Skutkiem owej manipulacji miało być nie wtrącanie się owego poczciwca do polityki, którą robić mieli wszyscy ci czytani przez niego „poważni” ludzie z gazet i ich koledzy. Liberalny demokrata, którego tak pieczołowicie hodowała Fundacja Batorego, okazał się jednak w polskim wydaniu już to sympatyzującym z radykalnymi ruchami szczeniakiem, popalającym trawkę i mającym w nosie jakąkolwiek lekturę (a już z całą pewnością nie lekturę autorytetów), już to zwyczajnym i odrażającym chamem, a nawet przestępcą. W obozie poczciwych ludzich nie było już zatem kogo bronić, ani nikogo, kogo warto by było bronić.
 Lektura publicystyki Wojciecha Sadurskiego upewnia mnie, iż liberałowie odwołujący się zazwyczaj do odpowiedzialnego, poczciwego człowieka z klasy średniej, wobec radykalizacji sceny politycznej i kompletnego braku zainteresowania ze strony tego ostatniego, który okazał się albo chamem albo trafił do więzienia, zaczynają przechylać się na stronę szczeniaków popalających trawkę. Cóż, pisarstwo Sadurskiego raczej potwierdza krytykowaną przez Kołakowskiego diagnozę ostatecznych konsekwencji ideologii liberalno-demokratycznej. Nie jest ona w stanie zapewnić fundamentów odtwarzania się „poczciwej” klasy średniej i skazana jest na sekundowanie różnemu rodzajowi „postępowym” ruchom społecznym, których nigdy nie poparłby żaden klasyczny liberał w stylu Humboldta. Pytanie, czy liberałowie dysponowali odpowiednimi zasobami teoretycznymi, by zapobiec temu ześliźnięciu się liberalizmu w „frazes, małoduszność i tchórzostwo” .
            Co do mnie, nie płakałem po śmierci człowieka poczciwego ani literatury dla tegoż przeznaczonej. Człowiek poczciwy okazał się być, mówiąc słowami Ryszarda Legutki, istotą mało ciekawą, zaś większa część „establishmentowej” literatury dla niego przeznaczonej analogicznie jest niewiele warta, brakuje jej głębi i ducha prawdziwej nauki. Być może, używając idiomu Gramsciego, czeka nas moment przełamania tzw. liberalno-demokratycznej „hegemonii ideologicznej”. Byłby to czas, w którym wobec bankructwa i równouprawnienia wszelkich ideologii zmarginalizowane dotą stanowiska intelektualne odzyskałyby, przynajmniej prima facie, swoją wolność a nawet uzyskały pewną świeżość i atrakcyjność, jaka przysługuje w liberalnej demokracji wszystkiemu, co nowe.
            Wydanie ostatnio „Platona” Erica Voegelina a w najbliższym czasie komentarza św. Tomasza z Akwinu do „Polityki’ Arystotelesa może wróżyć tego rodzaju przemianę. Czy czeka nas zatem powrót „królestwa ciemności, razem ze św. Tomaszem na jego czele?” używając słów Leo Straussa? Czas nowych publicystów i nowych analiz?
 
Marek Przychodzeń

 

Marek Przychodzen Utwórz swoją wizytówkę Marek Przychodzeń - ur. 1978. Doktor filozofii. Opiekun merytoryczny organizowanych na WSE w Krakowie studiów podyplomowych "Filozofia polityki ONLINE". Członek redakcji "PRESSJI", czasopisma Klubu Jagiellońskiego. Tłumacz i publicysta. Członek Katedry Filozofii Klubu Jagiellońskiego i jej szef w roku akademickim 2007/08. W latach 2004-2008 współpracował z Przeglądem Politycznym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka