Odpowiem krótko na zadane w tytule pytanie: oczywiście że demilitaryzacja lub denuklearyzacja obwodu królewieckiego jest „niewyobrażalna i niemożliwa” (cytat za gen. Leonem Komornickim). Dodam jednak, że jest „niewyobrażalna i niemożliwa” dziś, może jutro. Nie dziwię się nawet, że mówienie o demilitaryzacji albo tylko denuklearyzacji obwodu królewieckiego traktowane jest dziś jak mrzonka. Historia nie zna jednak takich słów jak nigdy i zawsze.
Nie jest celem mojego tekstu przedstawianie oczywistych korzyści dla bezpieczeństwa Polski w przypadku denuklearyzacji a jeszcze lepiej całkowitej demilitaryzacji obwodu królewieckiego ani też wskazywanie jak to osiągnąć. Zdecydowanie także nie o wszystkich planach w tym zakresie powinniśmy mówić publicznie.
Odpowiem za to krótko na zadane w tytule pytanie: oczywiście że demilitaryzacja lub denuklearyzacja obwodu królewieckiego jest „niewyobrażalna i niemożliwa” (cytat za gen. dywizji w st. spocz. Leonem Komornickim). Dodam jednak, że jest „niewyobrażalna i niemożliwa” dziś, może jutro. Nie dziwię się nawet, że mówienie o demilitaryzacji albo tylko denuklearyzacji obwodu królewieckiego traktowane jest dziś jak mrzonka. Historia nie zna jednak takich słów jak "nigdy" i "zawsze".
W 1938 r. w komory gazowe Auschwitz, w polski Szczecin i Wrocław, w litewskie Wilno itd. też absolutnie nikt by nie uwierzył (lub prawie nikt, bo byli tacy, którzy planowali ale czy wierzyli w swoje plany to inna rzecz), a jednak się stało. Czy ktoś w 1945 r. uwierzyłby, że w opinii dużej części Polaków Niemcy (w tamtym czasie z wiadomego powodu wielu pisało po polsku z małej litery „niemcy”) w ciągu dwu, trzech pokoleń staną się gwarantem bezpieczeństwa i dobrobytu Polski, i to mimo że nie ukarali w ogóle sprawców zbrodni, nie wypłacili reparacji i zawdzięczają w części powojenne sukcesy gospodarcze rabowaniu Europy w czasie wojny. Myślę, że nawet sami Niemcy w 1945 r. a nawet w 1990 r. by nie uwierzyli, że tak szybko będą w stanie zmienić świadomość tak wielu Polaków. A jednak osiągnęli to co ładnie nazywa się "pojednaniem" w rezultacie kilkudziesięcioletnich starań służb, nie tylko dyplomatycznych, wydatkowania pieniędzy na stypendia, organizacje pozarządowe i media w Polsce.
Dlaczego przed zamachami 11 września 2001 r. na WTC chyba żadne państwo nie miało przepisów regulujących zestrzelenie własnego samolotu z pasażerami na pokładzie? Odpowiem, że to było w powszechnej percepcji przed 11 września „niemożliwe” by użyć samolotu pasażerskiego do ataku samobójczego.
W 2001 r. po zwycięskiej amerykańskiej inwazji na Afganistan przywódca talibów mułła Muhamad Omar (1959-2013) miał powiedzieć „Amerykanie mają zegarki, my mamy czas”. Któż by potraktował te słowa poważnie? A jednak dwadzieścia lat później amerykańska potęga, która niezaprzeczalnie dominuje militarnie i gospodarczo od ponad stu lat nad każdym innym państwem świata w sposób szalenie upokarzający przegrała wojnę z bosonogimi talibami. Dlaczego „niemożliwe” staje się faktem? Ponieważ świat geopolityki jest dużo bardziej skomplikowany niż to wynika z porównania liczb obrazujących wielkość gospodarki, nakłady na obronę, liczbę żołnierzy i czołgów. W Afganistanie liczby i jakość techniki nie pozostawiały wątpliwości kto zwycięży ale zaskakująco stało się „niemożliwe” i zwyciężyli bosonodzy talibowie.
Dla nas współczesnych powyższe przykłady to są już niezaprzeczalne fakty, „niezmienna” rzeczywistość. Listę zdarzeń „niemożliwych”, które się jednak wydarzyły moglibyśmy ciągnąć w nieskończoność. Choćby absolutnie przecież „niemożliwe” było jeszcze w 1914 r. odzyskanie przez Polskę niepodległości. A jednak to się stało ledwie 4 lata później. Dlatego między innymi porządne państwo z 1000-letnią historią powinno budować strategię nie na najbliższe 4 lata po wyborach a na 40 lat. Wiem że to idealizm. W perspektywie już kilkudziesięciu lat nawet dziś niemożliwe ale oczywiście fizycznie realne może stać się rzeczywistością, trzeba w tym „tylko” historii pomóc.
Posłużmy się mało znanym, ale nie wyjątkowym w temacie roszczeń międzypaństwowych, przykładem Estonii. Niewielu Polaków wie, że Estonia wciąż faktycznie podtrzymuje prawne roszczenia terytorialne w stosunku do Federacji Rosyjskiej (rejony na wschód od rzeki Narwy i na południowym odcinku granicy na zachód od Pskowa, które wchodziły w skład międzywojennej Estonii). Dlaczego Estończycy podtrzymują te roszczenia? Czy wierzą w ich realizację? Dla porównania Polska natychmiast po uzyskaniu suwerenności przez Federację Rosyjską uznała, że nie ma żadnych kwestii spornych z tym państwem (traktat o przyjaznej i dobrosąsiedzkiej współpracy z 22 maja 1992 r.). Czyżby Estończycy byli bardziej romantyczni a Polacy bardziej pragmatyczni? Nie sądzę by odpowiedź na to pytanie cokolwiek wyjaśniła. Może bliżej znalezienia odpowiedzi będziemy jeśli zadamy przewrotne pytanie, czy Estończycy nie boją się ośmieszenia występując z roszczeniami, które są dziś absolutnie "niemożliwe" do zrealizowania zważywszy potencjały stron sporu. Oczywiście odpowiedź na to pytanie również nie może być pełnym wyjaśnieniem dlaczego tak szybko uznaliśmy, że nie ma kwestii spornych w relacjach polsko-rosyjskich. Jak wiemy historia jest tu bardziej skomplikowana i znacznie ciekawsza niż proste odpowiedzi na banalne pytania.
Pamiętam jak kilkanaście lat temu miałem okazję rozmawiać z pewnym generałem, któremu wspomniałem o tym, że Polska powinna zapoczątkować starania o włączenie się do programu NATO Nuclear Sharing (udostępnienie broni jądrowej państwom członkowskim NATO, które jej nie posiadają) dla wzmocnienia własnego bezpieczeństwa. Po pierwsze, pan generał nie wiedział co to jest za program, mimo że miał już doświadczenie służby w strukturach NATO, a po drugie, po wyjaśnieniu, trochę mnie wyśmiał i odpowiedział, że nikt na to się nie zgodzi i jest to niemożliwe. Mimo że jeszcze wtedy mało kto o programie słyszał dziś już dyskutujemy o tym publicznie, oswoiliśmy się z tematem, a nawet wierzymy że to możliwe. Potwierdzeniem tego przekonania jest wystąpienie prezesa RM i szefa MON w czerwcu i lipcu 2023 r. do państw członkowskich NATO o włączenie Polski do programu Nuclear Sharing m.in. w związku z rozmieszczeniem rosyjskiej broni jądrowej na Białorusi. Wydaje się, że jeszcze daleka droga do udziału Polski w Nuclear Sharing ale pierwszy krok został zrobiony.
Mam nadzieję, że niniejsze uwagi będą takim pierwszym krokiem w oswajaniu z tematem demilitaryzacji lub denuklearyzacji obwodu królewieckiego ale przede wszystkim przekonywaniu, że to jest możliwe, chociaż jeszcze nie dziś. Pozostaje tylko zadać pytanie jak ten cel osiągnąć. Przynajmniej częściowej odpowiedzi na nie można szukać powyżej.
Zobacz też:
- Demilitaryzacja i neutralizacja – formy i funkcje w prawie międzynarodowym, "Międzynarodowe Prawo Humanitarne" 2010, tom I, ISSN 2081-5182, s. 63, Dariusz Bugajski
- Dzierżawa Jeziora Wisztynieckiego przez Litwę: zmiany na starej granicy, "Kwartalnik Bellona" 2013, ISSN 1897-7065, s. 79, Dariusz Bugajski
- Demilitaryzacja Królewca leży w interesie Polski. Historia nie zna słów „nigdy” i „zawsze”, Dariusz Bugajski
- Zdemilitaryzować Królewiec, Marek Jurek, Kazimierz Michał Ujazdowski
- Obwód Królewiecki poza Rosją? Czwarty Kraj Bałtycki coraz bliżej, Maksymilian Dura
- NATO powinno domagać się demilitaryzacji Kaliningradu, Romuald Szeremietiew
- Powinniśmy mówić o demilitaryzacji obwodu królewieckiego, Dariusz Bugajski
Inne tematy w dziale Polityka