unukalhai unukalhai
1882
BLOG

Piłsudski (oglądany z boku)

unukalhai unukalhai Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

 

 

Piłsudski (oglądany) z boku   
(część 1)
         Miałem już dać sobie spokój z publicystyką polityczną Wacława Zbyszewskiego, dotyczącą czasów przedwojennych, bo kogo dzisiaj obchodzi okres II RP, gdy mamy takie mnóstwo ważnych i aktualnych problemów z dogorywającą na naszych oczach III RP. No, ale skoro przedstawiłem gawędę jego autorstwa na temat „piłsudczyków”, to jakoś głupio było nie uzupełnić wątku o gawędę dotyczącą osoby samego Marszałka (w zbiorze gawęd nosi ona tytuł „Marszałek Piłsudski”). Przedmiotowa gawęda posiada taką oto zaletę, że Wacław Zbyszewski opisuje postać Marszałka w czasach, gdy był on jeszcze w dobrej formie fizycznej i intelektualnej, podczas gdy w ostatnich kilku latach życia wskutek nieuleczalnej choroby (rak) cedował on rządzenie krajem w coraz większym zakresie w gestię swoich współpracowników (tzw. rządy pułkowników, skąd tytuł poprzedniej mojej notki). Sam Piłsudski natomiast odsuwał się od polityki, która go coraz bardziej nużyła i drażniła. Po drugie W.Zbyszewski nie pełnił żadnej roli politycznej w czasach II RP, a tym samym nie był zaangażowany w brutalne spory ideowo-polityczne toczone przez eksponentów głównych ugrupowań parlamentarnych (jak też i pozaparlamentarnych), stąd jego w miarę obiektywnie formułowane oceny. Po trzecie wreszcie, co nie jest najmniej ważne, na tematy aktualne pisze wystarczająco wielu blogerów na s24.
W moim odczuciu W. Zbyszewski opisuje postać J. Piłsudskiego w zupełnie nie pomnikowej konwencji, co stanowi o kolejnej zalecie przedmiotowej gawędy. Konkluzja moja jest natomiast tego rodzaju, iż u każdego z dyktatorów można znaleźć pozytywne czy sympatyczne cechy, a już zwłaszcza w sytuacjach kameralnych.
         Notkę zawierającą tekst gawędy rozdzieliłem na dwie części, gdyż po dodaniu śródtytułów własnego pomysłu oraz własnego przemysłu przypisów, rozrosła się do nieprzyzwoitej objętości ponad 20 stron formatu A4.Pominąłem w tekście gawędy pięć zdań z części wstępnej (w notce Prolog) zawierających introspekcję na temat lat szkolnych W. Zbyszewskiego, które  nie miały związku z postacią Marszałka.Ponadto w niniejszej notce zamieniłem miejscami końcowe fragmenty gawędy. W oryginale ostatni fragment jest w tej notce przedostatnim podrozdziałem.
I, oczywiście, na odwrót. Kompozycyjnie bardziej mi to „pasowało”. Natomiast widoczne to będzie dopiero w drugiej części, którą zawieszę za jeden  lub dwa dni.
Prolog
Pierwszą wojnę spędziłem w Kijowie, który był odcięty linią okopów od Polski i cenzura rosyjska nie przepuszczała żadnych wiadomości o Legionach ani też o wypadkach politycznych w Warszawie i reszcie ziem polskich. Toteż nie znałem silnych tarć w społeczeństwie polskim na tle tak zwanych orientacji proaustriackiej, prorosyjskiej czy legionowej i jakoś nigdy się w tych tar­ciach i poglądach nie orientowałem. Gdym przybył wreszcie do Warszawy w 1919 roku, musiałem jakoś dać sobie radę w zupeł­nie odmiennych warunkach i odrobić w ciągu jednego roku studia trzech lat, bo dwa lata straciłem de facto w okupowanym coraz to przez inne siły i reżimy Kijowie.
Dla mnie Piłsudski był zwycięskim wodzem i Naczelnikiem Państwa i tyle. Ani nie należałem do jego wyznawców, ani do jego przeciwników. Zajęty byłem wyłącznie kuciem lekcji w gimnazjum im. Staszica w Warszawie, gdzie zdałem - zresztą celująco - ma­turę.
[… opuszczone pięć zdań]
Trudno dzisiejszemu pokoleniu wytłumaczyć, jaka przepaść dzieli obecne czasy[1] od lat zaraz po pierw­szej światówce[2]. Nie było radia, nie było telewizji, dzięki której każ­dy może oglądać wielkich tego świata we własnym domu czy we własnym pokoiku i nawet mieć ich pogwarek i minek po uszy. Ówczesne dzienniki w Polsce miały bardzo niewielkie nakłady i z reguły nie zamieszczały żadnych fotografii. W rzadkich kinach nie było zdjęć z aktualności. Nazwiska rządzących - i to także na Zachodzie, nie tylko w Polsce - nie łączyły się z żadnymi konkret­nymi twarzami i sylwetkami.
W Kijowie widziałem osobiście cara Mikołaja II w roku 1916, gdy przejeżdża! pod naszym domem samochodem wraz ze swo­im synem - następcą tronu, tak samo później zamordowanym ca­rewiczem Aleksym. Car wydał mi się zupełnie nijaki: w żołnier­skim szynelu wyglądał na oficera niskiej rangi, nie wyróżniające­go się niczym. Jego twarz była smutna i zafrasowana. Obok nie­go maleńki carewicz, też w żołnierskim szynelu, robił wrażenie chorego chłopca. Potrójny rząd sołdatów prezentował broń wśród głuchego milczenia pustej omal ulicy. Nikt nie wzniósł ani jednego wiwatu. Korowód samochodów cesarskiego orszaku już wówczas, na parę miesięcy przed rewolucją i detronizacją cara, robił wrażenie konduktu żałobnego.
 
         Rok później w tymże Kijowie oglądałem na balkonie opery sa­mego Trockiego[3]. Całkiem przypadkiem wracałem z gimnazjum polskiego w Rylskim Zaułku i znalazłem się w głębi Placu Opery w chwili, gdy Rakowski[4] prezes sowietu komisarzy, czyli Rady Ministrów Sowieckiej Ukrainy, wzywał obecnych do wysłuchania oracji towarzysza Trockiego. Rakowski dodał, że tłum musi za­chowywać się cicho, bo towarzysz Trocki jest przeziębiony i mówi z trudnością. Wówczas wysunął się na czoło balkonu Trocki. Był omotany po uszy wielką szubą, a na głowie miał papachę znowuż po uszy. Widać było tylko jego cwikier i czarną bródkę. Trocki za­czął ryczeć tak, jak chyba nikt inny na świecie nie ryczał, nawet Hitler. Był to mówca przerażający, ale nadzwyczajny. Wołał on przez pół godziny czy dłużej, że trzeba mordować wszystkich bur­żujów, kapitalistów, wrogów klasowych, wrogów ludu i że lepiej zabić tysiąc niewinnych niż wypuścić jednego żywego kontrrewo­lucjonistę. Po dziś dzień uważam, że głosowo najlepszymi mów­cami, jakich słyszałemvivavoce w życiu, to byli Trocki i Briand[5]. Hitlera, Stalina, Churchilla, Roosevelta słyszałem tylko przez ra­dio albo w telewizji. Głos Trockiego był chrapliwy, przerażający, ale fantastycznie donośny w epoce, kiedy nie było megafonów. Głos Brianda to był aksamit,violonce!la,słuchało się go jak teno­ra w operze, zamykało się oczy tak, jak kiedy się słucha trelów sło­wika.
 
Przypisy:
[1] lata 70-te i 80-te XX wieku, gdyż W. Zbyszewski zmarł w Londynie w 1985 r.;
 
[2] I wojna światowa 1914-1918;
 
[3] Trocki - Lew Dawidowicz Bronstein, 1879-1940, komisarz ludowy w Związku Sowieckim, zabity (w Meksyku) z rozkazu Stalina;
 
[4] Christian Georgijewicz Rakowski, właśc. Christo Georgijew Stanczew, ps. Christew, Insarow, 1890-1941 – trockista, działacz komunistyczny pochodzący z bułgarskiej części Dobrudży, zabity (w Moskwie) z rozkazu Stalina;
 
[5] Aristide Briand, 1862-1932, socjalistyczny polityk francuski, wielokrotny premier i  minister.
 
Pierwsze spotkanie z Piłsudskim
Piłsudskiego zobaczyłem po raz pierwszy w życiu w 1921 roku, gdy dwuosobowym powozem, otwartym, tylko z jednym adiutan­tem obok niego, wjeżdżał do Frascati [6] od ulicy Wiejskiej. Musiała już być wiosna albo lato, bo nosił tylko zwykły mundur bez płasz­cza. Jechał na pewno do gmachu Sejmu. Nie było eskorty ani po­licji, powóz był zaprzężony w dwa gniade konie i tylko jakiś żoł­nierz, który jak ja wtoczył się po ulicy Wiejskiej, zasalutował wo­łając na cały głos: „Niech żyje Dziadek!". Nie znałem wówczas tego polskiego odpowiednika mianale petit caporal[7],którym wia­rusy napoleońskie obdarzały cesarza. Byłem tym okrzykiem więc zaskoczony, bo w tym czasie Piłsudski wcale na „dziadka" nie wyglądał. Przeciwnie, wydał mi się człowiekiem w sile wieku. Miał ogromne, opadające na podbródek wąsy, zupełnie czarne, bez jednej srebrzystej nitki, czarne brwi, maciejówkę, całkowicie za­słaniającą ciemne włosy. Na piersiach jak zawsze nosił tylko dwa krzyżyki: Virtuti Militari i Krzyż Walecznych, a na epoletach skrzyżowane buławy marszałkowskie. Jego mundur był bladoniebieski, podczas gdy mundury naszych oficerów i żołnierzy były raczej zielonkawe albo khaki. Piłsudski nosił też zawsze długie spodnie, nigdy butów po kolana. Był uderzająco przystojny, robił wrażenie wielkiego pana i w ogóle wrażenie bardzo sympatyczne, chociaż się nie uśmiechał. Zdjąłem czapkę uczniowską na jego widok. Piłsudski odsalutował i zniknął w podwórzu sejmowym.
 
Wyjechałem do Krakowa, gdzie zająłem się wyłącznie i z zapałem studiami prawa, potem raczej ekonomii. Ale poza tym uczy­łem się łaciny, nawet biorąc lekcje prywatne, by tym językiem swo­bodnie mówić. Czytałem Kanta i Spinozę, zresztą raczej przez snobizm, bo filozofia mnie nudziła. Nie brałem żadnego udziału w życiu studenckim, uniwersyteckim, cóż dopiero w polityce. By­łem parę razy na zebraniach Bratniaka, poznałem obu dzisiaj nie żyjących koryfeuszów młodzieży krakowskiej: endecji i PPS-u, a więc Bieleckiego[8] i Ciołkosza[9], ale się do ich stronnictw nigdy nie zapisałem. Za to zwróciłem na siebie uwagę profesorów Wydzia­łu Prawa, a zwłaszcza trzech ostatnich stańczyków: Władysława Leopolda Jaworskiego, który odgrywał czołową rolę w polskim Wiedniu i był prezesem tego koła, Stanisława Estreichera, który zginął w Sachsenhausen, i Adama Krzyżanowskiego, który wynegocjował w Ameryce pożyczkę stabilizacyjną i był posłem na Sejm oraz mentorem naszych ministrów skarbu. U niego się doktory­zowałem. Dzięki tym stosunkom dostałem się do redakcji „Cza­su", organu stańczyków, którego autorytet był wciąż bardzo duży w ówczesnej Polsce. Dostałem się tam w wieku lat 20 
i pierwszy mój artykuł był drukowany na łamach „Czasu" 1 listopada 1923 roku, kiedy dopiero zająłem się polityką, i ten to zawód dzienni­karski sprawił, że byłem przedstawiony Marszałkowi Piłsudskie­mu parę miesięcy później.
 
Przypisy:
[6] Pałac Branickich w ówczesnych ogrodach Frascati w Warszawie, terenie położonym na skarpie wiślanej za Placem Trzech Krzyży;
 
[7]fr. mały kapral;
 
[8] Tadeusz Bielecki, 1901-1982, działacz Stronnictwa Narodowego w II RP i na emigracji (Londyn), od 1939 r. do śmierci jego prezes. Poseł na Sejm II RP, bliski współpracownik R. Dmowskiego;
 
[9]Adam Ciołkosz, 1901-1978, działacz PPS w II RP i na emigracji (Londyn), polityk socjalistyczny związany z Tarnowem, poseł na Sejm w II RP , przeciwnik sanacji, więzień polityczny w latach 1932-1935.
 
Piłsudski i Foch
 
           W maju 1923 roku marszałek Foch[10], odwiedził Polskę i przybył z oficjalną wizytą do Warszawy, bo nadal piastował urząd Na­czelnego Wodza armii francuskiej. Po pobycie w Warszawie przy­był on do Krakowa, gdzie w auli Uniwersytetu Jagiellońskiego wręczono mu dyplom doktora honoris causa tej wszechnicy. Marszałek Piłsudski już nie był Naczelnikiem Państwa, jego funk­cje przejął, po wejściu w życie Konstytucji zwanej Marcową, pre­zydent Rzeczypospolitej, Stanisław Wojciechowski. A Marszałek Piłsudski objął stanowisko szefa Sztabu Generalnego, które zresztą wkrótce potem sam opuścił.
 
Marszałek Piłsudski jako najstarszy rangą oficer polski towa­rzyszył marszałkowi Fochowi w jego objeździe Polski, a więc i w czasie jego wizyty w Krakowie. Pamiętam doskonale ten dzień majowy 1923 roku. Był to wyjątkowo piękny, słoneczny i ciepły, bez najmniejszej chmurki na niebie. Przed Collegium Novum na Plantach zebrała się grupka studentów albo jak się wówczas w Krakowie mówiło „akademików" Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Marszałek Foch otrzymał dyplom doktora hono­ris causa prawa. Więc my, prawnicy, odsunęliśmy słuchaczy in­nych wydziałów, arogując sobie monopol przyjęcia zwycięskiego wodza ententy z pierwszej wojny światowej. Zebrało się nas kilku, może z dziesięciu studentów, ultrafrankofilów, mówiących dosko­nale po francusku, i postanowiliśmy uczcić Focha staropolskim, a w każdym razie starym krakowskim zwyczajem, mianowicie wnosząc go na naszych barach na pierwsze piętro, gdzie znajdo­wała się wielka aula uniwersytecka i gdzie miała się odbyć uroczy­stość wręczenia Fochowi doktoratu.
 
Przed Collegium Novum zajechał orszak oficjalny, złożony z samochodów. Były to szczęśliwe czasy, kiedy terrorystów nie było, więc nie było potrzeba żadnej żandarmerii, straży przybocznej czy innych aniołów stróżów. W pierwszym samochodzie siedział Foch w towarzystwie kilku innych generałów francuskich. Wszy­scy mieli jednakowe mundury: bladoniebieskie, z odznakami ran­gi na rękawach, a nie na epoletach, których nie nosili, z identycz­nymi pasami, wstążeczkami zamiast orderów na piersiach i co ważniejsze - wszyscy wyglądali identycznie: wszyscy mieli białe, puszyste wąsy, można nawet powiedzieć wąsiska, także białe czu­pryny, wszyscy mieli pokaźną tuszę i okrągłe kepi ze złotymi oto­kami z liści dębowych. Jedyna różnica polegała na tym, że mar­szałek miał tych otoków trzy, a towarzyszący mu francuscy gene­rałowie dywizji - armia francuska wówczas nie znała rangi gene­rała broni - tylko po dwa. Przez chwilę byliśmy przerażeni, bo nie mieliśmy pojęcia, który z tych wojaków był Fochem, ale gdy ten wysiadł pierwszy z samochodu, dopadliśmy go i - hop! - wzięli­śmy na bary, każdy chwytając go za inną część ciała. Mnie przy­padło w udziale nosić na moim prawym ramieniu część ciała marszałka, którą grzecznie określa się terminem „cztery litery". Część ta była obfita, wielka i bardzo ciężka. Mimo tego popędzi­liśmy galopem wielkimi schodami do auli, niosąc marszałka Fo­cha na naszych barach. Był zdziwiony, spocony, cały czerwony, ale uśmiechnięty i nawet rozbawiony. Wszelako, gdyśmy u progu auli ustawili z powrotem marszałka na ziemi, a raczej na posadz­ce pierwszego piętra, Foch sapał głośno i długo. Widocznie ten objaw popularności i hołdu bardzo go zmęczył. Wówczas mu się dobrze przypatrzyłem. Muszę przyznać, że wyglądał na zwykłe­go, starego generała francuskiego, na dobrego, miłego, życzliwe­go tatusia czy dziadunia, już od lat na emeryturze - jego twarz nie miała żadnych cech marsowych.
 
Za naszą grupką, do której należał mój kolega i przyjaciel Hen­ryk Dembiński[11], później profesor prawa na Katolickim Uniwersy­tecie w Lublinie, kroczył Marszałek Piłsudski i znowu mu się uważnie i z bliska przypatrzyłem.
W przeciwieństwie do francuskich generałów, którzy mieli na nogach jakby getry skórzane do kolan, Marszalek Piłsudski nosił długie spodnie, mundur mar­szałkowski i maciejówkę. Był szczupły, krok miał elastyczny i w każdym calu wyglądał na wielkiego pana i wielkiego wodza. W auli Foch siadł na specjalnym fotelu, a Piłsudski w pierwszym rzę­dzie krzeseł w samym środku. To, że wszystkie honory były dla Focha, a nie dla niego, wydawało się Piłsudskiemu obojętne. Wrę­czając dyplom Fochowi, ówczesny rektor Uniwersytetu Jagielloń­skiego, Władysław Natanson, którego dobrze znałem, bo był oj­cem mojego kolegi i przyjaciela Wojtka Natansona, wygłosił pięk­ną mowę po francusku. Na mój gust - trochę barokową, ale cały Kraków był wtedy mocno barokowy. Marszałek Foch krótko, ale serdecznie podziękował i na tym się skończyło. Ale najsilniej ude­rzył mnie w tej uroczystości moment zupełnie inny. Gdy marszał­kowie odjechali, różni koledzy i koleżanki wymieniając uwagi i spostrzeżenia zaczęli się cisnąć dookoła szczęśliwców, którzy unosili cielsko marszałka Focha. Między innymi docisnęła się do nas młoda panienka, którą oraz całą jej rodzinę doskonale zna­łem. Rodzina była fanatycznie - w cudzysłowie - „endecka".   I ta panienka - dzisiaj nie żyjąca - która w czasie ostatniej wojny ode­grała w Czerwonym Krzyżu bardzo piękną i szlachetną rolę, rze­kła: „Co to jest, Focha dotąd nie widzę, bo jest taki przeciętny, a Piłsudskiego widzi się od razu i nie można go zapomnieć".
Sza­lenie mnie to zdanie, z takich właśnie ust, uderzyło i całkowicie się zgodziłem z tą panienką.   I tak samo cała nasza grupa, choć do szpiku kości frankofilska i zebrana, by uczcić Focha, konstatowa­ła, że Piłsudski wygląda dużo bardziej na marszałka i na zwycię­skiego wodza, na wielkiego pana i wielkiego człowieka niż Foch.
Przypisy
[10] Ferdynand Foch, 1851-1929, Marszałek Francji, Marszałek Polski, Marszalek polny Wielkiej Brytanii, naczelny wódz Sil Sprzymierzonych w Europie - I wojna światowa;                                     
[11] Henryk Dembiński, 1900-1949, wykładowca i kierownik katedry na KUL, działacz Stronnictwa Pracy i zwolennik Karola Popiela;                            
Drugie spotkanie z Piłsudskim
Dzisiaj wszyscy wiemy, jak ważną rzeczą dla wielkich tego świata jest być fotogenicznym. John Kennedy zawdzięczał dużą część swojej wielkiej na świecie popularności temu, że wyglądał niezwykle młodo, na trzydzieści lat najwyżej, i był wyjątkowo przystojny. Oczywiście, dzisiaj, w epoce telewizji, te walory posta­wy, urody, wyglądu są dużo ważniejsze niż były sześćdziesiąt lat temu. Ale już wówczas robiły swoje. Sikorski [12] za młodu też był przystojny, ale była to uroda że tak powiem banalna, bez tego ele­mentu czegoś niezwykłego, wyjątkowego, który był tak uderzają­cy u Piłsudskiego. W całej sylwetce Marszałka Piłsudskiego było coś hipnotyzującego, do tego dochodził jego przedziwny głos wraz z bardzo silnym wileńskim akcentem, glos jakby z zaświatów, głos naprawdę niezapomniany: niski, jakby urywany, jakby monolog, a nie przemówienie czy rozmowa. Ale wówczas, w ten majowy dzień w Krakowie, Marszałek Piłsudski ust nie otworzył, a więc jego głosu nie słyszałem i o nim nic nie wiedziałem. Jego głos po raz pierwszy usłyszałem w rok później, w listopadzie 1924 roku, gdy znowu zjechał do Krakowa, tym razem z odczytem o powstaniu styczniowym.
Zostałem wówczas przedstawiony Marszałkowi, miałem za­szczyt uścisnąć jego rękę. Poza tym spotkanie to już nie było przy­padkowe. Już od roku byłem współpracownikiem krakowskiego „Czasu" i gdy organizatorzy odczytu Marszałka nadesłali do re­daktora naczelnego tego organu stańczyków, markiza Antoniego de Beaupré, zaproszenie, mnie nań wydelegowano, z tym że mia­łem zrobić z niego sprawozdanie dla „Czasu". Organizatorzy - późniejsza śmietanka tak zwanej „sanacji", zarezerwowali dla przedstawiciela „Czasu" fotel w pierwszym rzędzie, tuż naprze­ciwko podium, z którego Marszałek miał przemawiać. Już wów­czas „Ilustrowany Kurier Codzienny", tak zwany „Ikac", bił stary „Czas" ilością prenumeratorów i czytelników, ale tradycje królew­skiego i stołecznego miasta Krakowa miały twarde życie. „Czas" jeszcze wówczas był uważany za polski odpowiednik angielskie­go „Timesa" i z jego opinią liczono się sto razy więcej niż z opinią „Ikaca", a cóż dopiero kiełkujących wówczas „czerwoniaków" [13] i innych brukowców. Wybór dwudziestoletniego studenta na spra­wozdawcę z odczytu najwybitniejszego żyjącego Polaka wywołał w Krakowie wielką sensację i z miejsca sprawił, że cała polska pra­sa, a także wielkie szyszki polityczne zainteresowały się moją oso­bą. Był to właściwie punkt szczytowy mojej kariery życiowej.
Przypisy:
[12] Władysław Sikorski, 1881-1943, generał broni WP, polityk II RP, wódz naczelny polskich SZ na Zachodzie, premier rządu polskiego na emigracji, polityczna w orientacja w opozycji do obozu piłsudczyków;
[13] „czerwoniaki” – gazety codzienne, które wprowadziły na pierwszą stronę tytuły koloru czerwonego, (np. Kurier Warszawski), aby bardziej rzucały się w oczy.
Odczyt Marszałka
Dzień był dżdżysty, ponury, smutny. Odczyt odbył się o 7 czy 8 wieczorem, więc było już zupełnie ciemno. Sala Starego Teatru na placu Szczepańskim była największą salą w Krakowie, jeżeli nie liczyć sali Teatru Słowackiego, ale mogła pomieścić chyba najwy­żej tysiąc osób, a raczej tylko osiemset. Wielu ludzi nie mogło się dostać, wielu też tłoczyło się w tyle sali oraz po jej bokach. Mnie, z moim zaproszeniem, zaprowadzono od razu na zarezerwowa­ne miejsce, kilku znanych mi z ław uniwersyteckich piłsudczyków, którzy po wojnie dorobili sobie studia i dyplomy, między innymi major Benedykt[14] i Tadeusz Święcicki[15], serdecznie ściskali mi rękę. W pierwszym rzędzie, poza moją kruczą wówczas czupryną, były omal same siwe głowy, między innymi siedział tam Daszyński i poseł Krakowa wybrany z listy Wojciecha Korfantego, inżynier Mianowski[16], dyrektor Gazowni Miejskiej, zacny człowiek, ale dość tuzinkowy [Edward Mianowski]. Jego brat był ongi, w czasie wojny, moim domowym nauczycielem literatury polskiej na Ukrainie. Mianowski miał bardzo ładną córkę, która studiowała na Wydziale Rolniczym UJ. Miała gospodarstwo na Podhalu, do którego mnie kiedyś zapro­siła. Pamiętam, że tonęliśmy w zaspach śniegu. Mianowski, wnuk pierwszego rektora Szkoły Głównej w Warszawie[17], był później obok Adama Krzyżanowskiego posłem z Krakowa z ramienia BBWR [18]].Co się stało z jego córką - nie mam pojęcia. A sam Mia­nowski od dawna nie żyje.
 
Czekaliśmy długo na pojawienie się Marszałka. Mam wraże­nie, że to długie oczekiwanie nie było przypadkowe, ale zaplano­wane. Przypomnę w paru słowach ówczesną sytuację polityczną. Od dwóch lat Piłsudski już nie siedział w Belwederze, od półtora roku już nie był szefem Sztabu Generalnego, zamieszkał w Sule­jówku jako emerytowany Marszałek i Naczelnik Państwa. Pod rządami Władysława Grabskiego Polska powoli normalizowała swoje życie. Sytuacja gospodarcza była wciąż ciężka, bo Polska była i jest bardzo ubogim krajem. Co do tego nie wolno sobie ro­bić złudzeń. Ale w tym okresie rozgorzał spór o organizację naj­wyższych władz wojskowych. Ówczesny minister spraw wojsko­wych, generał Sikorski, lansował projekt ściśle wzorowany na or­ganizacji francuskiej. Szefem Sił Zbrojnych miał być prezydent, z pomocą ministra spraw wojskowych oraz szefa Sztabu General­nego. A Marszałek żądał stworzenia urzędu Inspektora General­nego Sił Zbrojnych, który byłby właściwie niezależny od rządu, a zależny tylko od Prezydenta Rzeczypospolitej, i uprawnieniami swoimi miałby mniej więcej rolę hetmanów w Polsce przedrozbio­rowej, z tym oczywiście, że tych hetmanów miało już być odtąd nie czterech, ale tylko jeden. Na tym tle wybuchł kryzys między Sikorskim i Piłsudskim, który sto razy bardziej niż kryzys lewica - endecja zadecydował o dalszym przebiegu wypadków, to znaczy o zamachu majowym i o powrocie Marszałka do władzy, tym razem już nieskończenie większej niż za czasów, gdy był Naczelni­kiem Państwa.
 
Przypisy:
 
[14] mjr Stefan Benedykt, 1896-1972, legionista, piłsudczyk, w czasie II wojny szef Wydziału Propagandy, Kultury i Prasy w II Korpusie Polskim gen. Wł. Andersa;
 
[15] Tadeusz Święcicki, 1893-1973, legionista, oficer sztabu POW, późniejszy sanacyjny działacz polityczny w zakresie propagandy i kultury, w latach 30-tych szef prasowy Biura Prezydialnego Rady Ministrów;
 
[16] inż. Edward Mianowski;
 
[17] pierwszy rektor Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie - Bolesław Ostoja Miklaszewski, w 1937 r. złożył rezygnację z funkcji , gdyż sprzeciwiał się wprowadzeniu „getta ławkowego” na uczelni, symptomu antysemickiego nurtu w polityce oświatowej sanacji;
 
[18] Wacław Zbyszewski pomylił nazwiska i funkcje, gdyż posłem na sejm II RP był Henryk Mianowski (brat Edwarda), zaś Bolesław Ostoja-Miklaszewski był senatorem (1932-39).
 
Odczyt Piłsudskiego - relacja w „Czasie”
 
W tej sytuacji rola „Czasu" i stańczyków krakowskich była w pewnej mierze kluczowa. Stańczycy i „Czas" popierali gwałtow­nie Legiony Piłsudskiego w czasie wojny, bo punktem numer je­den ich poglądów było przekonanie, iż Rosja jest największym wrogiem Polski - i że tutaj żadnego kompromisu czy sporu być nie może. Ale gdy pokój ryski zakończył wojnę polsko-rosyjską, sytuacja się zmieniła. Konflikt Sikorski - Piłsudski stawiał konser­watystów w bardzo trudnym położeniu. Sikorski oraz bardzo wie­lu dowódców z armii austriackiej - generałowie Szeptycki [19] i Stani­sław Haller [20], Rozwadowski [21] i tak dalej - należeli do odwiecznych przyjaciół „Czasu" jako konserwatyści z urodzenia. Janusz Ra­dziwiłł, Litwin, był zdecydowanym zwolennikiem Piłsudskiego. Współpracownik paryskiego „Figaro", hrabia de Bousset, żonaty z Polką, krewną Balińskich, mówił mi w okresie rywalizacji Chi­rac - Giscard: spór tych dwóch mężów stanu stawia redakcję „Fi­garo" w niemożliwym położeniu - potowa naszych czytelników przysięga na Giscarda, połowa nie chce o nim słyszeć, woła tylko o rządy Chiraca. Co w tej sytuacji mamy robić?
 
W podobnej sytuacji znaleźli się konserwatyści krakowscy w obliczu sporu Piłsudski - Sikorski. Moim zadaniem było tak napi­sać sprawozdanie z odczytu Marszalka, by zadowolić jego zwo­lenników i jednocześnie nie urazić tych, co uważali iż tylko Sikor­ski może być deską ratunku dla Polski wobec wyraźnego bankruc­twa sejmowładztwa.
 
Najpierw opiszę sam odczyt Marszałka, a potem przyjęcie po tym odczycie i wreszcie, jak wybrnąłem z trudnych dylematów, przed którymi w tak młodym wieku, bez żadnego doświadczenia, stanąłem. Drzwi się nagle otwarły i Marszałek Piłsudski wleciał na salę jak burza, omal biegiem. Prawie że zaraz wskoczył na po­dium i zajął miejsce za małym stolikiem, na którym roztasował jakieś kartki. Jak jeden mąż cala sala wstała na jego powitanie. Nie widziałem nikogo, kto by nadal siedział. Oklaskom nie było końca. Wielki mój przyjaciel, Adam Heydel, wówczas docent eko­nomiki, później profesor ekonomii UJ, zlikwidowany przez Jędrzejewicza wraz z profesorem Kotem za protest przeciwbrześciowy, mówił mi potem: „Mój drogi, któż inny w Polsce sprawiłby, że na jego widok cała sala zerwała się na nogi". Tu przypomnę, że Adaś Heydel był nie tylko endekiem z szalenie endeckiej rodziny, ale był też synem chrzestnym samego Romana Dmowskiego, z któ­rym jego ojciec przyjaźnił się jeszcze w XIX wieku. Biedny Adaś Heydel, jeden z bardzo rzadkich prawdziwych intelektualistów pol­skich, profesor ekonomii teoretycznej, który w wieku dojrzałym ukończył także studia wyższej matematyki, by przestudiować eko­nometrię szkoły Cambridge, który napisał wspaniałą książkę pod tytułemMyśli o kulturzei interesującą biografię swojego wuja, wielkiego malarza Jacka Malczewskiego - bo znał się na malar­stwie - zginął wraz z bratem w Oświęcimiu, dokąd został zesłany, bo obaj odmówili zapisania się do volksdeutschów, chociaż pocho­dzili z arystokracji saskiej, przybyłej do Polski z Augustem II.O Adamie Heydlu warto by napisać całą książkę.
 
Marszałek Piłsudski miał na sobie tylko szare kurtkę Komen­danta Legionów z czasów wojny, bez odznak i bez orderów, co mi przypomniało znany wers Lechonia zKarmazynowego poematu:„Mundur na nim szary..." Spodnie miał bodajże czarne, znowuż bez lampasów, bez butów z cholewami. Był średniego wzrostu, włosy na głowie miał wciąż bujne, bez śladu łysiny, wąs był czar­ny, sumiasty i bardzo długi. Rysy miał piękne, bardzo szlacheckie, ręce piękne i białe, cerę raczej ciemną, ale może było to tylko wy­nikiem bardzo słabego oświetlenia. Kurtkę miał zapiętą pod szy­ją i znowuż na kołnierzu nie było śladu gwiazdek czy wawrzy­nów, które by wskazywały już nie to na rangę, ale choćby na mundur oficerski. Miał bardzo gęste i bardzo krzaczaste brwi, które nadawały jego twarzy charakter marsowy, niezwykły i ro­mantyczny.
Czasami, gdy odczytywał jakąś notatkę, którą z sobą przyniósł, wyciągał z jakiejś kieszeni bardzo staroświecki cwikier i trzymał go w prawym ręku tuż przy oku, nie nakładając go nigdy na nos. Ale najbardziej mnie uderzył jego głos: niski, basowy, o akcencie nieprawdopodobnie wileńskim. Dla nie-wilnian Piłsudski mógł robić wrażenie cudzoziemca, wyrażającego się tylko z trudem po polsku. Jego bas głęboki był jedyny w swoim rodzaju. Nie robił wrażenia rozmowy, ale jakby monologu z zaświatów. Z miejsca głos ten, ton, cała aparycja Marszałka wydały mi się, jakby na sce­nie ukazał się Guślarz z drugiej częściDziadów.
 
                Z całą pewnością Marszalek miał jakieś cechy hipnotyczne, trudno było uwierzyć, że to człowiek realny, żyjący, a nie widmo, nie zjawa ani jakiś duch przybyły z zaświatów, a jednocześnie wyraz samej istoty naszych dziejów, naszej historii, naszej prze­szłości.
 
Przypisy:
[19] Stanisław Maria hrabia Szeptycki, herbu własnego, 1867-1950, (jego matką była córka Aleksandra hr. Fredro, a pierwszą żoną księżniczka Maria Józefina Sapieha z podlasko-brzeskiej (kodeńskiej) linii Sapiehów herbu Lis (od Iwana Sapiehy).(Tytuł książęcy dla rodu Sapiehów i adaptowany herb nadał sejm I RP dopiero w 1768 r. na podstawie sfałszowanej dokumentacji), generał broni od 1920 r., w wojnie polsko-bolszewickiej 1920-21 dowodził frontem litewsko-białoruskim, później minister spraw wojskowych i główny inspektor armii. Po zamachu stanu dokonanym przez J. Piłsudskiego MW 1926 r. podał się do dymisji i przeszedł w stan spoczynku. Po wojnie w latach 1946-50 był prezesem zarządu PCK. Był bratem Andrzeja Romana Aleksandra Marii hr. Szeptyckiego, arcybiskupa i głowy Kościoła Greko-katolickiego, zamordowanego przez bolszewików w 1944 r. we Lwowie;
 
[20] Stanislaus Haller Ritter von Hallenburg, herbu własnego, kuzyn gen.Józefa Hallera, 1872-1940, generał dywizji od 1920 r. W wojnie polsko-bolszewickiej 1920-21 dowodził 6 Armią WP zwalczając oddziały armii konnej Siemiona Budionnego (marszałek Związku Radzieckiego od 1935 r.). Od 1923 r. szef sztabu generalnego WP, w grudniu 1925 r. złożył dymisję, która nie została przyjęta. Po zamachu majowym w 1926 r. podał się do dymisji (przeciwnik J.Piłsudskiego) i przeszedł w stan spoczynku. Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku ewakuował się na wschód, gdzie został aresztowany przez Sowietów. Była na „katyńskiej liście śmierci” NKWD. Zamordowany w Charkowie w kwietniu 1940 r.;
 
[21] Tadeusz Jordan-Rozwadowski, herbu Trąby, 1886-1928, w wojnie 1920-21 dowódca armii „Wschód” (Galicja), w 1920 r. szef sztabu generalnego i autor koncepcji „bitwy warszawskiej”. Był świadkiem złożenia w dniu 13 sierpnia 1920 r. dymisji z funkcji naczelnika państwa wodza naczelnego przez J. Piłsudskiego na ręce premiera W. Witosa (w wyniku fiaska operacji warszawskiej formalnie wina spadłaby na Rozwadowskiego). Premier W. Witos nie ujawnił publicznie treści o0trzymanego listu, a po przełamaniu frontu i odwrocie wojsk sowieckich, zwrócił ten list J. Piłsudskiemu. W tym stanie rzeczy gen. Rozwadowski był wyjątkowo niewygodny dla „legendy” Marszałka, a zwłaszcza przypisywania sobie przez Piłsudskiego całości splendoru za wygranie wojny z Sowietami. Po 1920 r. gen. Rozwadowski został mianowany Generalnym Inspektorem Jazdy i miał. Jego koncepcje dotyczące utworzenia manewrowych, mobilnych formacji kawalerii wspartych wozami pancernymi i lotnictwem zostały zablokowane przez Piłsudskiego. Gen. Rozwadowski wystąpił zbrojnie przeciwko zamachowi stanu w maju 1926 r. (czyli przeciwko Piłsudskiemu), w następstwie tego został aresztowany i osadzony w wileńskim więzieniu na Antokolu. Po wyjściu z więzienia (1828 r.) w drodze do Warszawy, gdzie został wezwany do stawienia się, otruto go. Istnieją poważne przesłanki do twierdzenia, że został otruty na zlecenie Marszałka;
 
Wódz Naczelny w ocenie Zbyszewskiego
 
Wątpię bardzo, by ktokolwiek poza Polakami mógł odczuć cały magnetyzm Marszałka, wierność i przywiązanie, które w tylu Po­lakach wywołał; niezwykłe wrażenie, które wywierał nawet na tych, którzy sami romantykami nie byli. Zresztą myślę, że tak za­wsze jest z każdym bohaterem narodowym. Generała de Gaulle’a widziałem z bliska wiele razy i nigdy nie mogłem zrozumieć, czym ujmuje tylu Francuzów. De Gaulle był brzydki, nawet karykatural­ny ze swoim kolosalnym wzrostem. Sarkastyczny uśmiech nie opuszczał go nigdy, głos i akcent miał normalny dla wykształco­nych Francuzów i nigdy nie pojąłem, czym brat do tego stopnia Francuzów. W wypadku Piłsudskiego myślę, że tylko kresowcy, a specjalnie Litwini mogli go w pełni zrozumieć i to instynktownie, nie rozumowo, bo to był do szpiku kości szlachcic litewski, spad­kobierca Jagiellonów, syn Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
 
                   Bylem jak najmniej powołany do zostania piłsudczykiem, nie byłem w Legionach ani w POW. Ani Warszawy, ani Wilna, ani Krakowa przed końcem wojny 1920 roku nie znałem. Problemy orientacji wojennych mnie nigdy nie interesowały. Byłem pochło­nięty moimi studiami prawa i zwłaszcza ekonomii, wierzyłem w praworządność i w rządy prawa, w prawa ekonomiczne. Byłem przekonany, że Polska powinna prowadzić jak najbardziej ostroż­ną politykę zagraniczną i gospodarczą, wierzyłem w naukę i dy­plomy, miałem szacunek dla fachowców i specjalistów, hołdowa­łem poglądowi, że Polska potrzebuje dobrych prawników, do­brych ekonomistów, dobrej biurokracji, dobrych przedsiębiorców, i wszelki romantyzm był mi kompletnie obcy. A jednak nie waham się nawet dzisiaj tego powiedzieć, ku swojemu zdumieniu, że ze wszystkich wielkich tego świata, których na własne oczy ogląda­łem, Marszalek Piłsudski zrobił na mnie największe wrażenie. A widziałem z bliska wielokrotnie de Gaulle'a, widziałem Trockiego na balkonie opery w Kijowie, który jako przerażający mówca miał tylko jednego rywala, Hitlera. Słuchałem Brianda, którego głos aksamitny rozmarzał każdego niczym koncert wielkiego skrzypka; widziałem parokrotnie Churchilla, widziałem, jak już mówiłem, Focha, samRooseveltpoklepał mnie po plecach, biorąc mnie za kogoś innego z głośnym: „Hallo, Jim!" i tak dalej, i tak dalej.
 
A dzisiaj, po tylu latach, prawie sześćdziesięciu, widzę jeszcze tylko Piłsudskiego. I dotąd enigma jego hipnozy mnie wzrusza i przejmuje, i zastanawia. My mówimy: wielki człowiek. Francuzi, których język jest o tyle bardziej precyzyjny od naszego, mówią zawsze ode Gaulle'u:Un homme hors sèrie"-  po polsku czło­wiek wyjątkowy. Ale i ten termin polski jest gorszy od francuskiegohorsserie.Tak, Piłsudski był człowiekiem jedynym w swoim rodzaju i żaden piłsudczyk nie był do niego podobny. Najbliższy mu był na pewno Sławek[22], a potem wszyscy wilnianie, w szczegól­ności Stanisław Mackiewicz[23], ale także Okulicz[24], Studnicki[25], etc. Oni wszyscy żyli ideą jagiellońską, ideałem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Piłsudski był romantykiem, był tradycjonalistą, by! człowiekiem starej daty, jak sam o sobie mówił. Był człowiekiem bardzo skrytym i nieufnym i nie ulegał żadnym wpływom. Był ra­czej wielkim człowiekiem niż wielkim mężem stanu - to człowiek, który rządził się instynktem, a nie rozumowaniem czy logiką. Był to potomek Garibaldiego[26], a jednocześnie miał wyczucie dyplo­matyczneCavoura[27].A poza tym Piłsudski miał geniusz wojskowy. Bez niego wszyscy piłsudczycy i legioniści razem wzięci niczego by nie dokonali, a potem nigdy by nie doszli znowu do władzy.
 
Bez wodza nie ma zwycięstwa i nie ma zwycięskiej wojny. Joffre[28], gdy go krytykowano, mawiał: nie wiem, kto wygrał bitwę nad Marną, ale wiem, że gdyby była przegrana, to klęskę tę mnie by przypisano. To samo mógł powiedzieć Piłsudski. Opowiadał mi mój przyjaciel, już dawno zmarły major Janusz Liński, który był przez długie lata zastępcąattachéwojskowego naszej ambasady, w Paryżu i który był lubiany przez Focha, że ten marszałek Fran­cji, Wielkiej Brytanii i Polski, nie lubiący Piłsudskiego, mówił o nim:„Ia lesens de choses militaires"- ma on zmysł do spraw wojskowych i wojennych. Nie pamiętam dzisiaj, co Piłsudski mó­wił o powstaniu styczniowym, temacie swojego odczytu. Pamię­tam tylko, że długo się rozwodził nad potężną postacią margra­biego, czyli Wielopolskiego[29], którego nazywał wielkim mężem sta­nu, którego polityka mogłaby się udać, gdyby Rosja miała więcej rozumu politycznego. Natomiast o „białych" Piłsudski mówił lekceważąco: nie lubił ludzi letnich, bezpłciowych. Klęskę powstania styczniowego przypisywał brakowi broni i brakowi kadr oraz wo­dza. Sami bohaterzy nie wystarczają - mówił. Ale pochwały mar­grabiego w jego ustach bardzo mnie uderzyły i wryły mi się głębo­ko w pamięć.
 
Przypisy:
 
[22] Walery Sławek (1879-1939), najbliższy współpracownik J. Piłsudskiego. Poseł na Sejm i premier w okresie II RP (premier w latach 1930, 1931, 1935). Reprezentant lewicy piłsudczykowskiej (PPS – od 1902 r.), potem prezes BBWR i Związku Legionistów. Od 1919 r. działał jako ‘szara eminencja” (w randze kapitana) w Oddziale II Sztabu Generalnego WP oraz w Głównym Inspektoracie Sił Zbrojnych. Po śmierci J. Piłsudskiego na skutek utraty wpływów i pozycji politycznej popełnił samobójstwo w kwietniu 1939 r.;
 
[23] Stanisław Mackiewicz (1896-1966), herbu Bożawola, pseud. „Cat” – od angielskiego słowa kot (czyli taki, który chadza własnymi ścieżkami). Brat rodzony (starszy) Józefa Mackiewicza. Polski publicysta i pisarz o poglądach konserwatywnych (monarchista). Pilsudczyk do śmierci Marszałka. Potem w opozycji do rzadów sanacji. Współpracownik krajowych i emigracyjnych (Londyn) wydawnictw. Premier rządu polskiego na emigracji (VI.1954 – VI. 1955). Zarejestrowany w 1955 r. prze Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego PRL jako kontakt operacyjny o ps. „Rober”.;
 
[24] Kazimierz Okulicz (1890-1981), polityk-piłsudczyk (urzędnik od kultury, oświaty i wyznań), dziennikarz i pisarz, poseł na Sejm w latach 1928-30 (BBWR), mason (Wielka Loża Narodowa Polski). Animator Loży Kopernik i reaktywowania jej działalności w Polsce powojennej);
 
[25] Władysław Studnicki-Gizbert (188-1953), działacz polityczny, narodowiec ale nie endek, publicysta i pisarz o orientacji proniemieckiej;
 
[26] Giuseppe Garibaldi (1807-1882), marynarz, żołnierz, awanturnik i rewolucjonista. Następnie działacz polityczny. Generał od 1859 z nominacji króla Wiktora Emanuela II. Wielki Mistrz Loży Wielki Wschód Italii (orientacja antykatolicka i antypapieska). Jeden z (czterech) ojców zjednoczenia Włoch (Rissorgimento). Włoski bohater narodowy;
 
[27] Camillo Benso hrabia di Cavour (1810-1861); polityk piemoncki (premier Piemontu oraz Królestwa Sardynii). Jeden z ojców ruchu polityczno-militarnego, który doprowadził do zjednoczenia Włoch;
 
[28] Joseph Jacques Cesaire Joffre (1852-1931), marszałek Francji (od 1916 r.), naczelny wódz armii francuskiej podczas I wojny światowej;
 
[29] Aleksander Wielopolski (1803-1877), herbu Starykoń. Margrabia Gonzaga-Myszkowski, XIII ordynat pińczowski. Polityk o orientacji antyniemieckiej, zwolennik budowania autonomii w ramach cesarstwa rosyjskiego. Nie znajdujący zrozumienia wobec powszechnego nastawienia antyrosyjskiego. Znany z maksymy, w której głosił: „dla Polaków można czasem cos zrobić, zaś z Polakami nigdy”.
 
Jeszcze o Piłsudskim i nie tylko
Po odczycie odbył się w przyległym saloniecercledookoła Marszałka, na którym było tylko około dwudziestu osób, a wśród nich i ja. Wśród obecnych był Daszyński[30] wraz z dwoma córeczka­mi[31], które przedstawił Marszałkowi, byli Sławek, Świtalski[32] i Kościałkowski[33], czyli trzej premierzy rządów pomajowych, a z prasy ­ byłem tylko ja jeden. Byłem też jedynym (poza pannami Daszyń­skimi), którego Marszałek nie znał.
 
Gdym wszedł jako ostatni do salonu za podium Wielkiej Sali Starego Teatru, Marszałek Piłsudski już siedział w jedynym fote­lu w pobliżu stołu, na którym znajdował się wielki bukiet kwiatów oraz olbrzymia popielniczka, a obok niej paczka papierosów. Marszałek był namiętnym palaczem -chainsmokerem- jak się mówi po angielsku, ledwo wyjął papierosa z ust, już znowu do niego wracał, rzucał wreszcie często niedopalone i zapalał nowe. Lekarze zawsze twierdzili, że rak żołądka, który spowodował śmierć Marszałka w sześćdziesiątym ósmym roku życia, był wy­nikiem w pierwszym rzędzie nadmiernego palenia. Poza tytoniem - Marszalek był abstynentem: jadł mało i zawsze same proste potrawy, nie lubił słodyczy, pił też mało i rzadko, sportów nie uprawiał żadnych, nawet konno nie jeździł, choć miał pewnego feblika do ułanów, szwoleżerów i w ogóle do kawalerii.
 
Piłsudski siedział w głębokim fotelu, bokiem do stolika, zdjął kurtkę, a może ją tylko rozpiął, w każdym razie z przodu widać było szmat jego białej koszuli. Wszyscy obecni stali, z wyjątkiem Daszyńskiego, który się opierał o framugę okna, i rozmowa to­czyła się głównie między Marszałkiem a Daszyńskim. Z płci żeń­skiej były tylko dwie córeczki Daszyńskiego, które przedstawił Marszałkowi. Obie te panienki, bardzo ładne, co nikogo nie dzi­wiło, bo sam Daszyński był bardzo przystojny, chociaż miał już zupełnie siwe włosy, ale cerę miał nadał czerstwą i zdrową. Da­szyński był żonaty z panną Paszkowską[34], jej brat[35] zamieszkał we Florencji, gdzie założył browar[36], którego piwo szło znakomicie, Wszędzie we Włoszech widać było ogromne plakaty na murach, dwumetrowe napisy na kawiarniach:„Birra Paszkowski".Spe­cjalnie wielkie były te reklamy we Florencji, skąd tabirrarozcho­dziła się po całych Włoszech. Mój kolega i przyjaciel uniwersy­tecki, późniejszy ksiądz Plater, dawał przez rok lekcje języka pol­skiego dzieciom tego Birra - Paszkowski. Później ksiądz Plater był sekretarzem kardynała Kakowskiego[37], a umarł we Francji jako pro­boszcz i prałat po wojnie. A Paszkowski umarł już przed wojną. Browar sprzedano i piwo zaczęło się nazywaćBirra Wuhrerczy coś w tym rodzaju[38]. A teraz i to drugie piwo też znikło.
 
Daszyński uchodził w Polsce za wielkiego mówcę, ale jego triumfy retoryczne pochodziły sprzed 1914 roku. Gdym go słyszał na wiecach po wojnie, to jego retoryka wydawała się raczej archa­iczna i tłumów nie pociągała. Pod względem głosu i aparycji Pił­sudski był bezkonkurencyjnie najlepszym mówcą w Polsce: bez cienia afektacji, kokieterii czy demagogii. Piłsudski mówił zawsze niesłychanie mało i publicznie niesłychanie rzadko. W ciągu ostatnich pięciu lat swojego życia wyrzekł publicznie tylko kilka słów na Błoniach krakowskich, przyjmując defiladę kawalerii w 250 rocznicę wiktorii wiedeńskiej. Dzisiaj toniemy pod Niagarami elokwencji wszystkich polityków i politykierów.
 
Z polskich czołowych osobistości najwięcej przemawiał generał Sikorski, który tak jak Giscard[39] mówił za często i za długo. Wydaje mi się, że milkliwość Marszalka Piłsudskiego wychodziła mu na dobre i zwiększała jego autorytet, który zawsze był nieskończenie większy niż autorytet czy popularność generała Sikorskiego. Zapomnia­łem dodać, że w salonie Starego Teatru widać było tylko jednego oficera w mundurze. Był nim młody porucznik, bardzo miły i układny, który adiutantował wówczas Marszałkowi. Na pewno to nie był kapitan Lepecki, ale jego nazwiska nie mogę sobie przypo­mnieć.
 
          Rozmowa w salonie podczas tegocercle'upo odczycie toczyła się głównie na temat wspomnień z czasów wojennych. Któryś z dawnych legionistów wspomniał jakiś epizod wojenny na moście na Niemnie pod Grodnem i to wspomnienie zdawało się Mar­szałka żywo zainteresować. Tak - mówił swym przeciągłym ni­skim głosem, zawsze z wileńska - ten most pod Grodnem to duży most, o duży, duży. I kilka razy to powtarzał, co było często jego manierą. O żadnych sprawach aktualnych czy politycznych nie było ani przez sekundę mowy. W pewnej chwili Marszalek mnie zauważył. Stałem chyba tylko o dwa lub trzy kroki od niego. I na­gle zwróci! głowę w moją stronę. Zdaje się, byłem jedynym obec­nym na tymcercle'u,którego nie znał. Podniósł z lekka oczy, zwy­kle uparcie wbite w ziemię, i milcząco mi się przez może dziesięć czy dwadzieścia sekund przypatrywał. Wszyscy też zamilkli i śla­dem Marszałka mi się przypatrywali.
 
Przypisy:
 
[30] Ignacy Daszyński (1866-1936), polityk lewicowy, premier rządu tzw. Lubelskiego w okresie od 14 do 17 listopada 1918 r. ( w innej wersji od 7 do 11 listopada). misje sformowania rządu została powierzona Daszyńskiemu 7 listopada, zaś formalna nominacja nastąpiła 14 listopada 1918 r. po sformowaniu gabinetu. Poseł, senator, marszałek i wicemarszałek Sejmu w II RP. Działacz Centrolewu. Zwolennik Piłsudskiego, ale po zamachu majowym 1926 coraz bardziej z nim skonfliktowany. Piłsudski jego rolę (jaki i Sejmu) lekceważył;
 
[31] bliźniaczki Helena i Hanna (Anna) urodzone w 1908 r., zmarłe odpowiednio w 1984 i w 1953 roku. Pierwsza wyszła za mąż za Rummela (nie odnalazłem danych kto zacz, w tym imienia), druga za Mierzysława Borkowskiego, także nie odnalazłem danych).W pierwszym ogólnopolskim konkursie piękności (1929 r.) Hanna Daszyńska zdobyła tytuł wicemiss;
 
[32] Kazimierz Świtalski (1886-1962), mjr WP, dr filozofii (w Galicji doktor nauk był odpowiednikiem  tytułu magister nauk), piłsudczyk (I Brygada Legionów), działacz PPS. Premier w 1929 r., marszałek Sejmu w latach 1930-35, urzędnik MSW i ministerrr   po 192666 r. W PRL uwieziony w 1948 r. do procesu w 1954 , gdzie został skazany na 8 lat więzienia za „faszyzację” kraju. W 1956 zwolniony, również ze względu na zły stan zdrowia. Zmarł w wyniku obrażeń po potrąceniu przez warszawski tramwaj w 1962 r.;
 
[33] Marian Zyndram-Kościałkowski (1892-1946), piłsudczyk, czynny udział w akcji gen. Żeligowskiego na Wileńszczyźnie (1922), dowodził oddziałem „Bieniakonie”, poseł na Sejm, założył popierającą Piłsudskiego Partię Pracy (razem z K. Bartlem), oficer w II Oddziale Sztabu Generalnego, wiceprezes BBWR w 1934 r. komisaryczny prezydent Warszawy, premier od VI. 1935 r. do VI. 1936 r. potem minister spraw wewnętrznych. Członek loży masońskiej;
 
[34] Maria Waleria Paszkowska, h. Zadora (1869-1934), aktorka teatralna scen krakowskich (aktywna zawodowo do ślubu z I. Daszyńskim – 1897 r.);
 
[35] i [36] Karol Paszkowski, h. Zadora (1872-1940), chemik (nauka w Austrii), otworzył w 1903 r. firmę (browar) we Florencji pn. „Birra Carlo Paszkowski” przy ulicy Via Arnolfo; Działalność rozwijał, m.in., poprzez udzielenie licencji na sprzedaż swojego piwa firmie Gambrinus Halle, która prowadziła piwiarnię na rynku florenckim. Po zakupie w 1920 r. firmy Birra Roma zmienił nazwę swojej firmy na Birreria Paszkowski SA;
 
[37]Aleksander Kakowski, h. Kościesza (1862-1938), abp metropolita warszawski (1913-38), prymas Królestwa Polskiego 1925-38), kardynał kościoła rzymsko-katolickiego od 1919 r. Po odzyskaniu niepodległości abp Poznania i Gniezna przyjął, od 1919 r., tradycyjnie tytuł prymasa Polski (abp August Hlond). Abp Kakowski do śmierci piastował tytuł prymasa Królestwa Polskiego uzyskany w 1913 r. w wyniku nominacji na biskupa warszawskiego. W II RP pełniło urząd dwóch prymasów;
 
[38] Karol Paszkowski , po recesji w latach 1930-1933 (światowy kryzys finansowy) sprzedał w 1935 r. swój browar spółce Birra Pietro Wuhrer SA;
 
[39] Valery Giscard d’Estaign (ur. 1926 r.), polityk francuski, prezydent Rep. Francji w latach 1974-81.
 
    cdn 
unukalhai
O mnie unukalhai

Na ogół bawię się z losem w chowanego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura