kelkeszos kelkeszos
450
BLOG

O wojnie. Dlaczego nie jestem patriotą

kelkeszos kelkeszos Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 63

O dziele Karla von Clausewitza słyszał chyba każdy, choćby zdawkowo zainteresowany historią, mało jednak osób wie, że pierwsze polskie tłumaczenie tej fundamentalnej dla rozumienia kwestii wojny pracy, dostaliśmy dopiero w 1928r. W tym czasie przemyślenia Clausewitza zdążyły już zrobić furorę w całym cywilizowanym świecie, w samych Niemczech książka doczekała się ośmiu wydań, a przedmowę do piątego, w 1905r. osobiście napisał  Alfred von Schlieffen.

Być może jakaś część polskich myślicieli korzystała z oryginału niemieckiego, albo tłumaczeń na inne od ojczystego języki, tym niemniej znajomość pracy Clausewitza, w całym kluczowym dla dziejów narodowych okresie - była marginalna. Jedyny wykrywalny ślad rodzimej wiedzy o zasadach pruskiego stratega, to wydana w Berlinie w 1844r. analiza słynnego generała Wojciecha Chrzanowskiego "Wyciągi z celniejszych dzieł o wyższej części sztuki wojskowej ", zawierająca cytaty z Clausewitza.

Ta oczywista ułomność naszej świadomości czym w istocie jest wojna, miała i swoje głębokie przyczyny i daleko idące skutki, aktualne po dziś dzień. W czasach gdy polskie elity jak jeden mąż wmawiały światu i narodowi, że Polska jest "Chrystusem narodów", a jej głównym zadaniem jest zginąć w walce, aby swoim cierpieniem zbawiać świat, inni działali według wbitej im przez Clausewitza zasady:

"Wojna jest aktem przemocy, mającym na celu zmuszenie przeciwnika do spełnienia naszej woli"  i dalej "Przemoc i to przemoc fizyczna [ ...] jest tedy środkiem, gdy celem jest narzucenie swej woli wrogowi. Aby cel ten osiągnąć, musimy wroga rozbroić - i to stanowi bezpośredni cel czynności wojennych".

Konsekwencją tej prostej i niedającej się zbić obserwacji jest konieczny wniosek: 

"Dusze miłosierne mogłyby może łatwo mniemać , że możliwe jest sztuczne rozbrojenie lub powalenie przeciwnika bez zadawania wielu ran, i że do tego powinna zmierzać sztuka wojenna . Choć brzmi to bardzo pięknie, jednak błąd ten sprostować należy; w rzeczach bowiem tak niebezpiecznych jak wojna, najgorsze są błędy , wypływające z dobroduszności ".

Oczywiście, aby osiągnąć cel wojny musimy doprowadzić po swojej stronie do "krańcowego napięcia sił", będącego sumą posiadanych środków wojny i "napięcia siły woli". W innym wypadku - przegrywamy i nie mając pewności, że jesteśmy po swojej stronie owo "krańcowe napięcie sił" wywołać, powinniśmy wojny unikać. Ta jest wprawdzie przedłużeniem polityki, ale tylko na zasadzie sprzężenia zwrotnego - polityka to bowiem prowadzenie wojny niemilitarnymi środkami. Gdy zatem nie jesteśmy w stanie już wojną osiągnąć jej celu, czyli narzucenia wrogowi naszej woli, musimy zacząć negocjacje pokojowe.

Strona niezdolna do "krańcowego napięcia sił" przegrywa, a znamiona klęski są najczęściej widoczne poprzez oznaki braku "napięcia siły woli", objawiające się przeważnie hordami dezerterów i dekowników, a także skorumpowaniem i złodziejstwem dowództwa wojska i polityków zarządzających krajem. To są zazwyczaj symptomy niemożności wygrania wojny, a raczej przesłanki poniesienia w niej całkowitej klęski.

Polacy jako naród skrajnie pacyfistyczny, w zakresie wzniecania wojny nie mają praktycznie żadnych doświadczeń, poza wywołaniem Powstania Listopadowego i Powstania Krakowskiego. Obydwa te zrywy różnią się skalą, choć nie swoim bezsensem w rozumieniu zasad sztuki wojennej i jej ścisłego, nierozerwalnego związku z polityką. Obydwa przy tym dają najlepsze świadectwo tego, że polskie ówczesne elity ( tu obawiam się, że niewiele uległo zmianie ), nadal uważają, że parzący nas płomień z ogniska, nie jest efektem intensywnego procesu utleniania, tylko działalności złego ducha ukrytego w palenisku. I według takiej wiedzy o świecie działały i działają.

Jakie cele zakładali przywódcy tych dwóch powstań? Wzniecenie i wygranie wojny, czyli obezwładnienie wroga. Jakimi środkami? Insurekcji krakowskiej udało się zgromadzić według różnych szacunków około dwóch tysięcy ludzi i przy pomocy tej siły, rzucić wyzwanie Austrii, Rosji i Prusom. Skutek znamy. Bratobójcza tragiczna rzeź "myśmy wszystko zapomnieli, mego ojca piłą rżnęli".

Powstanie Listopadowe to już wojna w "obronie konstytucji". Jego przywódcy niemal na samym jej początku określili cele tak ekstremalne i tak niemożliwe do zrealizowania, że tylko ludzie głęboko rozminięci z rzeczywistością, mogą rozważać tu jakieś szanse.

Przypomnijmy: 25 stycznia 1831r. Sejm Królestwa Polskiego zdetronizował króla - Mikołaja I. Konstytucja nie przewidywała takiej możliwości, co więcej na zasadzie swoich artykułów 1 i 3 przewidywała, że królem mógł być tylko rosyjski car, panujący w zgodzie z wydaną w 1797r. przez Pawła I "Ustawą o rodzinie carskiej". Czyli konstytucję posłowie wyrzucili do śmieci, zdając sobie sprawę, że w tej sytuacji wywołują wojnę nie tylko z Rosją, ale z całą legitymistyczną Europą, bo samo istnienie Królestwa Polskiego było oparte na włączonych jako załączniki do "Aktu Finalnego Wiedeńskiego" traktatów z dnia 30 kwietnia 1815r. , zawartych między Rosją i Austrią oraz Rosją i Prusami. W tej sytuacji detronizacja Mikołaja I " w obronie konstytucji", była zniszczeniem całego ładu powiedeńskiego, ze wszystkimi konsekwencjami. Takie działanie wymaga siły zdolnej do skrajnego przeprowadzenia "aktu przemocy", aby zmusić przeciwnika, a raczej w tym wypadku kilku, do spełnienia naszej woli. Jeśli się takich środków nie posiada, wezwanie "do broni" jest wezwaniem do rzezi. To rozumiał Clausewitz dokładnie w tych samym czasie, gdy wyznaczający cele ekstremalne polskiemu powstaniu patrioci, najbardziej cierpieli, że Warszawa we wrześniu 1831r. została przez Krukowieckiego i Prądzyńskiego poddana, a nie zagrzebana z całą ludnością we własnych ruinach.

Nie sądzę abyśmy z tych wszystkich naszych nieszczęść potrafili wyciągać wnioski. Może społecznie, instynktownie - tak, bo publiczność do wojny się nie garnie, ale już nasze narodowe elity - wręcz przeciwnie. I choć wiara w Chrystusa mocno już współcześnie zwątlała, to nadal te nauki "Wieszczów" tkwią mocno w głowach naszych elit. Polska już może nie tyle "Chrystusem narodów", ale sumieniem to tak.

Może dla otrzeźwienia różnych wielkich geostrategów winno się wprowadzić do kanonu lektur na wyższych uczelniach Clausewitza, a już z pewnością "Dzieje głupoty w Polsce". Nawet jeśli to by nie otrzeźwiło naszych elit, to przynajmniej potem, w trakcie różnych procesów, różni wielcy gadacze, nie mogliby się powoływać, na nieznajomość zasad.

Póki co, osobnikom takim jak ja, mającym w głębokim niepoważaniu polskich romantyków, "wieszczów", rewolucjonistów non stop krzyczących "za mną" i "do broni", musi wystarczać bolesna świadomość, że nie zaliczamy się do grona patriotów. Trudno, pożyjemy i zobaczymy, czy i jak pożyjemy. Lepiej by było abyśmy trwali z jakąś możliwością działania, bo w Polsce najwięksi bohaterowie nigdy się nie zastanawiają, kto i jak ma karmić pozostałe po wojnie wdowy i sieroty, najczęściej przy tym zdane na niełaskę zwycięzców.



kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (63)

Inne tematy w dziale Kultura