„Biedne kobiety, to biedne dzieci, a biedne dzieci to hańba dla państwa” -zdanie to, na III Kongresie Kobiet, wypowiedzieła Minister Pracy i Polityki Społecznej Jolanta Fedak. Ciężko się nie zgodzić z tym, że biedne dzieci, to hańba dla państwa. Gorzej uznać, że tylko „biedne kobiety”, to biedne dzieci. Ja bym to stwiewrdzenie poszerzył – biedni rodzice, to biedne dzieci. Bo, w moim uznaniu przynajmniej, rodzice razem (czy to homoseksualni, czy heteroseksualni, czy to związku małżeńskim, czy partnerskim) utrzymują i wychowują dziecko. O ile rzecz jasna, życie nie kazało inaczej.
Podczas swojego pobytu, na kongresie, możemy się dowiedzieć, że pani minister apelowała o monitorowanie pracy radnych (konkretniej, aby apelować do nich o budowy żłobków) oraz raczyła dostrzec, że pracodawcy bardzo często stosują umowy ograniczające odprowadzenie składek emerytalnych do minimum. Rzecz jasna, z racji miejsca, tylko te kobiet. Światle zaproponowała dyskusję nad tym problemem...
I do dyskusji niestety wiele działań rządu PO-PSL się jedynie sprowadza i sprowadzało. Teraz wydaje się to być „usprawiedliwione”. W końcu mamy kampanię wyborczą i tylko tak idzie zainteresować innych swoją osobą – pojawiając się na jak największej liczbie spotkań, w których uczestniczy jak największe grono. Mówiąc krótko – trzeba być „na tapecie”. Jednak, czy sama dyskusja rozwiąże ten problem? I czemu to obywatele mają cały czas monitorować działania swoich wybrańców i apelować do nich o konkretne działania? Czy właśnie pdoczas tych kampanijnych spotkań i poprzez oddanie głosu przy urnie, nie sygnalizujemy już konkretnym osobom dość jasno, że popieramy to, co dana osoba chce robić oraz poglądy, z jakimi na urząd zmierza?
Ano w praktyce wychodzi na to, że nie. W końcu którz z nas nie zna „powyborczej amnezji” wszelkiej maści wybranych? Chyba wielu z nas przyzwyczaiło się już do tego i po prostu nie zwraca na to uwagi. Na szczęście jednak, mamy takie prawa do aktywności obywatelskiej jak listów otwartych, rozmowy podczas dyżurów poselskich/dyżurów radnych czy prawo doinicjatywy uchwało i ustawodawczej. Patrząc jednak na zmianę dostępu do informacji publicznej, nie wiadomo jak długo się jeszcze tym nacieszymy.
Gdzie rzeczywiście jednak tkwi problem „biednych dzieci”? Śmiem twierdzić, że dużo głębiej, aniżeli w samych prawach kobiet. Mimo iż sam wychodzę z założenia, że kobiety są równe mężczyznom i tak samo, równo, powinny być traktowane, to chodzi po prostu o coś więcej.
Bo przecież biedne dzieci, to biedne rodziny. A biedne rodziny, to nie tylko takie, w których rodzice pozbawieni są pracy i pomocy ze strony państwa, ale także takie, w których zarobki ledwo na cokolwiek starczają. Na rosnące czynsze i opłaty. Na rosnące ceny żywności i podatki. Także na całkowicie niekontrolowany rynek podręczników i akcesoriów szkolnych, kiedy to co roku trzeba bezwzględnie zaopatrywać się w całkowicie nowe komplety podręczników itd. To także rodzina, która nie ma prawa do jakiejkolwiek pomocy ze strony państwa, bo o 1 grosz przekracza nieaktualizowane normy wg których przyznawane są środki. I takich kryteriów „biedy”, można znaleźć dużo więcej. Co to jednak zmieni? Ano nic, dopóki rządy rzeczywiście nie zajmą się tym problemem. Bo niestety, ale polityka, to nie samodzielne działania konkretnych ministrów i urzędników, ale wysiłek całej ich grupy tak, aby zastosować szeroki pakiet rozwiazań – i tego, zdaje się, większość rządów nie rozumie, a o czym trzeba regularnie rządzącym przypominać.
Polityka rodzinna i społeczna, to nie jedynie działka jednego ministerstwa, to działka całego rządu. W takim samym stopniu ministra finansów, jak i edukacji. Koordynowana jedynie, przez Ministra Pracy i Polityki Społecznej.
Tylko jak to rozwiącać? Co zrobić? Może na początek wystarczyłoby zwykłe i bieżące monitorowanie zarobków wszystkich, tak, aby aktualizować kryteria przyznawania pomocy? Może wypadałoby zweryfikować, kto i jaką pomoc rzeczywiście otrzymuje, aby nie utrzymywać patologicznego stanu pomocy osobom, które tego w ogóle nie potrzebują? Może po prostu wystarczyłoby zmniejszyć podatki, lub wprowadzić kilka ulg? Może wystarczyłoby zacząć kontrolować rynek podręczników, tak, aby co roku nie trzeba było wydawać drakońskich kwot? Może potrzeba zwiększenia nakładów na budownictwo socjalne tak, aby ludzie mieli gdzie mieszkać? Może. Może coś zupełnie innego. Na pewno jednak, trzeba się w ogóle problemem zainteresować szerzej – kompleksowo. Trzeba po prostu w ogóle tego chcieć.
Daniel Kaszubowski - bydgoszczanin, lewak
Nie cenzuruje i nie zgłaszam nadużyć administracji. Uwagi na temat moich poglądów nie dotykają mnie. Tak samo jak gdybania o mój status majątkowy, wiek i orientację seksualną.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka