Wiedząc, że moi znajomi będą na blokadach urządzanych przez Porozumienie 11 Listopada, wracajac z pracy szybko zacząłem sprawdzać wszystkie portale informacyjne, jakie tylko przychodziły mi do głowy. Uprzedzony doświadczeniami lat ubiegłych, wiedziałem, że coś mogło pójść nie tak. Najzwyczajniej w świecie, bałem się o swoich znajomych.
Przeglądajac kolejne inforamcje, wszedłem także na s24, aby zobaczyć jakie są pierwsze komentarze w tej sprawie. Dzięki jednemu z użytkowników, udało mi się dotrzeć do relacji na żywo, serwowanej przez Nowy Ekran – prócz materiału wideo był dostępny także chat dla oglądających. I mooże właśnie od NE zacznę opis tego, co udało mi się dziś dowiedzieć, zobaczyć i zinterpretować.
Przede wszystkim, osoba dzięki której wydarzenie było rejestrowane, powinna odbyć jakieś szkolenie – nie chodzi mi tu tylko o obsługe sprzętu rejestrującego (szła ogromna, jak na polskie warunki, grupa ludzi, więc idealnie być nie mogło – tym bardziej, że sprzęt amatorski), ale chodzi mi także o słowa, jakich relacjonujący nie szczędził. Szedł bodajże „na czele” pochodu, co można było ocenić po czasie, w jakim znajdował się w kolejnych miejscach. Nie był więc w miejscach, gdzie wedle relacji innych, było gorąco. Cały czas jednak, nasz Pan relacjonujący, mówił o spokoju na marszu, o obecności całych rodzin, czy też przyjaznej atmosferze. Szkoda tylko, że zarówno kamera, jak i mikrofon rejestrowały coś „trochę innego”. Transmisja na żywo, w wykonaniu Nowego Ekranu, pokazywała głównie plecy stosunkowo młodych chłopaków w kapturach i szalikach. W tle słychać było hasła o wybijaniu politycznych przeciwników i wybuchy materiałów pirotechnicznych.
Marsz zgromadził kilka tysięcy osób – sukces jak na nasze warunki niebywały. Tu należy się uznanie organizatorom. I w tym także tkwi słabość relacji z tego marszu, jaką serwują nam nie tylko media, ale i kolejni agitatorzy.
Niemożliwym jest, aby kilka tysięcy osób szybko i sprawnie przeszło z punktu A, do punktu B. Niemożliwym jest także to, aby móc nad takim tłumem zapanować w sposób skoordynowany, a przede wszystkim – skuteczny. Ci, którzy byli na przodzie, nie mogli wiedzieć, co się dzieje na tyłach i odwrotnie. Niemożliwym było także aby kilku organizatorów, wiedziało co, jak i gdzie. Przy tak masowym zgromadzeniu, jest to w Polsce nierealne.
Możliwą i zarejestrowaną, była więc zadyma na pl. Konstytucji. Możliwym i zarejestrowanym było także podpalenie wozu transmisyjnego TVN, jak i ataki na dziennikarzy, podczas trwania Marszu. Dobrano się także do pojazdu należącego do Polskiego Radia.
Również, mówiąc o drugiej stronie – możliwym i zarejestrowanym wydarzeniem był atak grup na Policję i zakłócanie porządku w różnych punktach miasta. Nie ma co tego negować. Przy tak dużej liczbie osób, jak i tak ogromnych emocjach, takie sytuacje są nieuniknione. Nie ma więc tłuamczenia się, czy to jednej czy drugiej strony, że „my za nich ne odpowiadamy”. „Oni nie byli z nami”. Organizując takie rzeczy i mając doświadczenie lat ubiełych, nie można się tak głupio tłumaczyć. Nie można się tłumaczyć wcale – obie strony dobrze wiedzą, co się działo i co może się stać.
Stąd też mamy relację na MM Warszawa, w której osoba jadąca z Bydgoszczy mówi o grupkach narodowców, którzy przemieżali pociąg, nawołujac uczestników „Kolorowej Niepodległej” do oddania się w ich ręce.
Dzisiaj mogliśmy się także przekonać, że nie tylko lewa strona „sprowadziła sobie posiłki z zagranicy”. Prawa strona też to zrobiła. Na Marszu niepodległości też powiewały flagi innych państw. Też mówiono w innych językach.
Do tego dodać trzeba aktywność osób, która do Warszawy przyjechała, a ani w blokadach, ani w Marszu udziału nie brała. Są to grupki rozsiane po całym mieście i polujące na zagubionych, powracajacych lub też dopiero wyruszajacych na oba wydarzenia ludzi. O atakach tych grup mówili przedstawiciele i lewej i prawej strony.
Za winnych tego, co regularnie dzieje się 11 listopada w Warszawie, należy uznać obie strony. Obie strony ponoszą odpowiedzialność za akty wandalizmu, zniszczenia mienia, ataki na bezbronnych i przypadkowych ludzi. Obie strony ponoszą także odpowiedzialność za to, że zamiast cieszyć się z dość ważnego wydarzenia – Piłsudski wrócił do Polski i otrzymał władzę, każdy skupia się na stratach, zamieszkach i tym, która strona była gorsza. Nie o to chyba jednak tu chodzi?
Cały ten dzień jest kolejną smutną plamą wspólnego święta. Znajomi na szczęście cali i zdrowi. Jednak najgorsze dopiero przed nimi – w końcu trzeba jeszcze jakoś bezpiecznie wrócić do domu... Dzień się jeszcze nie skończył, a "zabawa" dopiero zaczęła.
A orgnaizatorzy obu wydarzeń oby kiedyś dorośli i zauważyli swoje błędy. Bowiem akcje takie jak dziś, pokazują jak bardzo nie panują nie tylko nad organizowanymi przez siebie wydarzeniami, ale i nad ludźmi, których spraszają.
Daniel Kaszubowski - bydgoszczanin, lewak
Nie cenzuruje i nie zgłaszam nadużyć administracji. Uwagi na temat moich poglądów nie dotykają mnie. Tak samo jak gdybania o mój status majątkowy, wiek i orientację seksualną.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka