Ostatnie dni z pewnością sprzyjają refleksji nie tylko nad całą Wspólnotą Europejską, ale i tym czego od niej oczekujemy. Obecnie na tapecie mamy sprawy finansowe – ratowanie strefy euro, spór o podległość i niepodległość konkretnych unijnych podmiotów, czy też określanie dalszych celów Unii w związku z nowym jej budżetem.
W sprawach tych najaktywniejsza jest szeroko pojęta prawica, która w nowych ustaleniach widzi utratę suwerenności Polski. Oddanie niepodległości na rzecz RFN i to bez walki. Jak jednak słusznie zauważył w swoim artykule Wojciech Maziarski – część tych krzyków to zwykła demagogia i populizm, przekalkulowany na polityczne interesy. W końcu tak przeciwna UE prawica przyczyniła się, ręką Lecha Kaczyńskiego, do ratyfikacji przez Polskę Traktatu Lizbońskiego. Jakiś powód ku temu musiał być...
Jednak, pomijając już cały ten bałagan wokół finansów UE, może warto się zastanowić, do czego my tak naprawdę w UE dążymy? Co, jako Polska, mamy i chcemy osiągnąć? Po co się do UE pchaliśmy przez tyle lat?
Mi, jako osobie młodej, Unia dała tyle co... możliwość pracy w Zjednoczonym Królestwie. Owszem, mieszkając jeszcze w Polsce, miałem okazję uczestniczyć w szkoleniach finansowanych z budżetu UE. Szkoła, do której uczęszczałem, też otrzymała trochę sprzętu z unijnych funduszy. No ale przecież, uwzględniając komentarze prawej części sceny politycznej, Unia nam tylko szkodzi. Łożymy do niej kasę, nie mając nic w zamian. Czyżby więc, te wszystkie programy pomocowe, to zwykła lipa i udawanie, po to tylko, aby ogłupić lud?
Całkiem niedawno, o polskim podejściu do projektów unijnych, pisała Ryszarda Socha. Napisała wprost, że u nas te pieniądze się po prostu marnuje. Robi się to „po polsku”. Choć lepiej, bo i poetycko, zabrzmiało by tu hasło „sztuka dla sztuki”. Nie ma w Polsce sprawnego i, co najważniejsze, racjonalnego systemu rozdzielania funduszy unijnych tak, aby były one rzeczywiście wydawane efektywnie. Dotuje się projekty, które wpisują się jedynie w urzędnicze widzi mi się, bez względu na sens danego przedsięwzięcia i rzeczywiste predyspozycje do realizowania konkretnych zadań przez organizację, która o środki się ubiega.
Czyżby pieniądze unijne jednak do Polski trafiały, ale były głupio marnotrawione?
Mówiąc dalej o Unii, wypadałoby też po prostu pomówić o Polsce. O tym, co mamy na swoim własnym podwórku. A jest o czym mówić. 37 tysięcy absolwentów nie ma obecnie pracy. W zeszłym roku obcięto środki na aktywizację zawodową bezrobotnych dla PUP. Przed nami widmo kolejnych strajków (m.in. kolejarzy Przewozów Regionalnych). Zbliża się upadek takich programów jak „Rodzina na swoim”. Także i w Polsce zaczyna się zaciskanie społecznego pasa i wzrost podatków i opłat.
Polska nie jest już od dawna zieloną wyspą i nikt specjalnie nie próbuje mówić inaczej – z premierem na czele.
A przedstawiciele sektorów finansowych i możnych tego kraju i kontynentu, mówią o szkodliwości ingerowania w rynek i obarczania ich kolejnymi ciężarami kryzysu, do którego sami się przyczynili.
Bo przecież zwykły Kowalski nie ma takiej mocy sprawczej – ani politycznej, ani kapitałowej, aby rynkiem zachwiać. Nie jest on w stanie, choćby bardzo chciał – nie licząc zorganizowanej działalności terrorystycznej – w jakikolwiek wpłynąć na gospodarkę. Ani jej nie uratuje, ani jej nie pogrąży. Nie on sam. Trzeba bowiem całej masy takich Kowalskich, żeby cokolwiek się w gospodarce zmieniło. Cały czas jednak, to ten Kowalski ma ponosić odpowiedzialność i ciężary normalnych wahań rynkowych – czyli po prostu kryzysu.
Tnie się więc pomoc społeczną. Podwyższa się zwykłe opłaty i podatki. Odbiera się ulgi i podwyższa wiek emerytalny, aby – wbrew temu co mówi rząd – nie posiadać większej emerytury, ale przez dłuższy okres finansować działanie państwa. Bo przecież oszczędności wymaga się od wszystkich. Tylko czy istnieją jakieś instrumenty, nie licząc złych i niedobrych podatków, które zachęcą do rozdzielania zysków w czasie dobrobytu? Osobiście nie znam takowych. Tak samo jak i nie pamiętam konkretnych kampanii i programów, które do tego by się przyczyniły.
Takie programy rezerwuje się tylko na czarną godzinę. Tylko, aby minimalizować skutki, które przecież ponosimy i ponosić będziemy wszyscy. To jednak nikogo nie dziwi – to jest słuszne, bo upadek wielkich, skutkuje tragedią maluczkich.
A ja? Co ja mam do Unii?
Mi się Unia niezbyt podoba. Podoba mi się idea wspólnoty. Wzajemnej pomocy, wspierania rynku, otwartych granic, możliwości pracy i studiowania za granicą. Nie podoba mi się jednak produkcja prawnych bubli i głupoty. Nie podoba mi się odchodzenie od ideałów współpracy i dążenie do superpaństwa. Nie dlatego, że jestem nacjonalistą czy prawakiem – nic z tego. Nie podoba mi się to, co i jak się buduje.
A Polska?
Polska jest tematem długim i starym – od zawsze spornym i kontrowersyjnym. Zawsze jednak wiąże się z jednym – prowizorką i brakiem jakiejkolwiek racjonalności w działaniu naszych wybrańców. O tym wiemy wszyscy, nigdy jednak nic z tym nie robimy. Choć mamy okazje. Mamy wybory, referenda. Mamy inicjatywę ustawodawczą. Mamy możliwość publicznego wyrażania swoich uczuć i emocji. Swoich poglądów. To jednak marnujemy na spory będące absorbującymi przykrywkami. I tu też, tak jak Unia, zatraciliśmy racjonalność.
O tym jednak też już wiemy...
Linki do artykułów:
http://www.rp.pl/artykul/10,767564-Politycy-zapomnieli-o-mlodych.html
http://www.polityka.pl/rynek/gospodarka/1521424,1,jak-sie-marnuje-dotacje-z-ue.read
http://opinie.newsweek.pl/szczyt-unii--czyli-piana-demagogii,85617,1,1.html
Daniel Kaszubowski - bydgoszczanin, lewak
Nie cenzuruje i nie zgłaszam nadużyć administracji. Uwagi na temat moich poglądów nie dotykają mnie. Tak samo jak gdybania o mój status majątkowy, wiek i orientację seksualną.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka