Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein
513
BLOG

Rozdział osiemnasty c.d.

Bronisław Wildstein Bronisław Wildstein Polityka Obserwuj notkę 26

 Z Returnem spotkali się następnego dnia w „Jazz Bistrze”. Piosenkarka udawała Billy Holiday. Return pogrążał się w muzyce. Może nie tyle w tej, którą właśnie słyszał, ale we wspomnieniu, które przyzywała. Dziewczyna śpiewała o zwykłych pragnieniach nie do zrealizowania, które stają się skargą, codziennym smutkiem, aurą nadchodzącej nocy. Return osiągnął to, o czym wcześniej nie marzył nawet. Ba, jest pewny, że nie potrafiłby sobie tego wyobrazić. A przecież często czuje, że nie umie należycie cieszyć się ze swojego życia. Przesącza je strużka niejasnego smutku. Nie pomaga wyliczenie sobie własnych osiągnięć. Nostalgia nie ustępuje. Popieleje na dnie jego sukcesów. Wsącza się w cierpki smak kawy i odór papierosów. Nauczył się z nią żyć. Może nawet polubił ją jak bluesa? Fascynacja jazzem pozostała mu z czasów młodości. Chodzili z Danielem na jam session „Pod Jaszczury” albo do „Rotundy”. Jeździli na Jazz Jambory do Warszawy, po całym kraju ścigali rzadkie koncerty znanych gości. Pożyczali płyty i taśmy. Ale najważniejsze były jamy. Muzycy spotykający się w studenckich klubach zwykle nie byli najlepsi, ale w tych zgromadzeniach bezimiennych, w aurze współuczestniczącego oczekiwania rodziło się coś niezwykłego między grającymi i słuchającymi, inny dialog, pozasłowne spotkanie, wymiana przeżyć i tęsknot. W gęstym dymie pomieszczeń tonących na dnie nocy wilgotnego i ponurego miasta, między obcymi, którzy w tym zamknięciu poznawali się i odnajdywali przestrzeń wolności, dialog saksofonów i trąbki, w tętnie kontrabasu splatał się z organicznym rytmem perkusji, aby odsłonić przestrzeń dla fortepianu, który zaczyna od skomplikowanej, dygresyjnej opowieści, aby zakończyć w skurczu serca podchwyconym przez kontrabas i bębny, i znowu saksofony, trąbki i cała blacha zwierza się i żali, aż stężenie smutku wybucha, zagarnia ich wszystkich i przechodzi w ekstazę, łączy, wywodzi z zamkniętego miasta i kraju, z codziennej beznadziejności prowadzi w nieznane światy... Godziny bez końca w innej przestrzeni. Nie chcieli wracać z niej do swoich akademików, stancji pod czujnym spojrzeniem milicyjnych patroli i wzrokiem znajomych, pod których uśmiechem czaił się kto inny.

Wilczycki był od niego młodszy o jakąś dekadę, lata, które pamiętał były inne, choć też złe... teraz przymyka oczy, daje się prowadzić gorszemu wcieleniu Holiday, co nie znała nigdy smutków poprzedniczki, odtrącenia przez odmienność, naznaczenia, dna ludzkich siedzib, grząskiej ziemi południa, co pęta, ściąga w głąb i jest jak przeznaczenie, z którego trzeba się wydobyć chociaż nie można... A może elegancka dziewczyna w środku Warszawy, która patrzy poza ciemną salę i publiczność, wywodząc jedną z fraz bluesa czarnej pieśniarki, przeżywa jednak to, co ona? Może suma cierpienia, którą mamy wyczerpać, nie różni się w zależności od miejsca i czasu i tylko wybiera odmienne przyczyny? Wilczycki wygląda jakby cierpiał. Gapi się bezmyślnie poprzez piosenkarkę, przez ścianę w nieokreśloną przestrzeń. Wymięty garnitur rzucony niechlujnie na krzesełko, łysawa głowa, która wyłania się z kołnierza, kołysze się bezwolnie. Returnowi robi się go żal.

Nie masz pracy – bardziej stwierdza niż pyta. Wilczycki wydyma wargi niezauważalnie kiwając głową. – I nie będziesz miał – kontynuuje Return. Człowiek z drugiej strony stolika po raz pierwszy spogląda na niego z uwagą. Pauza wydłuża się. W bezsłowną przestrzeń wlewa się głos piosenkarki opowiadający o samotności i deszczu. Przecina go zdanie Returna. – Mam dla ciebie propozycję. – Głowa po drugiej stronie stolika nieruchomieje. Przymknięte oczy otwierają się i wpatrują w mówiącego.

Potrzebuję kogoś w rodzaju redaktora do swojego programu. Nie będzie to główny redaktor, ale wiesz... będziesz uczestniczył w tworzeniu, będziesz mógł wpływać na kształt programu, a z czasem... To już od ciebie zależy. Może staniesz się najważniejszy? Z czasem, może za jakieś parę lat, będziesz mógł wejść na wizję razem ze mną, kto wie?

Wilczycki świdruje go wzrokiem. Jego sylwetka spręża się po drugie stronie stolika.

No to co? Interesuje cię to?

Wilczycki wygląda jakby powstrzymywał potok słów. Wpatruje się w rozmówcę z napiętą uwagą. Śpiew odpływa znad ich stolika, staje się tylko aurą miejsca.

Interesuje? Pewnie, że interesuje. Ale chciałbym poznać warunki.

Proponuję ci etat. Wiesz, na początku to będą umowy zlecenia przez jakieś pół roku. Potem sformalizujemy twoją rolę. Taka kolej rzeczy. I jeszcze jedno. Na początku będziesz działał pod pseudonimem. Sam rozumiesz. Wolę nie wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby Michał dowiedział się, że cię zatrudniłem. – Return

otrząsa się. – Wiesz, on jest taki zasadniczy. Staroświecko zasadniczy. Jeśli uważa, że zrobiłeś świństwo... – Gest Returna uspokaja potencjalną interwencję. – Wiem, że trudno nazywać tak własne działania. Ja tylko usiłuję przedstawić zdanie Michała. Nie chcę się z tobą spierać, myślę, że już w dużej mierze odpokutowałeś to, co zrobiłeś. Chcę ci pomóc. Nie jestem tak bezkompromisowy jak Michał i zwyczajne współczucie potrafi przesłonić mi imponderabilia. Ale, rozumiesz, pewne formy muszę zachować. Dlatego u mnie będziesz musiał pracować pod pseudonimem. Twoje nazwisko nie może pojawić się na ekranie, sam wiesz... co najmniej rok, może więcej. Będziemy sondować naszą pamięć publiczną. A ludzie potrafią zapomnieć nawet to, co ty zrobiłeś. Za jakiś czas i Michał machnie ręką. Pieniądze oczywiście nie takie jak szef „Kuriera”, ale przyzwoite. Na początek możesz wyciągać... To może być z półtora tysiąca za program, więc sam rozumiesz, miesięcznie może być ponad sześć. Potem będzie lepiej. Myślę, że to dobry początek i dobra perspektywa. Zwłaszcza, że nie masz innej... – Return przerywa. – Przepraszam za obcesowość, ale przecież obaj wiemy, jak jest i chcę być z tobą szczery...

Wilczycki jest wzruszony. Wie, że Return jest po drugiej stronie barykady. Myśli jak Bogatyrowicz. A przecież potrafi przekroczyć ideowe sympatie i zrozumieć jego, przeciwnika, sytuację. Pomóc.

Muszę się zastanowić – Wilczycki mówi odruchowo, chociaż wie, że musi się zgodzić. Return proponuje mu drogę powrotu. I to nie upokorzenie, jakie Bogatyrowicz przygotował Czułnie. Bez wstępnych warunków oferuje powrót do profesji – przeznaczenia, poza którym Wilczycki nie potrafi wyobrazić sobie swojej przyszłości. Jego zachowanie teraz to długotrwały trening, który każe wypracować pozycję przetargową. Jednocześnie Wilczycki rozumie, że musi dać odczuć Returnowi, że docenia jego gest, powinien choćby rozluźnić kostium negocjatora... Nachyla się przez stolik.

Chciałbym, żebyś wiedział, że jestem ci wdzięczny za tę propozycję. I rozumiem, że nie jest ona wcale taka oczywista. – Unosi z blatu rękę Returna i ściska ją. Tym razem wzruszony jest Return.

Przecież rozumiemy się – mówi. – Nie musimy zgadzać się we wszystkim, ale wiemy, jakie jest życie. Nie można zostawiać przyjaciół... – Return orientuje się, że posunął się za daleko. Poniosły go rozkołysane emocje. Wilczycki nigdy nie był jego przyjacielem i choć odpowiedź Returna była w pełni spontaniczna, to jednak śmieszna... Ale Wilczycki nie żartuje. Potrząsa jego ręką i zaciska wargi.

Dziękuję ci – powtarza.

 

Czas spędzony z Tomkiem pozostawiał gorycz. Radość, którą niosło spotkanie, szybko więzła w przestrzeni niezdecydowania, kiedy nie było wiadomo, co można robić wspólnie. Apatia syna porażała Wilczyckiego. Tomek dawał prowadzić się do salonów komputerowych gier czy w inne przestrzenie zbiorowej zabawy właściwie obojętnie. Czasami odnajdywali temat rozmowy, w którym pogrążali się z entuzjazmem, wymyślali zabawę, ale szybko otwierała się znowu przestrzeń pustki, którą nie było wiadomo, czym wypełnić. Najgorsze były powroty, kiedy odwoził syna do Sabiny. Tomek pogrążał się w milczeniu, a Wilczycki nie był w stanie znaleźć słów, którymi potrafiłby je przerwać. Sabina nie życzyła sobie, żeby odprowadzał go na górę do mieszkania, a chłopiec oczekiwał tego. Moment wahania przy drzwiach klatki schodowej, w którą zanurzał się Tomek, był może najtrudniejszy. Ojciec wiedział jednak, że nie powinien iść z nim i prowokować agresji Sabiny.

Wiesz, spotkajmy się, chciałbym kilka rzeczy uzgodnić... – mówił do niej w słuchawkę już po ustaleniu terminu spotkania z Tomkiem.

Możemy uzgadniać przez telefon – usłyszał w odpowiedzi.

Starał się myśleć tylko o propozycji Returna. Siedział przed komputerem i szkicował projekty programu. Pomyślał o sprawie sztucznej krwi, ale zrezygnował z tego natychmiast. Szkicował program poświęcony problemom drobnych przedsiębiorców z prowincji. Nagle uświadomił sobie, że zapisując schemat programu opiera się na opowieści Bryły. Znowu przyśnił się mu sen, który, w różnych wariantach, powracał do niego najczęściej. W wielkiej przestrzeni, której zwieńczenie jest tak wysoko, że wydaje się bardziej niebem niż stropem, w pustce orientuje się nagle, że nie jest sam. Gdzieś dookoła są inni ludzie, tylko w odległości, dziwnej poświacie, która nie przynależy do dnia, ani do nocy, trudno ich zobaczyć. Dopiero po jakimś czasie orientuje się, że klęczą i chyba się modlą, ale on sam, choć bardzo chciałby, uklęknąć nie potrafi.

Budził się zmęczony. Warszawa roiła się w deszczu jak pobudzone mrowisko. Przemierzając ulice w wilgotnej aurze miasta zdumiewał się, jak może funkcjonować ów ludzki organizm, pojazdy, przechodnie, tysiące aktywności tworzyło ład, którego elementem wydawały się nawet kolizje. Chodząc po Warszawie zapominał o sobie. Ludzkie rzeki pozbawiały go indywidualności.

Returnowi odpowiedzieć miał do końca tygodnia. Obaj wiedzieli, że będzie to jedynie doprecyzowanie umowy, która zaistniała już między nimi. Uzgodnienie szczegółów. Była środa.

W sobotę Adam Wilczycki wsiadł do pociągu Warszawa – Przemyśl przez Kraków. Samochód zostawił w komisie. Agentowi od wynajmu mieszkań, który kiedyś pracował w „Kurierze”, zostawił klucze i umówił się na telefon. Przyjechać będzie musiał wyłącznie dla sfinalizowania transakcji.

„Dziękuję za propozycję. Niestety, nie mogę skorzystać, ale jestem ci za nią bardzo wdzięczny. Adam Wilczycki”. Ten sms z nowego telefonu wysłał do Returna już z dworca. W Przemyślu, na dworcu, będzie czekał na niego Robert. Pociąg wysunął się z tunelu i można było zobaczyć oddalający się Plac Starynkiewicza z narożną kamienicą z napisem „Rzeczpospolita” zwieńczonym drapieżnym orłem. Na szczycie białoniebieskiego wieżowca na Placu Zawiszy świecił czerwony napis „Wprost”. Coraz rzadsze budynki pozostawały za pociągiem, który zanurzał się w białe światło jesieni.

Koniec rozdziału osiemnastego

KONIEC KSIĄŻKI

"DOLINA NICOŚCI" JUŻ W KSIĘGARNIACH! Wierzę, że kolejne odcinki powieści będą zaczynem gorącej dyskusji. Liczę na Was, na Wasze uwagi i oceny. Proponuję Wam również zabawę. Zainteresowani mogą kontynuować powieść na własną rękę. Będą odgadywać intencje autora, a może tworzyć dla nich interesujące uzupełnienie, albo ważny kontrapunkt. Dla najciekawszych wypowiedzi przewidziane są symboliczne nagrody.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka