Z Internetu
Z Internetu
Dziobaty Dziobaty
181
BLOG

Reguły Rapoporta – komentarze krytyczne i bachanalia na Salonie

Dziobaty Dziobaty Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

W ciągu ostatnich dwóch tygodni bloger @dziobaty podsunął Salonowi cichaczem dwa opowiadania... Nazywam je „opowiadaniami” gdyż były długawe; inaczej – nazwałbym je „notkami”.

Pierwsze opowiadanie znaczącego zainteresowania tematem nie wywołało... Niewielu otwieraczy i niewielu komentatorów... Z drugim było lepiej – otwarć było sporo, ale komentarzy też niewiele... Komentatorów jeszcze mniej...

Zastanawiam się, co jest ważniejsze - liczba otwarć artykułu, czy ilość komentarzy?... Odkąd mój rodzony Brat, profesor doktor habilitowany, powiedział mi że artykuły otwiera (przez uprzejmość) ale ich nie czyta, w liczbę "otwarć" przestałem wierzyć. Tak samo jak w ilośc czerwonych albo zielonych łapek... Jest pewien żelazny elektorat otwarć ustanowiony przez osobników którzy mnie znają, co wcale nie oznacza że moje zdanie i poglądy akceptują... Co do krytycznych komentarzy - jestem rozczarowany.

Krytycznym komentatorem cudzych wypowiedzi być - to sama rozkosz, jakby się jadło śmietankowe lody w upalny dzień... Rzecz jasna w kawiarni, pod jakimś parasolem ochronnym.

Niektóre artykuły na Salonie komentuję, ale więcej ich pisuję niż komentuję. Z wieloma blogerami jest odwrotnie... Piszą mało albo wcale, ale do komentowania są gotowi każdego dnia i o każdej porze...Niektórzy blogerzy posuwają się do tego, że mienią się analitykami, nawet ekspertami-analitykami... są też tacy którzy stali się, albo są na dobrej drodze, bycia „autorytetami”.

Są blogerzy – redaktorzy, albo ich grupy i organizacje, jako osobna kategoria pisarzy „z urzędu”. Krytykować ich nie należy, albo nie wolno, albo (z różnych przyczyn) – nie warto.

Zupełnie odrębną grupą są uprzywilejowani blogerzy których komentować nie można, żeby nie wiem co!... Za słowa krytyki niemiłosiernie „banują”... Wcale nie za krytykę złośliwą (w ramach przyzwoitości), ale za krytykę jakąkolwiek, in extensio... Wszystko, co nie zgadza się z ich sposobem myślenia, punktem widzenia albo siedzenia (o horyzontach nie wspominając), podlega natychmiastowej egzekucji... Gilotyna, ciach, babkę w piach – albo "wont-stont"... Indeed, moja babka ze stony ojca taka była.

Podobno do tego mają prawo, bo takie są salonowe reguły... Nie tylko salonowe, bo cenzurowanie niektórych opinii, niewygodnych politycznie i niepolitycznie – to znamię naszych czasów.

Blogerzy których teraz dotykam uważają się chyba za ramię (albo ramionko) władzy i społecznej sprawiedliwości i żadnej krytyce nie podlegają. Nawet w ramach salonowych komentarzy... Ponieważ są tolerowani albo często nagradzani, niemiłosiernie się panoszą. Jest ich coraz więcej... Cóż, jeśli takie jest prawo – wolno im!

Bez nazwisk i imionisk! Jest ich cała lista - od tych starych, bardzo dojrzałych lub przejrzałych jak stara klapsa – poprzez dojrzałych „jędrnych” przez naturę - do najmłodszych, tych niedojrzałych lub wręcz sflaczałych, albo już w dzieciństwie wyjałowionych.


Krytyk (łac. criticus – osądzający), jest kimś kto w ramach niezbędnego procesu myślenia, analizuje i ocenia dobre i złe strony - z punktu widzenia określonych wartości - praktycznych, naukowych, etycznych, estetycznych, poznawczych i innych.

Krytyk może się imać wielu tematów i dziedzin - np. być krytykiem nauki , poprawności formalnej (czyli krytykiem - logikiem); poprawności merytorycznej, empirycznej albo metodologicznej... Może też krytykować kogo się da i co się da.

Tzw. „krytyka autorytatywna”, często staje się kontrolą autorytatywną, szczególnie w dziennikarstwie i literaturze politycznej. Jest to to określenie procedur zapewniających utrzymanie w sposób konsekwentny haseł (nazw, ujednoliconych tytułów, tytułów serii i haseł przedmiotowych) w katalogach bibliotecznych, przez zastosowanie wykazu autorytatywnego zwanego kartoteką wzorcową.

Ponieważ jestem niekiedy posądzany, że zazdroszczę blogerom którzy stali się (i nadal pozostają) salonowymi gwiazdami bez względu na to co piszą, oficjalnie oświadczam – zazdrośnikiem nie jestem; temperament posiadam, ale nie wybuchowy. Przy dobrej pogodzie sam jestem pogodny (właśnie dlatego mieszkam z Zosią na Florydzie). Tu na prawdę jest dobra pogoda ... Jeżeli nie zawsze – to prawie!

Jestem człowiekiem z przeszłością, to znaczy „bywałym”, i znacznie większe przykrości niż salonowe posądzenia, mojego dobrego nastroju nie popsuły... After all; o swoim podejściu do pisania (które jest moim hobby) oraz salonowego piszenia (różnice wyjaśniałem,) komunikowałem czytelnikom dawno; powiedzmy sobie – rok temu.

Komentarze do artykułów lub książek bywają krytyczne, mało krytyczne lub bezkrytyczne... Komentowanie wydarzeń „z życia wziętych”, a szczególnie wydarzeń politycznych, odbywa się w oparciu o zdarzenia i fakty...

Fakty, które kiedyś bywały albo zdarzały się często jako fakty, zostały zastąpione przez „fakty prasowe”... Podobno był to wynalazek niejakiego Geremka Bolesława (R.I.P.), ale ja w to za bardzo nie wierzę...

Ale w fakty medialne wierzę, bo termin „media” w odniesieniu do środków i narzędzi masowego przekazu „informacji i treści” stał się tak przekonujący i przygniatający, że nie uwierzyć w siłę „mediów” jest dzisiaj niemożliwe...

Jednostkowe „medium” jest pośrednikiem, który jest w stanie nawiązać i na dobre ustanowić połączenie pomiędzy duchami, duszami albo innymi nadprzyrodzonymi siłami, a światem realnym... Również – pomiędzy spirytualnym i nadprzyrodzonym "diabłem" i (prawie) każdym z maluczkich.

Tak więc, medialni redaktorzy i piszatiele, to (według Wikipedia) – „osoby, które (jak twierdzą) doświadczają wizji albo fizycznego i/lub psychicznego kontaktu z siłami paranormalnymi. Inne utrzymują, że duchy przejmują kontrolę nad ich głosem i mową których używają do przekazywania wiadomości. Kolejne osoby przekonują, że potrafią skłonić duchy do manifestacji swojej obecności, na przykład poprzez telekinezę.”... Wkipedia powinna (ona, Wikipedia) dodać, że chodzi o telekinezę telewizyjną...

„Oj dana dana... nie ma szatana; a świat realny jest wirtualny”... Lekko modyfikując fragment tekstu dawnej piosenki Skaldów, można by powiedzieć, że oba te światy idealnie się nakładają na siebie...


Apage Satanas! Wszak nie o diable ma być mowa, ale o salonowych komentarzach - mniej lub bardziej krytycznych.

"Krytyka jest analizą i oceną dobrych i złych stron kogoś lub czegoś, z punktu widzenia określonych wartości i niezbędnym elementem myślenia" - to już było... Teraz - o "komentarzu krytycznym".

“Anatol Rapoport’s rules of constructive argument and debate” - tzw „Reguły Rapoporta”, podają zasady udanego komentarza krytycznego (Daniel C. Dennett, “Intuition Pumps And Other Tools for Thinking”, 2013)... Oto one -

* Krytyk powinien wyrazić stanowisko swojego przeciwnika tak jasno, dokładnie i sprawiedliwie, aby ten powiedział on: „dziękuję, żałuję, że nie pomyślałem, aby ująć to w ten sposób”.

* Krytyk powinien wyliczyć wszystkie punkty sporne; zwłaszcza wtedy, gdy nie są przedmiotem ogólnej czy powszechnej zgody.

* Krytyk powinien wspomnieć o wszystkim, czego nauczył się od swego przeciwnika.

Dennett powiada - "Tylko wtedy masz prawo wypowiedzieć choćby jedno słowo krytyki lub podjąć próbę odrzucenia krytykowanego stanowiska."

Wow!...  Ale jak to wygląda naprawdę w mediach, z Salonem włącznie?... Podołać takim wymaganiom jest niezwykle trudno.

Nie należy przesadzać – „ Prawdziwa cnota krytyki się nie boi”, w szczególności jeśli w publikatorze dozwolona jest krytyka form „lekkich, łatwych i przyjemnych”... Denett przestawił warunki nie do wytrzymania!... Krytyk powinien to, krytyk powinien tamto...

 Co do form poważnych, rzeczowych i ograniczonych formalnie – one powinny być produktem fachowych krytyków - dziennikarzy, tj. „krytyków kwalifikowanych”. Tacy niepoważnie pisać nie mogą - to wynika z powagi "urzędu". Reguły Rapoporta ich nie dotyczą!

Ponieważ tzw. kwalifikacje są zagmatwaną pochodną wiedzy, umiejętności i „zachowania się przy stole” – wymagania dotyczące produkcji tych form powinny byś wysokie; niestety - rzeczywistość zbyt często jest odbiciem raczej ambicji autora niż jego zawodowych kompetencji...

„Komentarze krytyczne” - jakież to pole do swawoli, długie i szerokie!... Jeśli komentuje „zawodowiec”, można założyć że jakiś cień jego komentatorskich kompetencji zostaje zachowany... Co do rzeszy blogerów - amatorów,  dostęp do medialnego wyrażania się i poziom swobody tego „wyrażania” jest pochodną zbyt wielu czynników, aby ich krytyka była konstruktywna, i w ogóle możliwa...To blogera @dziobaty dotyczy też; otherwise, krytykowanie krytyka może wywołać salonowy kryzys albo skandal!

Tą zagmatwaną sprawę znacznie upaszczając - rzecz polega głównie na odróżnieniu komentarza krytycznego i krytyki konstruktywnej - od obelżywości i krytyki „rozpasanej”.

W mowie potocznej wyraz „krytyka” oznacza zwykle wystąpienie - słowne albo pisemne; przeciwko jakiemuś wydarzeniu, zjawisku, osobie, lub sposobowi rozwiązania jakiegoś problemu i jest powiązane z negatywną oceną tych faktów.

Krytykować można teraz wszędzie; można krytykować wszystko i wszystkich. Pisarczyków i żurnalistów - twórców napisanych arcydzieł, należałoby krytykować za zbyt częsty brak wiedzy i umiejętności zawodowych; za zbyt wybujałą pewność o własnych (nieograniczonych) zdolnościach „twórczych” i za zbyt rozdęte „ego”.

Wszelka krytyka jest subiektywna; od czasu wpuszczenia rzeszy felietoniarzy i komentatorów na internetowe „łamy” medialne – trwa oceaniczny przypływ fal wszeliniejakiej wiedzy (w tym politycznej), spadających na rozgrzane głowy medialnych szaleńców – czytaczy...

To jest dobrodziejstwem i następstwem czasów, ale również oblepianiem głów, oczu i uszów przez trujące algi, wodorosty i chwasty rzek, mórz i oceanów... To było nieuniknione.

Ale zbyt często krytyka przeradza się w insynuacje, oskarżenia, posądzenia oraz zwykłe obelgi. W skrajnej postaci, krytyka może przerodzić się w tzw. nagonkę.

Termin krytyka autorytatywna w dziennikarstwie ma znaczenie inne niż słownikowe – krytyka jest oparta na autorytecie zapewniającym wiarygodność; jest pewna i stanowcza, nieznosząca sprzeciwu. (Warto przypomnieć, że termin autorytet; pochodzi on od słowa autor). Jest to powiązane etymologiczne.

Obelga albo inwektywa – to obraza słowna wyrażona w mowie lub piśmie, przez nadanie danej osobie cech negatywnych. Najczęściej ktoś obrażający inną osobę wyraża się emocjonalnie.

Jednak to samo określenie może być negatywne w opinii obrażającego, a w opinii obrażanego nie; nawet może być np. powodem do dumy (jesteś głośny jak dzwon!) . W przypadku określeń neutralnych, rozstrzygnięcie następuje w ramach kontekstu użytego określenia.

Celem obelgi jest pogarda innej osoby; potwierdzenie poczucia własnej wartości lub władzy (niekoniecznie nad osobą obrażaną); odreagowanie powstałego stresu (np. w wyniku jakichś niepowodzeń; zemsta albo kara (np. za złe wykonanie zadania); zastraszanie (zapowiedź wzmożenia agresji słownej lub przejścia do agresji fizycznej); odstraszanie – (dla zniechęcenia do nadmiernego, bądź niepożądanego zainteresowania się autorem obelgi.)

Obelga może być wyrażona albo przez nazwanie kogoś wyrazem uznanym za wulgarny, albo przez przyrównanie do osoby postrzeganej negatywnie w danym środowisku; tzw. Prawo Godwina (Goodwin law), amerykańskiego adwokata, aktywisty i pisarza..

Prawo Godwina z 1990 roku (reductio ad Hitlerum, argumentum ad Hitlerum) – jest humorystycznym spostrzeżeniem Mike’a Godwina sformułowanym w odniesieniu do grup dyskusyjnych. Brzmi ono następująco:

„Wraz z trwaniem dyskusji w Internecie prawdopodobieństwo użycia porównania, w którym występuje nazizm bądź Hitler, dąży do 1." ( „As an online discussion grows longer, the probability of a comparison involving Nazis or Hitler approaches 1.”)

Z tradycji użytkowników wielu grup Usenetu (Usenet jest ogólnoświatowym systemem grup dyskusyjnych z którego można korzystać przez Internet i składa się z tysięcy grup tematycznych ułożonych w strukturę hierarchiczną) - każdy wątek, w którym w wypowiedzi pojawia się porównanie czegoś lub kogoś, do nazizmu lub Hitlera, uważany jest za zamknięty, a ponadto uznaje się, że osoba, która użyła tego porównania, przegrała dyskusję.

W jednym z artykułów „The Economist” z 2007, stwierdzono że „w większości dyskusji zasadą jest, że pierwsza osoba która wyzwie drugą od nazistów, automatycznie przegrywa dyskusję”.

Prawo Godwina odnosi się do pozamerytorycznego argumentu osobistego – sposobu argumentowania, w którym na poparcie swojej tezy dyskutant powołuje się na niezwiązane z tematem opinie lub zachowania swego oponenta.

Z drugiej strony, w sytuacji gdy ktoś porówna swego rozmówcę do hitlerowców, ten chwyt erystyczny może też być rodzajem obrony przed tego typu argumentami osobistymi.

Porównania etniczno-środowiskowe takie jak – Murzyn, Azjata, Mongoł albo Żyd (często pisane małą literą), do wyjątków nie należą.

Mniej lub bardziej paskudnych inwektyw – określeń, jest w wielu publikatorach zatrzęsienie – chrabia, wieśniak, pedał, śmieciarz, dziwka; dalej – debil, kretyn, idiota, małpa, osioł, świnia; również – beton, galareta, drewniak, kołek, dzban... Regionalnie – prusak, warsiawiak, krakauer; nawet poznaniak; lub "ten z Grójca, Tworek, albo Wąchocka"

Co do tytułu artykułu - czy salonowe komentarze krytyczne są konstruktywne, czy rozpasane?... Czy oba ich typy występują tylko sporadycznie ?... Co to jest "krytyka konstruktywna" wie każdy krytyk, bo myśli że ją uprawia; z mkrytyką rozpasaną trzeba uważać, tak jak z pornografią... Do niej żaden krytyk się nie przyzna.

Przytaczam najważniejsze synonimy rzeczownika "rozpasanie", według słownika synonimów języka polskiego - nieumiarkowanie, niepowściągliwość, ruja i porubstwo, demoralizacja, zepsucie, wyuzdanie, niemoralność, rozbestwienie, lubieżność, orgiastyczność..."   Z całą pewnością, takie rozpasanie kojarzy się z starogreckimi bachanaliami i dogadzaniem sobie i innym 

Do rozkwitu "rozpasania" potrzebne są warunki szczególne. Według moich starannych studiów i obserwacji - Na Salonie jeszcze one nie występują,

Co się dzieje na Salonie – każdy koń widzi!

Bez nazwisk, pseudonimów, nicków oraz przykładów - trzeba jednak powiedzieć że bloger @dziobaty świętym komentatorem nie jest. Czasami w piersi się bije - ale lekko... Choć jest starym zgredem, ciągle biega „przez płotki”... Skacze w bok też – ale coraz rzadziej.

P.S. Z naciskiem (ale bez wyciskania) podkreślam – powyższe wywody są poglądami autora w starszym wieku i nie warto się nimi przejmować.

That’s all folks!

Dziobaty
O mnie Dziobaty

Żwawy w średnim wieku, sędziwy też. Katolicki ateista, Cutting-edge manipulator należyty. Przyjmuję w środy i czwartki, bez kolejki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo