Mam ostatnio takie smutne przemyślenie, może depresyjne nawet, że jesteśmy niczym taśmy filmowe. Widzę w wyobraźni taką starą kasetę video i myślę sobie: oto, kim okazuje się człowiek po 6-ciu tygodniach przymusowego siedzenia w domu.
Co się nagrało na takiej taśmie - to się odtwarza. Im trudniejsze okoliczności życia, tym starsze i gorsze nagrania, tym brutalniejsze sceny. Jakie kto miał doświadczenia dotyczące stresu i nerwowych sytuacji w domu, taką ma teraz epidemię...
Może to pesymistyczne wnioski niezrównoważonej głowy pełnej lęku, może kiedyś miną i się wypogodzą, ale póki co nie mogę wyjść ze zdumienia tym, czego się dowiedziałam o najbliższej mi osobie. Nie umiem wyciągnąć wniosków osobistych i konkretnych, więc wymyślam mizerne wnioski "ogólne".
Ale czy nie jest to trochę prawdziwe? że z nas takie czarne skrzynki..? otwierane przy okazji katastrofy.
A miało być tak pięknie.
Epidemia więc - to dar, czy przekleństwo?
Lepiej znać prawdę i z drżeniem się z nią mierzyć, czy lepiej jej nie znać, a jedynie niejasno przeczuwać jakieś jej "opary"..?
Inne tematy w dziale Rozmaitości