Fanatycy nie noszą już długich szat, nie skandują haseł na placach ani nie palą ksiąg. Są wśród nas — ubrani w garnitury, bluzy z kapturem, mundury codzienności. Nie mają wspólnego języka, lecz przemawiają z tą samą natarczywą pewnością. Ich oczy błyszczą przekonaniem, że wiedzą lepiej. Że rozumieją więcej. Że mają rację — a ty nie.
Dzisiejszy fanatyk nie musi wierzyć w Boga, Naród czy ideologię. Wystarczy, że wierzy w siebie — do granic ślepoty. Może być fanatykiem zdrowego stylu życia, nowej technologii, konkretnego nurtu edukacyjnego, sposobu wychowywania dzieci, a nawet diety eliminacyjnej. W epoce nadmiaru informacji, gdzie każda opinia może znaleźć echo, fanatyzm odżywa jak grzyb po deszczu — żywi się przekonaniem, że racja nie wymaga dowodu, tylko powtórzenia.
Fanatyzm nie potrzebuje już stosów — wystarczy komentarz, mem, filmik, który wbija się w umysł szybciej niż refleksja. Fanatycy nie muszą gardzić przeciwnikami — wystarczy, że ich nie słuchają. Wystarczy, że nie pytają. Że scrollują dalej z poczuciem moralnej wyższości. Ich bronią nie jest ogień, lecz ironia, kpina, wykluczenie z dyskursu. To subtelniejsza forma przemocy — ta, która nie pozostawia śladów na ciele, lecz głęboko rani myśl.
Dzisiejszy fanatyzm ma twarz zwyczajności. To sąsiad, który mówi, że nie da się z tobą już rozmawiać, bo "jesteś z innego świata”. To aktywista, który nie znosi sprzeciwu. To użytkownik forów, który każdą odmienną opinię traktuje jak zdradę. To ten, kto nie szuka prawdy, lecz potwierdzenia. Kto nie próbuje zrozumieć, a jedynie przekonać. Kto nie słucha, lecz czeka, aż będzie mógł znowu mówić.
Dzisiejszy fanatyzm nie krzyczy, bo nie musi. Jego siła tkwi w liczbie udostępnień, w algorytmach, które karmią nas tym, co już znamy i lubimy. W bańkach informacyjnych, które grzeją nas jak kokon — aż zapomnimy, że istnieje cokolwiek poza nim. W tym świecie różnica poglądów staje się obrazą, a dialog — przeżytkiem.
To nie jest fanatyzm z podręczników historii. Nie chodzi już o wielkie ideologie i krwawe rewolucje. Chodzi o codzienne zamykanie się w przekonaniach, które przestają być mostami, a stają się murami. Chodzi o mikrofanatyzmy — małe, codzienne akty odrzucenia inności, które układają się w większy wzór: świat, w którym nie istnieje już przestrzeń na wątpliwość.
Jednakże właśnie w wątpliwości kryje się nadzieja. Bo tam, gdzie kończy się pewność, rodzi się pytanie. Tam, gdzie zaczynamy słuchać, zamiast tylko mówić — pojawia się przestrzeń na prawdziwe spotkanie. Pokora nie jest dziś w modzie, ale może właśnie dlatego ma tak wielką moc.
Fanatyzm bowiem nie znosi ciszy. Bo w ciszy można usłyszeć coś innego niż własny głos.
Dlatego może warto dziś zamilknąć na chwilę. Zanim udostępnisz. Zanim skomentujesz. Zanim nazwiesz kogoś idiotą, zdrajcą, szaleńcem. Może warto zapytać: _a co, jeśli się mylę?_ To pytanie nie rozbija świata — ono go otwiera.
Fanatyk nie musi być wrogiem. Może być ostrzeżeniem. Lustrem. Przypomnieniem, że każda idea, nawet ta najszlachetniejsza, może zgnić, jeśli przestaje być poddawana refleksji. A my, wszyscy — ty, ja, każdy — stoimy codziennie na granicy tego lustra. I tylko od nas zależy, po której stronie się znajdziemy.
Bo być może największym fanatyzmem w dzisiejszym świecie jest przekonanie, że to inni są fanatykami. A my — nigdy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości