"Oto miniatura kraju - myślał - w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, drudzy z rozpusty. "
Te krytyczne słowa o Polsce z książki B.Prusa pasują jak ulał do sytuacji w polskiej oświacie, w której jedni nauczyciele (ze szkół samorządowych, objęci Kartą Nauczyciela) mają pracy, pieniędzy i przywilejów w bród, gdy tymczasem inni pozbawieni tego wszystkiego muszą stąd uciekać.
Dzisiaj miał miejsce strajk nauczycieli, którzy powstrzymując się od wykonywania zadań zawodowych chcieli zaprotestować przeciwko likwidacji gimnazjów. Reforma ta budzi mnóstwo wątpliwości między innymi dlatego, że omija wiele bolączek szkolnictwa, z którymi władze oświatowe powinny rozprawić się w pierwszym rzędzie. Istotnym problemem jest to, że nauczyciele należą do uprzywilejowanych grup zawodowych, a skutki tego uprzywilejowania ponoszą inni tj. uczniowie, ich rodzice i … nauczyciele gorszego sortu, czyli zleceniobiorcy zatrudniani w charakterze nauczycieli na podstawie umów śmieciowych, bez prawa do płatnych ferii i wakacji, bez prawa do świadczeń należnych tej grupie (dodatków, płatnego rocznego urlopu, nagród). Nauczyciele gorszego sortu są ofiarami uprzywilejowania nauczycieli objętych Kartą Nauczyciela z kilku powodów. Przede wszystkim nauczyciele lepszego sortu mają 18-godzinny tydzień pracy, co jest nie fair w stosunku do innych zawodów. Wszyscy inni, czyli pracownicy służby zdrowia, administracyjni, biurowi, handlowcy, robotnicy muszą ciężko pracować ponad 2 razy tyle co nauczyciele i nie potrafią zrozumieć, dlaczego tak musi być? Uważają, że nauczyciele też powinni mieć co najmniej 35-godzinny tydzień pracy np. 20 godzin lekcyjnych i 15 godzin organizacyjnych przeznaczonych na posiedzenia Rady Pedagogicznej, przygotowywanie się do lekcji, przygotowanie sprawdzianów, konkursów, gazetek, drukowanie i sprawdzanie klasówek i kartkówek itd. Gdyby nauczyciele musieli przebywać 35 godzin tygodniowo w szkole, to rodzice ich uczniów mogliby bez trudu z nimi się kontaktować, bo wiedzieliby, że niezależnie od tego czy przyjdą w sprawie dziecka do szkoły o godzinie 8.00 czy o 13.15 – nauczyciel tam będzie i będzie możliwa rozmowa.
Niestety, ponieważ etat nauczycieli obejmuje tylko 18 godzin, stąd ci mający mnóstwo czasu szczęśliwcy bardzo chętnie szukają pracy dodatkowej (mając etat i mnóstwo wynikających z tego przywilejów!) i znajdują ją najczęściej w szkolnictwie prywatnym … i tym samym zabierają pracę bezrobotnym i nauczycielom na śmieciówkach mających 4,6 godzin tygodniowo. To jest nie fair wobec nich. To jest niesprawiedliwy, bo jednostronny transfer - nauczyciele ze szkół samorządowych bez przeszkód dorabiają w szkołach prywatnych, podczas gdy nauczyciele ze szkół prywatnych praktycznie nie mają szans na znalezienie pracy w szkole samorządowej.
Znam nauczycieli na etatach, którzy dzięki znajomościom dorabiają sobie jeszcze w 3, 4 innych szkołach. Znam też nauczycieli gorszego sortu, którzy od wielu lat mają zaledwie kilka godzin tygodniowo, bo lekcje zabierają im etatowy dochodzący z innych szkół. Znam też 38-letnią eks-nauczycielkę, która po wielu atach pracy na umowach śmieciowych w różnych szkołach zabrała rodzinę z tego kraju i wyjechała za granicę, bo nie widziała dla siebie perspektyw – w polskim szkolnictwie jedni mają roboty i przywilejów po same uszy i jeszcze im mało, jeszcze chcą więcej, gdy inni są skazani na śmieciówki, a marna ilość godzin nie daje im szans na przetrwanie. Czy ktoś słyszał, żeby pracownik Biedronki dorabiał sobie w Lidlu, Kauflandzie? W szkolnictwie jest to zjawisko powszechne. Władze oświatowe powinny zrobić z tym wreszcie porządek, bo tak jak nie da się pogodzić pracy Biedronce i Lidlu , tak też jest to niemożliwe w przypadku szkół – zajęcia i zadania kolidują ze sobą, a konsekwencje ponoszą nauczyciele gorszego sortu, którzy muszą przejmować część zadań należnych ich dochodzącym kolegom, czyli są obarczani pracą za tych uprzywilejowanych szczęśliwców. Trzeba pod dochodzących układać plan (efektem są np. okienka) . Dochodzący nauczyciel nie pojedzie z uczniami na wycieczkę, nie pójdzie do muzeum, na spotkanie autorskie, nie przygotuje apelu, ani konkursu - BO W TYM CZASIE MA ZAJĘCIA W SZKOLE MACIERZYSTEJ, która jest najważniejsza i która ma zawsze pierwszeństwo. Praca dodatkowa to jest zazwyczaj praca na pół gwizdka, a konsekwencje tego ponoszą:
- inni nauczyciele, którzy muszą przejmować obowiązki tych dorabiających
- uczniowie, którzy doskonale wyczuwają, że są dla pani tylko dodatkiem do pensji
Dlatego zamiast likwidować gimnazja trzeba przeprowadzić inną zmianę, Dobrą Zmianę w szkolnictwie, która ukróci wybujałe przywileje kasty nauczycielskiej :
- wprowadzi 35-godzinny tydzień pracy np. 20 godzin lekcji + 15 godzin organizacyjnych na przygotowanie sprawdzianów, konkursów, gazetek, drukowanie i sprawdzanie klasówek i kartkówek, przede wszystkim jednak na przygotowywanie się do lekcji, by te lekcje były atrakcyjne i przemyślane, by dzieci jak najwięcej z tych lekcji zapamiętywały. Zajęcia organizacyjne są potrzebne również do uporania się z „papierologią” (sprawozdania, analizy, regulaminy, ewaluacje itd.). Niektórzy leniwi nauczyciele próbują część tej papierologii załatwić na lekcjach – ile razy dzieci są pozostawiane samym sobie, bo pani jest zajęta, wychodzi do sekretariatu w jakiejś sprawie, do dyrekcji itd Lekcja powinna być przeznaczona wyłącznie dla uczniów, a na papierologię należy przeznaczyć zajęcia organizacyjne
- zakaże etatowcom zatrudnianym w szkołach samorządowych podejmowania pracy dodatkowej. Niech się zajmą swoim kramem i przestaną grasować po szkolnictwie prywatnym egoistycznie zabierając pracę innym nauczycielom i jeszcze obarczając ich swoimi zadaniami, których nie mogą wykonać, bo muszą pędzić do szkoły macierzystej. W tej chwili niektórzy etatowcy pracują nawet w 4,5 szkołach ! Dlaczego MEN to toleruje ?
- obejmie Kartą Nauczyciela wszystkich bez wyjątku nauczycieli