Bardzo lubię takie dywagacje jak dziś Rolexa, a zwłaszcza Corrylusa. Dość charakterystyczne dla pokolenia w wieku średnim, które na Solidarność się nie załapało, bo było wtedy w wieku dziecięcym, a które dziś próbuje zrozumieć tamten czas.
Otóż, drodzy Koledzy Blogerzy – na litość, nie miejcie nas wszystkich z tamtej Solidarności za idiotów, bardzo proszę!
My naprawdę o tym wszystkim wiedzieliśmy, przynajmniej ta część, która tworzyła Solidarność na początku. Przecież podstawowe założenie WZZ na tym się opierało – wygrać strajk i choć raz przechytrzyć drani. Dlatego było takie niesamowite tempo w różnych działaniach Związku – wiedzieliśmy, że czas jest krótki i że może skończyć się dużo gorzej, niż się w efekcie skończyło.
To była cały czas wojna z czasem i prowokacjami, oraz , niestety, z całą kupą naiwnych ambicjonerów wewnątrz. To cud Boży, że to wytrzymało tyle czasu – jeszcze parę miesięcy i rozlazło by się we wzajemnych awanturach. Dlatego stan wojenny naprawdę nie był potrzebny i te ofiary wszystkie to tylko efekt histerii trepa/komucha Jaruzelskiego. Kania czy Żabiński uważali, że się rozejdzie po kościach. Jaruzelski nie chciał czekać, on chciał nam dać nauczkę do zapamiętania na kilka pokoleń – i to mu się udało, niestety.
Tu zasadne jest pytanie – skoro było wiadomo, że prowokacje, że raczej źle się skończy, dlaczego w to weszliśmy?
Odpowiedź jest prosta jak drut – jak masz sznur na szyi, który nie pozwala oddychać normalnie i nagle okazuje się, że możesz go na chwilę poluzować i złapać oddech, to będziesz się zastanawiał? Nie, luzujesz automatycznie, bo każdy oddech przedłuża twoją szansę i próbujesz ten stan utrzymać jak najdłużej. Ot i wszystko.
Poza tym w wielu miejscach udało się przechytrzyć służby i jednak coś osiągnąć – np. u nas wydarto nowy budynek KM PZPR i do dziś jest tam szpital.
Warto było „zawalczyć” z tymi draniami, mimo wszystkich późniejszych kosztów. A że kosztowało? Walka o wolność zawsze kosztuje, nic nie ma za darmo.
Pozostała pamięć o tym, jak wspaniale potrafią się zachowywać zwykli ludzie – tej pamięci dziś brakuje młodym, przeszkolonym do wyścigu szczurów, uczonym od dziecka, że bliźni to wróg i konkurent do żłoba i trzeba go zniszczyć po drodze do własnego szczęścia. I to jest największe schorzenie dzisiejszych czasów – brak wzajemnego zaufania i solidarności międzyludzkiej.
My uważaliśmy, że lepiej się pomylić, niż skrzywdzić niewinnego podejrzeniem – po latach wyszkolono odruch nieufności wobec każdego, kto myśli ciut inaczej. I to już jest rzeczywiście zasługą – zaraz, zaraz, czy aby służb? Nawet jeśli służby to realizują, to wszak ktoś ich inspiruje, nieprawdaż?
Dlaczego mówimy „służby”, zamiast mówić po nazwisku o konkretnych osobach, które ostatnie 30 lat spędziły na robieniu ludziom wody z mózgu?
Odpowiedź też jest prosta – fajnie jest zwalić na tajnego wroga i uznać, że naród biedny i udręczony. A to nieprawda – naród w sporej części jest rozbestwiony i martwi się głównie o własny tyłek. Mamy do czynienia z klasycznym nouveau riche, nowym drobnomieszczaństwem, dość obcym naszej kulturze. „Ziemia obiecana” się kłania, na procesy społeczne nikt mądry jeszcze niczego nie wymyślił – jak jabłko dojrzeje, to spadnie. I tyle.
Inne tematy w dziale Polityka