Szli krzycząc: "Polska! Polska" [...]
Wtem Bóg z Mojżeszowego pokazał się krzaka, Spojrzał na te krzyczące i zapytał: "Jaka?"
Przeczytałam w dzisiejszej Rzepie/Plusie Minusie dwa bardzo ciekawe wywiady – z płk Kazimierzem Paulo i z Mikołajem Grynbergiem. Obydwa z niezmiernie poruszającymi pointami (polecam!). Ale nie o tym będę pisać, może innym razem.
Mój mózg ma taką dziwną cechę, że kiedy ja się wzruszam i emocjonuję, to jego część patrzy na to z boku krytycznie, a czasem wręcz cyniczne. Nie wiem, czemu tak mam, po prostu tak jest. Dlatego kiedy ja się wzruszałam nad tekstami, to w tyle głowy coś zaczęło łomotać i przypomniałam sobie zaraz wypowiedź pani dr Fedyszak –Radziejowskiej na spotkaniu w Klubie Ronina. Całość do odsłuchania > TU.
Otóż pani dr F-R zwróciła uwagę na bardzo charakterystyczną rzecz, a mianowicie na to, że sytuację polityczną w Polsce, zwłaszcza po 10 kwietnia 2010, intelektualiści prawicowi opisują w kategoriach romantycznych, zamiast pisać o socjologii władzy.
Kto chce, ten posłucha, a ja opowiem własnymi słowami, rozszerzając tę wypowiedź o moje widzenie rzeczywistości.
Otóż jest tak, że żyjemy w atmosferze żywcem przeniesionej z romantyzmu. „Zabili, panie, ukrzywdzili, wykluczyli, pohańbili”, ale my oto niesiemy poprzez noc kaganek miłości Ojczyzny. Nic innego nam nie pozostaje, bo nic innego nie możemy zrobić w tym wrogim świecie. Pomysłów, jak tę władzę pokonać, czy raczej wysadzić z siodła – brak. Dlatego spotykamy się, wzruszamy i żyjemy w nieustannym emocjonalnym poruszeniu, które starannie poprzez takie spotkania podtrzymujemy.
A mnie to „wzmożenie patriotyczne” zaczyna doprowadzać do szału! I dlatego opowiem Wam, PT Czytelnicy, o co biega naprawdę z tą niemożnością.
Pisałam już o tym przedwczoraj > w art. 104 ust. 1 Konstytucji RP postanowiono, iż "Posłowie są przedstawicielami Narodu. Nie wiążą ich instrukcje wyborców". (Zwracam uwagę na słowo „Naród”, którego wg niektórych ponoć nie ma, a pojęcie jest ponoć okropnie nacjonalistyczne, to tak na marginesie)
Cóż to oznacza? Ano to, że ci, którzy nie chodzą do wyborów, mają absolutną rację!
Jak wygląda ustrój zafundowany nam przez nasze światłe elity?
Ano wybieramy „najlepszych synów narodu”, a oni decydują ZA NAS, kompletnie się z naszym zdaniem nie licząc, co mają zagwarantowane konstytucją. Przy czym wolno nam wybrać tylko spośród tych, których nam już istniejąca „elita” zaproponuje i to z kolei gwarantuje ordynacja wyborcza z wysokimi tzw. progami wyborczymi. Czyli mamy taki podział – barany i pasterze, albo też może lepszy przykład > więzienie.
Więzienie nie najgorsze, całkiem tu spokojnie można egzystować, pod warunkiem, że się akceptuje zasady, czyli są właściciele więzienia, są strażnicy i komendanci, a więzienie ma przynosić dochód. Więźniowie mają swój samorząd, a spośród jego działaczy z czasem dobiera się członków ekipy strażników. Więźniowie mogą sobie co cztery lata wybrać ekipę kierującą więzieniem. Aktualnie kilka mniejszych i dwie większe ekipy walczą o władzę. Jak dotąd zawsze w końcu wygrywa ta, którą popierają właściciele i która dogada się z mafiami więziennymi, ale zdarzało się, że wygrywała ekipa ludzkiego komendanta, który chciał los więźniów poprawić, ukrócić bandytyzm i samowolę, a nawet zwiększyć niezależność naszego więzienia od jego właścicieli itp. Niestety, jak szybko wygrywała, tak szybko była wyrzucana. Ot i wszystko.
Można ten ustrój oczywiście porównać bardziej elegancko, np do państwa platońskiego, którym rządzą mędrcy, a lud decyduje, która ekipa mędrców będzie za niego myśleć. Jak zwał, tak zwał, jedno jasne – wyborca nie ma nic do gadania, a wygrywa ten, kto mu więcej gruszek na wierzbie przed wyborami obieca.
W porównaniu z tą zasadą ustrojową demokracja szlachecka to było po prostu rozpasanie demokratyczne.
Wyobraźcie sobie, ze w takiej Ameryce wyborcy w stanie Iowa głosują na kandydata republikańskiego, a ich elektorzy oddają głos zbiorowo na demokratę. Widzicie to? Jasne, że nie, w Stanach nie do pojęcia, u nas jak najbardziej.
Gdyby poseł ziemi powiedzmy radomskiej zagłosował na Sejmie I RP niezgodnie z ustaleniami miejscowego sejmiku, to nie miałby po co do domu wracać, bo by go na szablach roznieśli. Obecny poseł nawet nie pyta wyborców, bo przecież i tak będzie głosował zgodnie z tym, co mu jego „komendant” każe. I nie pomogą tu żadne JOW-y, ani inne takie – dopóki działa ten artykuł Konstytucji!
A działa on wszędzie, także w samorządach wszelkiego szczebla.
I nikt się nad tym nie zastanawia!!! Nikt się nie rozpisuje o szkodach dla demokracji, społeczeństwa obywatelskiego itp. które to przyniosło. Nikt nie analizuje, że stan, który mamy, jest prostą konsekwencją takiego ustroju państwa. Nikt nie porównuje z innymi ustrojami, nie proponuje zmian zasadniczych.
Ja się na tym nie znam, ja – jak wiadomo – prosty inżynier jestem. Ale ta „umowa społeczna”, którą opisuje nasza konstytucja, przypomina mi jako żywo sytuację, kiedy co prawda zarabiam pieniądze, ale mogę je wydać tylko w sklepie wskazanym przez pracodawcę i to na kartki.
A teraz sobie spokojnie poczekam, czy znajdzie się jakaś ekipa, która zaproponuje radykalną zmianę tego stanu. Bowiem zaczynam doceniać mądrość ludu, który uważa, że wybieranie sobie komendanta i strażników to strata czasu i pic na wodę, a nie demokracja.
I żadne wzmożenia patriotyczne nie pomogą, tu trzeba zrobić rewolucję ustrojową i tyle. Trzeba skończyć z „nowożytną arystokracją” poselską. Ale najpierw trzeba znaleźć lepszy model i przeanalizować jego dalekosiężne skutki – ciekawe, czy ktoś podejmie to wyzwanie....
Inne tematy w dziale Polityka