Jest trzeci kwietnia, śnieg pada, jak padał i nie widać końca. Prognostycy powoli przesuwają zimę w kierunku maja. Cóż, kara boża.
Wiosna miała być „nasza”, ale jej w ogóle nie będzie, więc zmartwienie z głowy.
Póki co wszyscy są zajęci śmieciami, nowymi warunkami umów i całym tym bardakiem stworzonym przez nową ustawę śmieciową.
Opowiem Wam o wolnej Polsce, nie, nie tej sprzed wojny – tej z lat 90-95, kiedy to nawet komuniści uczyli się i oficjalnie pilnowali demokracji, głównie zresztą ze strachu. Po wybraniu Kwaśniewskiego na prezydenta już mogli odpuścić. Wtedy wolna Polska skończyła się ostatecznie.
Otóż w tamtej wolnej Polsce nie było powiatów, sejmików wojewódzkich i całej tej politycznej czapy, która wymyśla sobie powody do istnienia. Były samorządne gminy i rząd jako władza centralna. Gminy wykonały gigantyczny wysiłek, żeby przejąć i ustanowić jakieś zarządy nad tym, co dotychczas w tych gminach było państwowe (czyli wszystkim). Tzw. komunalizacja to był naprawdę niesamowity proces, do tego wykonywany przez ludzi, którzy często dopiero w biegu uczyli się zarządzania. Ponieważ wszystko było nowe i działo się pierwszy raz, powstawały częste spory na linii centrum (wojewoda) i gmina – wtedy sprawę oddawano do sądu. NSA i Sąd Najwyższy błyskawicznie wydawały wyroki, tak było – wiem, że trudno w to uwierzyć! Musiało być, bo inaczej nie udało by się w ogóle procesu komunalizacji przeprowadzić. Wtedy też wyniknęła sprawa śmieci.
Gminy żądały prawa do zarządzania gospodarką śmieciami, sąd stanął na stanowisku, że w wolnym kraju nie można wolnego człowieka zmusić do opłat na rzecz wskazanej przez gminę firmy. Natomiast obywatel ma obowiązek wykazać, że śmieci zostały wywiezione na wysypisko, a nie do lasu, czyli ma mieć kwit opłat za wywóz, albo sam może odwieźć na to wysypisko. I na tym stanęło.
Przez następne dwadzieścia lat gminy lepiej czy gorzej poradziły sobie z tym problemem. Powoli wszystko się jakoś utarło i ułożyło. W wielu miejscach zastosowane rozwiązania były naprawdę wzorowe (np. u mnie na wsi).
Teraz nagle wymyślono nową ustawę – nie wiem, co tam jest, nie chciało mi się czytać, patrzę na skutki. Powstał jeden wielki bałagan i mnóstwo papierkowej roboty. Przedtem dostawałam za darmo worki do segregacji pod dom, teraz muszę je sobie kupić. Cena śmieszna (złotówka), ale muszę iść/jechać po nie, bo z jakichś powodów nie mogą mi ich przywieźć do domu. Mało tego – żeby mieć wywóz po cenie „gminnej”, muszę się zameldować, inaczej płacę więcej. W domach letniskowych nie można po prostu zapłacić firmie wywożącej za okres pobytu, trzeba się zameldować na pobyt czasowy. Spoza totalnego bałaganu nagle wyłania się problem meldunku.
Bardzo jestem ciekawa, kto i dlaczego nagle wymyślił te „ustawowe” śmieci – pewnie się w końcu dowiemy, za jakiś czas.
Na razie jest śnieg i zima i wszystko jest nie tak, jak być powinno....
Inne tematy w dziale Polityka