Napisałem ten tekst na salonie w 2014 roku. Dziwnym trafem niewiele się w tej kwestii zmieniło. No, może tylko Pyzol w komentarzach tym razem już nie napisze, że nikt serio nie oskarża Polaków o udział w Zagładzie...
* * *
O odpowiedzialności mówi się dużo, zwłaszcza w odpowiednim kontekście. Zwykle roztrząsając jakieś teoretyczne kwestie albo przeciwnie - twardo i praktycznie, kiedy próbujemy coś od kogoś uzyskać.
Tak właśnie roztrząsa się kwestie związane z odpowiedzialnością za holokaust. Takie rozważania mają zwykle kilka wspólnych mianowników: odpowiednie zastosowanie kwantyfikatorów ("Kowalski pomagał", "Polacy donosili"), budowanie kontrastu (wybielamy plan pierwszy, zaczerniamy tło), pominięcie kontekstu (jakie były stosunki przedwojenne), ahistoryczność (ignorowanie stanu wyjściowego, czyli jaka była norma prawna i co z niej wynikało).
Kwestia stosowania kwantyfikatorów jest w miarę oczywista: jak odczuwamy powinowactwo z daną grupą to mówimy o złych jednostkach w jej obrębie bez przypisywania negatywnych cech całej społeczności, i odwrotnie jeśli się z daną grupą nie identyfikujemy.
Budowanie kontrastu też jest chyba jasne - słyszymy na przykład o tym, że polscy szmalcownicy donosili na ukrywających się Żydów co jest oczywiście fałszem - bo przecież to Polacy Żydów ukrywali i płacili za to cenę na równi z ukrywanymi. Ale opisując rzecz w taki sposób wydobywa się kontrast między losem tych, którzy musieli się ukrywać (Żydzi) i tych którzy z tego żyli (Polacy).
O kontekście wspomina się coraz szerzej, są też świetne publikacje na ten temat choćby książka Ewy Kurek. ale tak na prawdę nie istnieje on zupełnie w debacie publicznej bo po prostu historii społecznej tego okresu w szkołach NIE MA. Stosunki między chłopami a społecznością Żydowską, arystokracją obu narodów czy nawet między bogatymi a biednymi z obu środowisk są całkowicie nieobecne na kartach historii poza może paroma wzmiankami o złych dziedzicach i durnej szlachcie które można było trafić w komunistycznych podręcznikach.
Kwestia ahistoryczności jest najbardziej bolesna bo świadczy o całkowitym braku sensownego nauczania historii w szkołach. Przy ocenie zdarzeń nie uwzględnia się jaki był stan zero, jaka była logika systemu, jakie zachowania były normalne i wspierane przez prawo a jakie penalizowane, co było uważane za złe a co akceptowane. Bierze się po prostu dzisiejsze wzorce i przykłada do tamtych ludzi szafując ocenami i mocnym słowem.
W efekcie uzyskujemy obraz nie tyle nawet nieprawdziwy ile zupełnie karykaturalny, który miesza zupełnie nie tylko odpowiedzialność cywilną i zbiorową ale nawet sprawców i ofiary. Niedawno w sąsiedniej dyskusji w Salonie24, w odpowiedzi na stwierdzenie że niektórym za przyzwoite zachowanie nic nie groziło - napisałem coś takiego:
Proszę mi powiedzieć - którym konkretnie nie groziło? Sąsiadom, którzy "nie zauważyli", nie donieśli i których spalono z całą wsią? Człowiekowi, który dał Żydowi jedzenie a ten złapany przez gestapo wyznał wszystko ze szczegółami i sprowadził na niego Niemców? Może mieszkańcowi Warszawy, który w każdej chwili mógł trafić na folksdojcza, łapankę lub akcję odwetową?
Klukowski o Polakach pisze tak:
"Noc przeszła spokojnie, lecz panika wśród Żydów jeszcze bardziej się wzmogła. Od rana oczekiwali zjawienia się lada chwila żandarmów i gestapowców (...) Z różnych stron dochodzą wiadomości o skandalicznym zachowaniu się części ludności polskiej (...). Żydzi mnóstwo rzeczy oddali na przechowanie mieszczanom i chłopom.(...) Za przechowanie w ciągu kilku dni dzieci i dorosłych dawano ogromne pieniądze, lecz chłopi z pobliskich wsi boją się, bo za ukrywanie Żydów grozi kara śmierci, a donosicieli wszędzie jest pełno."
A Szpilman o Żydach tak:
"Henryk miał rację, nie chcąc wstąpić do policji i nazywając ją zgrają bandytów. Składała się głównie z młodych ludzi pochodzących z zamożnej warstwy. Mieliśmy wśród nich sporą grupę znajomych i tym większe ogarniało nas obrzydzenie, im wyraźniej zauważaliśmy, jak jeszcze niedawno przyzwoici ludzie, którym podawało się rękę i których traktowało się jak przyjaciół, przeradzali się w kanalie. Zarazili się duchem gestapo, tak należałoby chyba to nazwać. Z chwilą gdy wkładali mundury i czapki policyjne i dostawali pałki do ręki, stawali się zwierzętami. Ich najważniejszym celem było nawiązywanie kontaktów z gestapowcami, usługiwanie im, paradowanie razem z nimi po ulicach, zadawanie szyku znajomością języka niemieckiego oraz popisywanie się przed swoimi szefami brutalnością wobec ludności żydowskiej. Nie przeszkodziło im to w założeniu, wspaniałej zresztą, policyjnej orkiestry jazzowej."
Widzicie jakąś znaczącą różnicę? Bo ja nie bardzo.
Spora część ludności zachowywała się po bandycku i nie miało to związku z narodowością a tylko z dwoma rzeczami: PRAWEM ustanowionym przez Niemców i osobistymi stosunkami między ludźmi. Tam gdzie te stosunki były dobre a ludzie i przed wojną traktowali się po ludzku tam można było się spodziewać wsparcia i podejmowania ryzyka. Tam gdzie stosunki już przed wojną były złe tam kto mógł a nie miał moralnych oporów wykorzystywał nową sytuację.
Tyle że mówienie o polskim antysemityzmie czasów wojny ma tyle samo sensu co mówienie o antysemityzmie żydowskim tamtego okresu. Koncentrowanie się na losie jednych a pomijanie pozostałych tworzy taką właśnie niebezpieczną iluzję: Żydów jako ofiar i Polaków jako oprawców. Prawda natomiast jest taka że oprawcami byli NIEMCY a ofiarami Polacy i Żydzi. Bo nawet jeśli część Żydów i Polaków gorliwie uczestniczyła w działaniach Niemców - to tylko dlatego że NIEMIECKIE prawo na to POZWALAŁO, tego WYMAGAŁO i to NIEMCY ich do tego WYKORZYSTYWALI.
To nie Polacy i Żydzi mordowali ludzi w Getcie, Szczebrzeszynie czy też tym nieszczęsnym Jedwabnem tylko NIEMCY. To było ich prawo, ich kraj i wyłącznie ich odpowiedzialność - oraz poszczególnych bandytów, którzy potraktowali to jako sposób na życie.
I tej prostej prawdy niestety zwykle w wypowiedziach, popularnych publikacjach czy filmach (choćby u Holland) po prostu NIE MA. Jest tylko ten nieszczęsny kontrast który pozwala z taką swadą mówić o zagładzie jednych kosztem pozostałych ofiar i przy okazji Polski jako pewnej idei i obszaru kultury.
Tego rodzaju fałszowanie historii jest bardzo niebezpieczne - jest jak samospełniająca się przepowiednia, która przy kolejnej hekatombie wróci ze zdwojoną siłą i zbierze zupełnie inne żniwo niż ludzie proponujący taką narrację zapewne chcieliby widzieć. Bo w tej opowieści ani ci, którzy sięgają w przeszłość po wzorce nie mają z czego czerpać ani nawet ci co zachowywali się bohatersko nie przekażą swoim dzieciom i wnukom - że było warto.
e.