Eurybiades Eurybiades
294
BLOG

Ja się nie znam...

Eurybiades Eurybiades Polityka Obserwuj notkę 4


         Jestem swiadom tego, że nie znam się na wielu rzeczach – między innymi na polityce społecznej, ekonomii i podobnych różnosciach – ale czy to powód, żeby różni tacy, których czytam, oglądam i słucham w mediach (w tym sam premier) mieli prawo spodziewać się, że bez oporu zaakceptuję to, co mi ogłaszają? Własnie dlatego, że się nie znam, zadaję ciągle pytania: dlaczego i czy na pewno?     Pytania uzasadnione, bo nie mogę pozbyć się wrażenia, że co krok ten i ów probuje nas nabrać i to niezbyt finezyjnie.

Ot, choćby w wałkowanej ostatnio sprawie emerytur: zaserwowano mi tonem nieznoszącym sprzeciwu informację, że zostanie podjęta reforma emerytalna, zasadzająca się głównie na podwyższeniu wieku uprawniającego do przejścia na emeryturę.

I od razu – pierwsza wątpliwość: reforma – to działanie mające na celu polepszenie czegoś; jasne, że coś przy okazji może się pogorszyć, ale za to coś innego powinno pójść w górę na tyle wyraźnie, żeby summa summarum było jednak lepiej.

A więc – jak to jest w naszym przypadku; zmuszenie ludzi, aby na starość musieli pracować dłużej, to na pewno minus – jaki więc będzie plus, który to z nawiązką wynagrodzi? Ja niczego takiego nie widzę. Wprawdzie coś tam mimochodem nadmieniono, że emerytury będą wyższe – ale skoro jedną ręką jakoby się je podwyższa, to dlaczego jednocześnie drugą ręką – obniża? Co, że reforma nic nie mówi o obniżaniu? Ależ mówi, tyle, że nie expressis verbis. Popatrzmy na sprawę w taki sposób:

-jak dotąd, mężczyzna może pójść na emeryturę mając 65 lat i dostanie ją w całości

-reforma przewiduje, że jeśli zechce przestać pracować mając lat 65, to proszę bardzo, ale dostanie tylko połowę świadczenia.

Z kobietami rzecz ma się jeszcze ciekawiej: żeby dostać 50% emerytury biedulki będą musiały pracować o 2 lata dłużej, niż teraz pracuje się dla otrzymania 100%.

Proste, prawda? Nikt nie mówi, że emerytury zostaną obniżone i to tak ostro – choć gołym okiem widać, że właśnie tak. Bo gdyby szło tylko o wydłużenie wieku emerytalnego – w przypadku mężczyzn o dwa lata – to jakie byłoby uzasadnienie dla tak drastycznego cięcia wysokości świadczenia dla osób przestających pracować o te właśnie dwa lata wcześniej? To przecież tylko około 5% ogólnie przepracowanych lat. Rozumiem – niechby to było obniżenie o 10 czy nawet 20 % (państwo zawsze i na wszystkim musi zarobić) – ale 50%? Składka emerytalna odkładana przez dwa lata tego nie uzasadnia. Nie warto chyba dodawać, że ten i ów tych dwóch lat nie przeżyje i pełnej emerytury nawet nie powącha. A nawiasem mówiąc – w telewizji zaprezentowano próbę wyliczenia przyszłej emerytury jako pochodnej przeciętnego wynagrodzenia – i nie wypadło to olśniewająco. Podsumowując najkrócej – jeśli się ktos uprze przy pójsciu na wypoczynek w tym wieku, co obecnie – dostanie 50%. I to mam na mysli mówiąc o obniżeniu emerytur.

Nie chcę szerzyć „mowy nienawiści”, więc pozwolę sobie tylko na ostrożną krytykę: to nie jest żadna reforma – ona może władzy poprawi jakieś bilanse, ale ludziom – nic zgoła, a wręcz przeciwnie.

Powtarzam: chcę być ostrożny – ale gdyby ktoś twierdził, że to rabunek na prostej drodze i to w biały dzień – to nie będę się z nim spierał.

A więc – skoro obietnice wyższych emerytur, to raczej bajki – może powinniśmy być szczęśliwi z zapewnienia, że w ogóle je dostaniemy? Tak, tak – do takiego myślenia powinniśmy się chyba przyzwyczajać, co ostatnio uświadomiła mi moja trzeźwo myśląca małżonka; kiedy powiedziałem, że czym ja się właściwie ekscytuję, przecież emeryturę już mam? - usłyszałem: a skąd wiesz, że będziesz ją miał za miesiąc?

Faktycznie – przykład ludzi, którzy coś tam odkładali na OFE, a teraz okazuje się, że nie wiadomo po co – powinien czegoś uczyć.

No, więc skoro powinniśmy przyjąć, że nic nie jest pewne – to dlaczego za pewną mamy przyjąć prognozę mówiącą, że w 2040 nie będzie miał kto pracować na nasze emerytury? Oficjalna odpowiedź brzmi: fachowych prognoz nie można kwestionować. Nie można? To proszę mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego parę dni temu przeczytałem, że gospodarka spowalnia i że jest to zaskoczeniem (dla mnie, nawiasem mówiąc to żadne zaskoczenie – w mojej branży trwa to już prawie od roku). Nie udało się tego przewidzieć, nie można było jakiejś krótkoterminowej prognozy sporządzić – a może była, ale się nie sprawdziła? No, no – za to wiemy dokładnie, że w 2040 będzie cienko, bo teraz rodzi się za mało dzieci – i od tego nie ma odwołania. Tej prognozy nie można kwestionować, choć dotyczy bardzo jeszcze odległego czasu i dzieci, które pójdą wtedy do pracy, jeszcze się nie urodziły.

Przypomniałem sobie taką wypowiedź kogoś mądrego: „prognozowanie jest trudne, bo dotyczy przyszłości”.

Może jest właśnie najwyższy czas na pomyślenie – co zrobić, żeby tych dzieci urodziło się choć trochę więcej. Na szczęście – w sensie czysto technicznym – to wiemy, co zrobić; trzeba by tylko pomyśleć o zapewnieniu choćby odrobinę lepszych warunków dla takiej aktywności. Pokornie upraszam, żeby władza łaskawie zechciała się pochylić nad tą kwestią – i to niekoniecznie poprzez zapowiedziane finansowanie „in vitro”, ale może zwyczajnie: różne ulgi związane z posiadaniem dzieci, infrastruktura dotycząca opieki nad dziećmi – zresztą, czy ja wiem; wspomniałem już, że się nie znam. Ale kto się zna – czy ekonomista, który na pytanie: czy podwyższenie wieku emerytalnego nie pogłębi bezrobocia wśród młodych – odpowiada: trzeba będzie ułatwić młodym zakładanie własnych firm?

Tak, tak – na własne uszy taką receptę usłyszałem. Z punktu widzenia władzy – pomysł genialny; młodzi będąc jednocześnie pracodawcami i pracownikami zwolnią rząd od martwienia się o miejsca pracy i sami będą sobie łamać głowy: jak, jako pracodawcy mają zapewnić robotę sobie, jako pracownikom. Że przy okazji umrą być może z głodu – to nie jest sprawa władzy.

Chcę być uczciwy – więc przywołam także to twierdzenie (usłyszane chyba od ministra finansów), że w 2040 młodym nie grozi wyższe bezrobocie związane z okupowaniem miejsc pracy przez staruchów, bo – ponieważ Polaków będzie mniej – to roboty per capita będzie, że ho, ho!

Świetnie - ale to rozumowanie zakłada tylko jedną zmienną wielkość, mianowicie – ilość rąk do pracy. A co, jeżeli zmieni się także ilość samej pracy – wskutek, na przykład, znowu jakiegoś nieoczekiwanego (podobnie, jak teraz – nieprognozowanego) spowolnienia gospodarki? Czy nie lepiej byłoby, gdyby rząd – zamiast pocieszać nas, że roboty będzie dość, bo będzie nas mniej – zastanowił się, co zrobić, żeby i nas nie było mniej i roboty też nie zabrakło. Krótko mówiąc, żeby przyłożył się do myślenia o wzroście gospodarczym.

A swoją drogą – ciekawi mnie taka kwestia: czy w 2040 ludzie , których dziś jeszcze nie ma na świecie, a o których zatroszczono się już teraz – między innymi decydując o ich emeryturach – będą wiedzieli, komu to zawdzięczają? W 2040 czasy obecne będą już historią; trwające obecnie przycinanie nauczania historii każe przypuszczać, że nie będą wiedzieli.

Radziwiłł „Panie Kochanku” w ufundowanej przez siebie w 1780 Szkole Majtków w Nieświeżu ustanowił taki program nauczania: matematyka, geometria, nawigacja,inżynieria, geologia, rysunek, języki – i uwaga! - historia Polski i narodów.

Tak, ten – według wielu – prostak i zapijaczony cham uważał, że nawet w typowo zawodowej szkole historii uczyć trzeba. Cóż, naszego premiera i jego ministrów za zapijaczonych prostaków w żadnym razie uznać nie możemy – i oni nam mówią, że nawet w szkołach ogólnokształcących z historią przesadzać nie nie należy. Ha, cóż.

         Tak sobie myślę: poruszyły mnie te najświeższe poczynania władzy – wcześniejsze już nieco zblakły. Ale gdyby tak trochę poprzypominać najważniejsze wykwity aktywności ustawodawczej premiera i jego ludzi, to pojawia się wyjątkowo jednolity w charakterze ciąg wydarzeń: ustawa medialna – protesty wszystkich środowisk, ustawa o służbie zdrowia – ogólnie negowany knot, ustawa o edukacji – stanowczy sprzeciw rodziców i nauczycieli, ustawa o lekach – tragedia.

Wszystko wygląda tak, jakby zostało obmyślone przede wszystkim przeciw ludziom. Kiedyś mówiło się, że podobnie nieprzyjazny ludziom ustrój, jak komunizm –        napewno nie został wymyślony przez naukowców, bo oni by go przed zaaplikowaniem ludziom sprawdzili najpierw na szczurach.

           Od 2007 władza o żadnych szczurach nawet nie myśli – wyprodukowane przez siebie gnioty podsuwa od razu nam i usiłuje nakłaniać do łykania.

 

Niestrawność gotowa – pytanie tylko, u jak wielu obywateli?

 

Ogólnonarodowy paw, po którym trzebaby wszystko umyć i przejść na zdrowszą dietę byłby moim zdaniem nie od rzeczy.

Eurybiades
O mnie Eurybiades

Konserwatysta

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka