Miś Malinowy Miś Malinowy
286
BLOG

Chocholi taniec

Miś Malinowy Miś Malinowy Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

Gdy nadchodził wrzesień i zaczynała się szkoła często moja babcia wzdychała wtedy mówiąc:

„Mój Boże, znów pierwszy września. Po raz kolejny, a ja ciągle tak dobrze pamiętam TAMTEN wrzesień”. Nie, nie będę opisywał wspomnień mojej babci, które gdzieś tam prze lata poskładałem w spójny obraz. Chcę raczej powiedzieć, że wojna, fakt jej zaistnienia, doniosłość tego wydarzenia towarzyszył mi od dzieciństwa jak chyba większości mojego pokolenia. Dziadkowie i ich rodzeństwo wspominali wojnę, telewizja nieustannie przypominała o wojnie i grozie faszyzmu. Od dziecka balem się wojny – słowo front kojarzyło się jednoznacznie z bombardowaniem i pożogą, Niemcy to zawsze był terror i łapanka, a Oświęcim to już na zawsze kolczaste druty i obozowe pasiaki.

W szkole też było o wojnie – Westeplatte, Bzura, zdrada aliantów, dywizjon 303, Monte Cassino, Powstanie Warszawskie, Jałta. Musicie to znać – powtarzał nauczyciel – musicie to wiedzieć. Z tego wszystko wynika – granice w których żyjemy, nasze miejsce w świecie, sam świat wreszcie.

Do tego wszystkiego artefakty znajdywane czasami na polach - guzik munduru, łuska po naboju...Namacalne, żywe, konkretne. Podszyte męczeństwem, śmiercią i tułaczką.

Przejęty opowieściami powoli krok po kroku wnikałem w temat wojny. Zawsze dochodziłem do momentu gdy wyobrażałem sobie alternatywne scenariusze - a to że Westerplatte fortyfikujemy jak bunkier Hitlera, że zwozimy potajemnie tony amunicji, potężne działa...A to znów, że uderzamy w 1938 na Prusy Wschodnie, albo że zrzucamy w godzinie „W” Brygadę Spadochronową Niemcom na głowy...Ale smutny wniosek tych fantastycznych odjazdów był zawsze ten sam – za późno, za mało, wciąż nie tak.

Gdzie był ten błąd fatalny który sprowadził tyle nieszczęść na nasze głowy? Miliony istnień stracone, stolica obrócona w perzynę, kraj spalony, rozgrabiony, rozjeżdżony czołgami...Podobno wygraliśmy wojnę – Rudy 102 dojechał do Berlina, ale za to Niemcy dziś jeżdżą mercedesami i audi, a nam zostały groby i status postsowieckiego wasala.

Może nie uczymy się na błędach? Może zamiast gorzkiej prawdy opowiadamy sobie bajki? Może tworzymy dla swej wygody i poprawy samopoczucia mity, którymi żyją kolejne pokolenia?

W szkole wbijano mi do głowy jak to nas Niemcy napadli znienacka bez wypowiedzenia wojny, jaką to mieli przewagę techniczną, jak porzucili nas alianci. Dranie, jak mogli?

Dopiero gdy człowiek doczytał uważniej o międzywojniu, o polityce Becka, o Zaolziu, o opóźnionej na prośbę Francji mobilizacji, wtedy dopiero obraz dziejów nabierał szczegółów i układał się w tragiczną, ale logiczną całość.

Jakiej historii byliśmy uczeni skoro o Wyspie Węży dowiedziałem się dopiero jako dorosły człowiek? Ile jeszcze takich kwiatków przysłonił nam sztandar chwały i męczeństwa?

Wracając do błędów – próbowałem to ogarnąć, ale wyliczankę można prowadzić do króla Popiela którego zjadły myszy. Ktoś powie, że zawiniła Sanacja z Beckiem i Śmigłym, ktoś inny, że Piłsudski zamachem majowym, ktoś inny jeszcze, że Moraczewski i jego ordynacja wyborcza, która pogrzebała szanse endecji w 1922.

Można winić Stasia Poniatowskiego, że dał się połknąć z niemałym jednak potencjałem, można Jana Kazimierza za to że pozwolił na bezprecedensowe zerwanie sejmu posłowi z Upity, można Zygmunta Starego za to że wolał hołd pruski zamiast samych Prus i za polowanie na niedźwiedzia z ciężarną królową na koniu.....

Może problem jest gdzieś w nas samych. Nagłówki krzyczą o plemiennej wojnie, o narodzie podzielonym na pół – ale to przecież nic nowego. Znów trzeba dokładnie wczytać się w historię – rokosze i konfederacje, unia hadziacka z jednej i kapitulacja pod Ujściem z drugiej, potem po upadku walka zbrojna kontra praca organiczna. Patrząc na to z dystansu wydaje się, że miotamy się od ściany do ściany. Ile to razy czytałem wypowiedzi Polaków obrażonych na swą Ojczyznę, którzy wyjechali i nawet dzieciom zabraniają mówić po polsku. Ile to razy słyszałem o planach aneksji Lwowa i Grodna, ile razy widziałem mapy Wielkiej Polski złożone z II i III RP i z Królewcem na dokładkę.

Nie jest przecież tak, że ciąży nad nami jakieś fatum. Inne narody też popełniają błędy. Może problem jest w proporcjach – jak patriotyzm to ślepy, jak zwycięstwo to pycha aż chce nas rozsadzić, jeśli zaś zwątpienie to od razu na dno rozpaczy i przekonanie, że nic nam się nigdy nie może udać.

Kolejny wrzesień. Kolejna rocznica. Myślę o tym gdzie jesteśmy jako naród i państwo. Minęło ponad trzydzieści lat odkąd orzeł odzyskał koronę i od kiedy uczą w szkołach o Katyniu.

Nadal jednak przytłacza mnie ogrom marnotrawstwa, zaniechań, błędów i zmarnowanych szans.

W mediach co rusz wzmożenie i błazenada a sprawy ważne zepchnięte na margines i podnoszą je tylko eksperci, których głos ginie gdzieś na puszczy. Podobno historię narodów tworzy świadoma, pracowita i patriotyczna mniejszość, która w kluczowym momencie potrafi pociągnąć za sobą całą resztę. Mamy takich ludzi? Gdzie są nowi liderzy? W jakim momencie dziejów jesteśmy? Jest jeszcze czas by się ogarnąć czy zmierzamy ku przepaści?

Nie wiem. Czarno to widzę jak zawsze w rocznicę Września.

 

 Daleko od domu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura