Miś Malinowy Miś Malinowy
103
BLOG

Dawne marzenie czyli Nowa Republika

Miś Malinowy Miś Malinowy Społeczeństwo Obserwuj notkę 9
Wszystkie nasze pomysły spinała jedna, czasem nie wypowiedziana wprost myśl - dajmy Polakom tyle wolności ile są w stanie udźwignąć.

Był rok 2012. Nieudane mistrzostwa w piłce nożnej, fala dziwnych samobójstw, smoleńska rana gorejąca jeszcze żywym ogniem. Mijał rok od wyborów wygranych przez PO pod hasłem budowania mostów. Wyborów, o których wiadomo było, że nie wywrócą sceny politycznej. Jedynie Tusk został pierwszym po upadku komuny premierem na kolejną kadencję. Co wynikało z tego historycznego faktu dla przeciętnego człowieka? Kompletnie nic.

Wtedy to kilku kolegów na emigracyjnym chlebie zaczęło się zastanawiać i pytać - czy już zawsze będzie Polska tylko rynkiem zbytu i rezerwuarem siły roboczej, czy już zawsze będzie tylko "płynąć w głównym nurcie"? W końcu z tego chaosu frustracji, narzekań, oskarżeń i utyskiwań wyłoniło się jedno ostre pytanie - dlaczego w dobie internetu, w globalnym świecie, nie powstał w Polsce ruch na miarę Solidarności? Stąd był już tylko krok do kolejnego pytania - jaka wizja państwa mogłaby porwać te milczące rzesze? Stanęło na tym, że każdy z nas opisał to wyśnione państwo i napiętnował zapamiętane patologie, które skłoniły go do wyjazdu. Tak powstała Nowa Republika.

Oczywiście, że był to wentyl bezpieczeństwa, swego rodzaju psychologiczny przycisk "reset" który naciskamy w czasach depresji i beznadziei. Nie mieliśmy ani umiejętności, ani czasu aby projekt Nowej Republiki stał się czymś więcej poza marzeniem zapisanym na kilku stronach.

Minęło ponad dziesięć lat. Nikt chyba nie ma już wątpliwości, że ani PiS, ani Unia ani tym bardziej Najgłupsza Opozycja nie zbuduje nam Wielkiej Polski. Szkoda straconego czasu, żal zaprzepaszczonej koniunktury, szans które uciekły....Pozostaje chyba tylko modlitwa aby z nadchodzącego huraganu Polska wyszła w obecnych granicach i zachowała suwerenność.

Zostało marzenie Nowej Republiki. Może go nie doczekam, ale wrzucam tutaj jako memento, jako drogowskaz dla swoich dylematów nad urną, a może jako pomysł, w którym ludzie młodsi i bardziej utalentowani znajdą coś co warto zbudować.

Wszystkie nasze pomysły spinała jedna, czasem nie wypowiedziana wprost myśl - dajmy Polakom tyle wolności ile są w stanie udźwignąć.

Głowa czyli rząd

Mało się na tym znaliśmy, ale każdy z nas wyczuwał, że "konstytucja Kwacha" to jednak jest jakiś niedorobiony szwindel. Do tego trudno było zapomnieć jak bardzo wielu i jak marnej jakości tych wybrańców narodu zasiada sobie na Wiejskiej w obydwu izbach ciesząc się dietami i immunitetami z naszych podatków. Co ciekawe, że gdy przychodzi do uchwalania podwyżek diet mamy wtedy niespotykane porozumienie ponad podziałami. Dodajmy jeszcze liczny dwór znajomych, pociotków i kolesi (zwanych dal niepoznaki "obiecującymi młodymi ludźmi" lub "uznanymi ekspertami") jaki tworzy sobie każdy z ministrów, a wyłoni nam się obraz niewydolnej instytucji beztrosko przepalającej NASZE pieniądze.

Propozycje nasuwały się same - zmniejszyć, przyciąć, zredukować to rozwydrzone Bizancjum niekompetencji i kolesiostwa. Ustalić raz na zawsze - JEDEN minister, JEDEN wiceminister i koniec kropka. Nie potrzebujemy dziesięciu wiceministrów, nie potrzebujemy też chyba tylu posłów i senatorów, ale tu już wchodzimy w poważne zmiany konstytucyjne. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie aby wybrańcy narodu dostawali zwykłą pensję i PŁACILI od niej PODATKI. Wszelkie podwyżki powinny być warunkowana kilkoma czynnikami : stopa bezrobocia, inwestycje, inflacja, zadłużenie i wreszcie zmitologizowane PKB. Jeśli powyższe wskaźniki wychylają się w odpowiednią stronę wtedy podwyżka płac byłaby uzasadniona.

Dziś wiem, że problem jest szerszy - tak naprawdę premier nie posiadał i nie posiada skutecznych narzędzi do egzekwowania władzy. Każdy minister rządzi jak udzielny książę swoim resortem i premier może mu skoczyć. Potrzebne jest Centrum Decyzyjne. Pisze o tym Jan Rokita, tekst dostępny od lat na stronie Nowej Konfederacji. Niestety jest to napisane językiem zimnego technokraty, potrzeba by znaleźć poetę, który ubierze to w ładne i proste słowa zdolne poruszyć tłumy.

W ostatnich czasach na to wszystko nałożyły się pytania o samą demokrację. Czy aby na pewno obecny system spełnia swe zadanie? Jak sprawić aby do władzy wynoszeni byli ludzie najlepsi - najbardziej kompetentni, przygotowani, uczciwi, oddani racji stanu. Jakie REALNE konsekwencje mają ponosić te wszystkie miernoty, których beztroskie decyzje kosztowały państwo (czyli nas) miliardy złotych? I wreszcie czy aby na pewno "Vox populi est vox Dei" ? Po doświadczeniach covidowych zaczynam poważnie w to wątpić. To jednak materiał na osobny tekst.

Fundament czyli gospodarka.

Niestety minęło tyle lat i nasze amatorskie oceny i recepty pozostają nadal aktualne. Polska rozwijała się POMIMO działań kolejnych rządów, a nie dzięki nim. Solą ziemi są prywatni przedsiębiorcy, których podziwiam i szanuję jak prawdziwych herosów. Bo cóż to za sztuka przyjechać z walizką do UK i założyć firmę? Ale założyć firmę w POLSCE, przetrwać i jeszcze odnieść sukces....O, to jest sztuka. Firmy takie jak WB Electronics, Saule Technologies albo CD Project to jest top światowy i szczerze napawają mnie dumą. I jest oczywiście cała rzesza małych rodzinnych firm produkcyjnych i usługowych napędzających mityczny WZROST, którym tak chętnie chwalą się politycy we wszystkich mediach.

W tych naszych pogadankach o gospodarce jak echo powtarzało się jedno - PODATKI.

Jak było i jest każdy chyba sam widzi - danin, potrąceń, składek, opłat i innych pijawek jest cała masa. Szarpać i pilnować musi się szary człowiek, ale przedsiębiorcy nie mogą być pewni dnia ani godziny. Połowa energii przedsiębiorców idzie na walkę z przepisami i urzędnikami, na nieustanne meandrowanie w gąszczu sprzecznych czasami rozporządzeń. Podobno jest to jak chodzenie po polu minowym i nigdy nie można być pewnym czy nie przyjdzie podzielić losu Romana Kluski.

Znów szybkie, proste, instynktowne nieomal recepty - zmniejszyć, uprościć, rozjaśnić, a najlepiej wywalić do kosza i wrócić do ustaw Wilczka. Odstrzelić składkę ZUS i zdrowotną bo to czysta fikcja z ZEROWYM przełożeniem na godne emerytury i sprawną służbę zdrowia. Wyrzucić podatek Belki, opodatkować firmy zagraniczne, wprowadzić podatek liniowy....

Łatwo powiedzieć i pomarzyć. Sprawy w Polsce idą obecnie w odwrotnym zupełnie kierunku i to dwutorowo - z jednej strony polityka "plusów" i rozpaczliwego klajstrowania pandemicznych zniszczeń, a z drugiej cała unijna agenda, którą przywiózł nam w teczce premier Morawiecki. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że to musi się skończyć źle. Jak każda socjalistyczna utopia. Ale gdy już opadnie kurz, gdy przyjdzie nam odbudowywać gospodarkę musimy wrócić do korzeni, do wolności gospodarczej początków III RP.

 Armia

Gdy kremlowski czekista rozpętał wojnę na Ukrainie o armii zaczęli mówić wszyscy. Ujawniło się całe grono ekspertów i doradców. Społecznościówki rozgrzały się do czerwoności; o wojsku, traktowanym dotychczas jak piąte koło u wozu, przypomnieli sobie politycy.

Przed laty temat ten był jednym z bardziej gorących i żywiołowo dyskutowanych. Większość z nas przeszła przez służbę zasadniczą, a reszta bardzo dobrze się orientowała w ówczesnych realiach. Były więc rozważania o sensie poboru, o armii w pełni zawodowej, były kłótnie o sprzęt i jego osiągi; nikt z nas nie miał jednak wątpliwości, że mając w pamięci rok 39ty musimy liczyć tylko na siebie. Może byliśmy paranoikami, może za bardzo nas poruszały przeczytane książki historyczne, ale żaden z nas nigdy nie kupił bajań o gwarancjach NATO i końcu historii.

Stanęło, że armia musi być nowoczesna ( amerykańskie zabawki) i profesjonalna. Teraz dopiero z perspektywy czasu widzę całą naiwność ówczesnych kłótni i wyobrażeń. Kompletnie pominęliśmy demografię, sojusze i doktrynę, ale przede wszystkim patrzyliśmy na siły zbrojne w oderwaniu od całego systemu obrony państwa.

Perspektywa wojny, jej realność i ewentualne konsekwencje zmusiły wreszcie polityków do poważnych działań lub przynajmniej do wydawania poważnych pieniędzy na ten cel. Niemniej temat obrony państwa wydaje się ledwie poruszony, przynajmniej ja nie dostrzegam poważnej dyskusji jaka KONKRETNIE ma być nasza armia i w jakim stopniu muszą się w jej budowę zaangażować zwykli obywatele. System szwajcarski? Czy może izraelski? Czy armia w pełni zawodowa na modłę anglosaską.

Co sam uważam? Już to gdzieś pisałem - PSW. Podstawowe Szkolenie Wojskowe. Wszyscy zdrowi mężczyźni zaraz po szkole średniej idą na trzy miesiące intensywnego, profesjonalnego szkolenia. Poborowi podlegaliby wszyscy z automatu chyba że poproszą WKU o wyłączenie z poboru. Sama procedura powinna być szybka i łatwa, nie ma bowiem bardziej niewdzięcznego materiału do szkolenia niż człowiek, który trafia gdzieś z przymusu i "za karę". Może z czasem PSW stałoby się doświadczeniem pokoleniowym, czymś co łączy zarówno późniejszego prawnika jak i mechanika samochodowego czy też kierowcę ciężarówki. W czasach coraz większego podziału byłby to chyba krok w dobrą stronę.

Oczywiście w idealnym świecie każdy młody człowiek, który wypełnił swój zaszczytny obowiązek byłby traktowany z należytym szacunkiem zarówno przez społeczeństwo jak i przez rynek pracy. Mówię tutaj o odnowie etosu żołnierza i obywatela, ale nie mam pojęcia jak państwo mogłoby wspomóc tę odbudowę. Coś mi jednak podpowiada, że z ducha sowiecka metoda zakazów, nakazów i karnych ustaw nie odniesie pożądanego skutku.

Po przejściu szkolenia poborowy miałby trzy opcje - rezerwa, Obrona Terytorialna lub przejście na służbę kontraktową. Sama służba kontraktowa w blokach dwa, cztery i sześć lat przy czym pierwszy kontrakt musiałby być dwuletni. Uposażenie żołnierzy zależało by od stopnia a ten z kolei od zdobywanych kolejno umiejętności. Stopnie szeregowców zyskałyby dodatkowo kategorie - np świeżak po unitarce to szeregowy klasy C, szeregowy po roku szkolenia (np opanowaniu kolejnego rodzaju broni lub specjalizacji) byłby szeregowym klasy B itd. Ten sposób motywacji żołnierzy miałby na celu nieustanne ich doskonalenie. Ale to w sumie szczegóły. O wiele ważniejsza jest doktryna, system obrony jako całość i oczywiście wyraźny rozdział kompetencji polityków i wojskowych. Gdyby na dokładkę reformę wykorzystano jako ożywczy impuls dla rodzimego przemysłu to moglibyśmy mówić o przełomie.

Co ostatecznie wyjdzie z pomysłów MONu czas pokarze, trzymam kciuki za prawdziwą i nowoczesną reformę. Nikomu już chyba nie trzeba tłumaczyć, że wojsko jest nie tylko na paradę w święto Konstytucji 3 Maja, ale musi zapewnić rzecz dla państwa podstawową BEZPIECZEŃSTWO.

Innowacje czyli szkoła

Temat rzeka. Temat, który wybucha na czołówkach mediów co jakiś czas - a to nauczyciele niezadowoleni, a to uczniowie przepracowani, a to znowu najlepsza uczelnia obsunęła się w światowym rankingu albo badania pokazują, że z logicznym myśleniem to wśród młodzieży coraz gorzej.

Wszystko to wynik zaniedbań w szeroko pojętym szkolnictwie. Trudno bowiem nazwać reformą zamianę gimnazjów na licea i wprowadzenie egzaminów ósmoklasisty. Mam wrażenie, że pominięto rzecz najważniejszą - nikt nie zadał sobie pytania, czy stworzony przed laty pruski system edukacji odpowiada obecnym czasom?

Czego chcemy nauczyć dzieciaki? Jak wypośrodkować wychowanie patrioty i obywatela z człowiekiem sukcesu? Nie wszyscy przecież są jednakowo utalentowani, nie wszyscy mają podobne zainteresowania. Po co tłuc do głowy oboczność rzeczownika lub dodawanie wielomianów ? Jasne, jest wąska grupka osób, którą powyższe słowa przyprawią o radosne bicie serca, ale większość?

Być może receptą byłoby przeformowanie kolejnych szczebli szkolnictwa tak aby po pierwsze wyposażyć młodego człowieka w zestaw podstawowych umiejętności i pojęć, potem odkryć mocne strony i uśpione talenty a następnie pchnąć tam zainteresowanie danego ucznia.

Oczywiście cały diabeł tkwi w szczegółach - co to są te PODSTAWOWE umiejętności ? Dla jednego będzie to czytanie i pisanie, a dla drugiego znajomość klasyki literatury i cała algebra z geometrią. Jeden z wypiekami na twarzy będzie słuchał o wojnie trzynastoletniej a drugi w tym czasie odliczał minuty do dzwonka.

Czego brakuje według mnie w polskiej szkole? Edukacji finansowej. Przydałoby się też więcej logiki (szachy? brydż?) z radością powitałbym więcej godzin WF i wspominanej z sentymentem "pracy - techniki". Dwa języki obce ? Jak najbardziej. Do tego mundurki i wielki napis nad głównym wejściem - Per aspera ad astra. I żeby nie było wątpliwości - w podstawówce jestem zwolennikiem wkuwania, zapamiętywania, formatowania. Uczeń MUSI opanować podstawowe FAKTY. Swoboda wyboru przedmiotów to dopiero poziom szkoły średniej. Mam bowiem silne przeczucie, że popularność "woke", BLM i tęczowej agendy to pokłosie "nowoczesnych" metod nauczania - testy wyboru i "nauki rzeczy praktycznych".

Nic jednak z tego wszystkiego nie wyjdzie bez odpowiednich kadr. Ktoś w końcu musi porwać swą opowieścią o historii lub geometrii dziecięce umysły. Potrzeba nam pasjonatów którzy skupią się na nauczaniu, a nie na wypełnianiu sterty kwitów z kuratorium. Dochodzą głosy, że coś się powoli zmienia, ale Karta Nauczyciela nadal się trzyma.

A co ze szkolnictwem wyższym? Jak ugryźć ten temat?

Jeżeli słyszę, że stanowisko rektora uczelni to jest efekt działania usadowionych tam sitw z tytułami profesorskimi to nie mam więcej pytań. Poziom się obniża, liczba studentów spada, mnożą się za to jakieś durne kierunki typu "gender studies". Autorytet wyższego wykształcenia podkopują też skutecznie występy profesorów zaangażowanych politycznie po stronie "demokratycznej opozycji". Metoda wydaje się jedna - wyznaczyć kogoś kto bez litości i zmiłowania dokona CIĘĆ. Cięć w liczbie pustoszejących uczelni i w liczbie "kadry naukowej". Łagodnym wariantem byłoby powołać kompletnie nową uczelnię na nowych zasadach, z nowymi ludźmi, wyjętą spod władzy feudałów w rektorskich togach. Wyznaczyć budżet, oddać zarząd osobom kompetentnym i niech działają. A jeśli po pięciu latach nowa uczelnia dokona w rankingu skoku większego niż taki UW czy UJ to nie ma zmiłuj - model działania nowej uczelni musi zostać zaimplementowany w całym szkolnictwie.

Co dalej? Studia płatne. Tak właśnie. Niech to będzie kredyt studencki czy inny bon edukacyjny. Zasada jest prosta - my, obywatele dajemy ci chłopcze lub dziewczyno kasę na studia, ale po ich ukończeniu masz 10 lat aby spłacić swój dług. Jasne, że np. w przypadku studiów medycznych można dorzucić kolejne warunki - bo dlaczego niby wykształcony za nasze pieniądze lekarz miałby leczyć w Niemczech lub w Szwajcarii gdy w Polsce zaczyna brakować lekarzy. Proste zasady i żelazna konsekwencja podniosłyby poziom nauczania i oszczędziły wielu rozczarowań. Czas pokazał, że absolwenci zawodówek i techników potrafili się nieźle w życiu odnaleźć podczas gdy całe rzesze magistrów rozjechały się za chlebem na emigrację.

Gdzie w tym wszystkim miejsce na innowacje? Od samego początku. Poważne państwo ze strategią rozpisaną na lata powinno od najmłodszych lat wyławiać i śledzić młode talenty. Powinno je wspierać i pozwolić im rozwinąć skrzydła pod uważnym okiem swych służb. Znamy wszyscy historie wynalazców i konstruktorów, którzy odbili się od biurokratycznej ściany. Zresztą nie chodzi tylko o wynalazców, są talenty sportowe i artystyczne, czemu inwestując trochę pieniędzy nie zaprząc ich do pracy dla kraju? Dlaczego nie stworzyć "jaskini wynalazców" gdzie przy odpowiednim wsparciu finansowym i instytucjonalnym obracaliby w konkret swoje pomysły?

Absolutne minimum.

Wszystko powyższe. Tym właśnie jest - ledwie poruszonym minimum. Przed laty w 2012 roku nie tknęliśmy nawet problemu służby zdrowia, służby cywilnej, reformy służb i policji. Kompletnie umknęła nam demografia i energetyka. Temat napływu migrantów nawet nie zaświtał nam w głowie, ledwie pełzająca wówczas tęczowa ideolo i klimatyczne wzmożenie nie budziły wtedy większych obaw, dziś poziom dokonanych zniszczeń przeszedł najgorsze prognozy i oczekiwania.

W rozgrzanej kampanią Polsce media ani politycy nawet nie zająkną się o sprawach konkretnych i długoletniej strategii, trudno więc dziwić się zwykłym ludziom, ze bardziej porusza ich co powiedział dziś Tusk czy Kaczyński. Przebudzenie poprzedzone twardym lądowaniem nastąpi dopiero po wyborach.

Minęło dziesięć lat od naszych żywiołowych dyskusji. Dziesięć lat doświadczeń, gorzkich rozczarowań, zaskoczeń i niespodzianek. Koledzy rozjechali się w różne strony, wypalił się w nas młodzieńczy zapał, zostało coraz więcej goryczy i cynicznego oglądu świata. Nie oczekuję już żadnych cudów w polskiej polityce, nie wierzę w narracje i piękne opowieści. Już przecież tyle ich słyszałem. Ale jeśli ktokolwiek zacznie choćby odrobinę podążać słowem i czynem w stronę marzenia - Nowej Republiki, ten ma mój głos.


 Daleko od domu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo