Cisza wyborcza trwa do 20:20 (oby tylko do 20:20, pewnie znów cuś się wydarzy), z tego powodu nie ma co pisać na temat polskiej polityki, żeby nie robić klopotów gospodarzom.

Napiszę więc na temat Hamerykańskiej tak dla odmiany. O czym konkretnie, o Hillary Clinton, która z dnia na dzień staje się coraz pewniejszą kandydatką demokratów w wyborach prezydenckich 2008 roku. Do tej chwili, Hillary oglosila swój plan „slużby zdrowia”, który nazwano pieszczotliwie „Hillarycare 2.0”. Zebrala pozytywne opinie komentatorów podczas debaty demokratów w New Hempshire, a co najważniejsze powoli, ale skutecznie zdobywa sympatię wyborców i gwiazd telewizyjnych.
Także ze strony republikanów padają opinie, że to wlaśnie Hillary będzie glówną rywalką wobec kandydata republikanów. I tak na przyklad Jurek Krzak, stwierdzil, że Hillary „z pewnością będzie nominowana przez demokratów do wyścigu o fotel prezydenta”. W podobnej opozycji do Hillary ustawia się Rudy Giuliani, glówny kandydat z ramienia republikanów(nie jest wcale taki rudy jak by to wynikalo z imienia, bardziej lysy jak kolano). Podobnie myślą i piszą opiniotwórcze media, zwlaszcza te sympatiach „demokratycznych”.
Cóż więcej może potrzebować Hillary do szczęścia, skoro jej najwięksi oponenci z partii republikańskiej ustawiają się w opozycji do niej, a nie na przyklad do Baraka Obamy?

Moim skromnym zdaniem niewiele. Hillary z roku 2007, to nie ta sama Hillary z 1993. Można powiedzieć, że jako żona bylego prezydenta i senator ze stanu NY, potrafila wyciągnąć wlaściwe wnioski z poprzednich porażek. Jej poglądy nie są już tak bardzo po lewej stronie hamerykańskiej sceny politycznej jak w czasie prezydentury, bardziej gdzieś po środku. Dowodem na to, jest chociażby jej ostatnia deklaracja, że „natychmiastowe wycofanie amerykańskich wojsk z Iraku, byloby blędem, ponieważ „world is a dangerous place”. Czyli, że nasz świat to „niebezpieczne miejsce”.
Czym jeszcze zjednuje sobie Amerykanów Hillary? Otóż bardzo sprytnie gra odgrzewaną reformą systemu zdrowotnego w USA a’ la „wybory 1993”.
Hillary proponuje 47 milionom Amerykanów, którzy faktycznie nie posiadają żadnej opieki medycznej, swój odkurzony plan 2.0. W spoleczeństwie, w którym opieka medyczna dla najbiedniejszych praktycznie nie istnieje, a koszty pobytu w szpitalu mogą zrujnować, jest to coś konkretnego i skierowanego do zwyklych zjadaczy hamburgerów. Dla republikanów jest to dość śliski temat, dlatego, że już raz utopili reformę Clintonów, a to za czasów poprzedniej prezydentury. W międzyczasie nie wymyslili nic nowego, stawiając na status quo. Zresztą ta wojna republikanów z demokratami o „health-care” w stanach, to temat wstydliwy i chętnie pomijany. Dlaczego, ponieważ prawie wszystkie próby reform systemu zdrowotnego zakończyly się fiaskiem, a senatorów zajmujących się reformami wciągnęlo w poważne klopoty. W międzyczasie sytuacja w amerykańskiej slużbie zdrowia zmienila się ze zlej na tragiczną. Na dzień dzisiejszy tylko Hillary ma jakiś sensowny program, jej oponenci z lewa i prawa tylko i wylącznie hasla.
Moim skromnym zdaniem Hillary ma coraz większe szanse by wygrać wybory w 2008 i stać się pierwszą kobietą-prezydentem w historii USA.
Ciekawe jak będzie się czul Bill w nowej roli, „pierwszej damy”? Gdy przyjdzie czas poważnych rozmów międzyrządowych to Hillary będzie zaproszona do gabinetu, a Bill na ciasteczka i herbatkę do saloniku?
Gardzę: "czlekami honoru", sb-ekami, tchórzami, hipokrytami i dziennikarzami z GW i "spólki". Nie znosze manipulatorów, klamców, oszustów i ludzi "michnikopodobnych". Nie uważam się za "ynteligenta" ponieważ nie czytam pisemek "wykształciuchów".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka