PODSUMOWANIE I WNIOSKI, DLA NIECIERPLIWYCH
(i) Widzialność pozioma przy ziemi na terenie całej katastrofy od radiolatarni bliższej (BRL) do wrakowiska była fatalna: na ogół 50-100 m, czyli jedna do dwóch długości pędzącego samolotu. To jeszcze ponad dwukrotnie mniej niż w: "Arek, teraz widać 200". W istocie, niektórzy świadkowie oceniali widzialność poziomą na < 50 m. Wymagana widzialność pozioma: RVR > 1800 m (jeśli przemilczeć, że piloci mieli nielegalne dopuszczenia i de facto ich minimum wynosiło RVR = 4000 m). Tam nawet kierowcy zwalniali do 35-50 km/h, bo nie za dobrze drogę widzieli! Widzialność pionowa nie przekraczała ~15 m, dużo mniej niż spodziewali się piloci. Tylko niektórzy obserwatorzy widzieli czubki najwyższych drzew, na ogół skrywały się one od wysokości 15 m we mgle i stratusie. To horrendalnie niska podstawa chmury. Przy takiej widzialności nie może na pasie 26 wylądować w jednym kawałku nawet mały, zwinny samolot. Kilkanaście metrów to wysokość samolotu i wysokich drzew, osiem razy mniej niż podstawa chmur będąca legalnym i bezpiecznym minimum pilotów i samolotu (lub uwzgl. nielegalne dopuszczenia, dwadzieścia sześć razy mniej). Nie było więc dużej szansy na uratowanie życia, w przypadku decyzji pilota by zejść pod chmurę, zobaczyć teren, po czym lądować lub odejść na drugi krąg. Jednak piloci PLF 101 zaczęli awaryjne odejście mocnym pociągnięciem sterów właśnie dopiero na wysokości ~20 m nad ziemią, w chwili odzyskania kontaktu wzrokowego z terenem.
(ii) Trajektoria i ułożenie samolotu TU-154 jest niesprzeczne z obserwacjami świadków, za wyjątkiem dwóch (o ile pamiętam) świadków, którzy błędnie określili, w którą stronę samolot się obracał wokół osi podłużnej. Takie pomyłki są oczekiwane. Wszyscy świadkowie widzieli całego tupolewa, lecącego na przestrzeni wieluset metrów od BRL do miejsca katastrofy, na bardzo małej wysokości pomiędzy 3 a 15 m nad ziemią (odstęp od ziemi najbliższej części, nie środka masy samolotu). Nie było więc żadnych eksplozji rozsadzających samolot. Wybuchy to prymitywne kłamstwo polityczne, sprzeczne z treścią licznych rejestratorów lotu badanych przez producentów w 3 krajach, badaniami wraku przez biegłych i fizyką lotu odtwarzającą dokładnie (tj. w granicach jej nieoznaczoności) trajektorię, w moich symulacjach aerodynamicznych beczki smoleńskiej.
(iii) Samolot opadał w kierunku BRL, następnie wznosił się powoli z wysokości minimalnej kilku metrów nad ziemią (10 m pod pasem startowym). Widziany i słyszany był w chwili, gdy przelatywał na wysokości czubków drzew radiolatarnię, i gdy uderzył w brzozę Bodina. Widziano też lecącą, urwaną na drzewie końcówkę skrzydła. Drzewo złożyło się we dwoje zaraz po zderzeniu. Na oczach ludzi, samolot ciął w silnym przechyle las przy autokomisie i konary drzew na jego drodze przy alei Kutuzowa. Okoliczne budynki pozbawione zostały prądu w wyniku przecięcia linii energetycznej w chwili niskiego przelotu PLF 101. Następnie kończąc półbeczkę w pozycji już w zasadzie odwróconej, widziano jak samolot spada nad pustym, błotnistym polem za ul. Kutuzowa, zaczepia o ziemię lewym skrzydłem (kikutem), i uderza kokpitem w ziemię w zagajniku. Po tym widziano szybką fragmentację samolotu. Wszystkie fazy lotu zgodne są z moją dokładną symulacją fizyczną. Po spadku PLF 101 ok. 8:41 czasu lokalnego, świadkowie obserwowali krótkotrwałą, turbulentną kulę deflagracji paliwa lotniczego (oszacowania mówią o ilości 400-700 kg). Rozświetliła ona mgłę na kształt półkuli o wys. do ~15 m. Były 3-4 ogniska otwartego pożaru i mocno rozgrzane turbiny silników, które szybko ugaszono bądź schłodzono. Szybkości akcji ratunkowej sprzyjała bliskość straży pożarnej zakł. lotniczych przy Kutuzowa, jak i jednostek oczekujących w pobliżu pasa 26. Rozległy się 4 następujące po sobie w odstępie do ~10 sekund od siebie dźwięki, nie przypominające wytrenowanym słuchaczom dźwięku wystrzału z broni palnej; raczej brzmiały jak lekkie petardy lub eksplozje pojemników z gazem (były to może wybuchy rozgrzanej amunicji do Glocków BORu, a bardziej prawdopodobnie ładunków gazowych do kamizelek ratunkowych). Zarejestrowały się na tzw. filmie "1:24", na którym widać pierwsze dwie osoby chodzące po wrakowisku: młodego mężczyznę nagrywającego telefonem i emeryta idącego swą normalną drogą na działkę. Po dwóch minutach przybiegł oficer federalnej służby ochrony i grzecznie nakazał im opuścić miejsce wypadku. Nikt nie używał do niczego broni.
Komentarze