Oto naczelne hasło wyborcze PO oznajmione ustami Małgorzaty Kidawy Błońskiej - kandydatki PO-KO na premiera w razie wygranych przez KO wyborów. Najważniejszy zwrot w powyższym zdaniu to słowa „w razie wygranych wyborów”. Jest to analogiczne określenie do zwrotu „w razie czego”, które w ludowej narracji oznacza brak pewności co do głoszonych tez.
Mój dorosły wnuk mówi, że PO ma w tych wyborach „przerąbane”, bo głupio dało się wciągnąć PiS-owi w licytowanie socjalnego rozdawnictwa, które w parze z kokietowaniem LGBT, owym „luzem” obyczajowym znanym z narracji „marszów równości” dokumentnie odstraszyło najbardziej liczny w Polsce elektorat gminno - parafialny cały czas uznający związki homoseksualne za niewybaczalne zło.
Aktywiści PO /pod szyldem KO/ są widoczni tylko w miastach, gdzie perorują głównie o wadach PiS /słusznie/ i racjach ruchu LGBT /niesłusznie/ skrupulatnie złośliwie cytowane przez media narodowe /TVP. Trwam, PR1, Radio Maryja/ i co najważniejsze poddane ostrej krytyce ze strony hierarchicznego Kościoła Katolickiego.
Bywam na wsi i wysłuchuje różnych dyskusji przy „imieninowych stołach” środowisk gminno-parafialnych, gdzie stanowczo protestuje się tam przeciwko faktom pedofilii i homoseksualizmu wśród kleru KK, klasyfikując to /zgonie z narracją homilijną proboszczów/ jako walkę z Kościołem, jednocześnie zapiekle krytykując „marsze równości” firmowane w wielu miejscach przez samorządowców z PO.
Trzeźwi liberałowie, dotychczasowy elektorat PO zostali niemiłosiernie zniesmaczeni populistycznemu przyklaskiwaniem przez PO socjalnemu rozdawnictwu PiS i niemrawą ich krytyką za zapaści głównie w opiece zdrowotnej, polityce historycznej, narodowo katolickiej oświacie i klerykalizacji państwa.
Związek PO/KO to mieszanka typu: szczypta liberalizmu, szczypta, socjalizmu, szczypta homoseksualizmu, szczypta gender, itd., co nie jest politycznie klarowne, a więc mało wiarygodne.
Czy na polskim „wyborczym stole” z obfitością tradycyjnych „dań” kulturowo obyczajowych jakże trafnie i dosadnie tak nazwanych przez anonimowego internautę:
„Tak więc mamy jasność.
Chcemy żyć w dyktaturze, kościółkowej ciemnocie i politycznej, carskiej propagandzie, bo zawsze w niej żyliśmy przez wieki.
26 lat wolności 1989-2015 były wybrykiem natury.
Suweren czuł się wtedy bardzo słabo i niewyraźnie.
Suweren widział przez te lata że trzeba się kształcić, uczyć nowych zawodów i języków obcych, czytać, świat poznawać i starać się go zrozumieć. Suweren ze zgrozą zobaczył, że trzeba bardzo dużo pracować, często za małe pieniądze- aby do czegoś w życiu dojść. Mozołem, trudem i wyrzeczeniami podnosić swój życiowy standard i gonić cywilizację Zachodu.
Łacińskie per aspera ad astra [przez trudy do gwiazd] zaczynało powoli w Polsce dominować, co suweren oglądał z coraz większym przerażeniem”.
Narodowo katolicki PiS rozwiał ten ludowy strach przed: „Mozołem, trudem i wyrzeczeniami [aby] podnosić swój życiowy standard i gonić cywilizację Zachodu”. Większościowy elektorat gminno-parafialny odetchnął z ulgą za fakt zrzucenia z ich pleców ciężaru „każdy jest kowalem własnego losu” i ochoczo zagłosuje w wyborach na swoich „wyzwolicieli”, beztrosko konsumując każde +.
Jeżeli PO przegra te wybory (a wszystkie znaki to pokazują), to podzieli los SLD schodząc z politycznej pierwszej Ligii w Polsce na dalekie marginalne miejsce drobnicy politycznej.
Opustoszałe po PO liberalne miejsce na scenie politycznej zajmie niewątpliwie jakiś nowy ruch liberalny, który zaniecha wypierania się liberalnej tożsamości i uczciwie oznajmi narodowi, że przywróci w Polsce pełnoprawną gospodarkę rynkową, czyli „mozuł, trud wyrzeczeń i własnoręczne podnoszenie swojego życiowego standardu w pogoni za cywilizacją Zachodu”, przy użyciu wolnorynkowych mechanizmów ekonomiczno - gospodarczych, ofiarowanych całemu społeczeństwu, bez 500+, których ową ważną funkcję pomocy potrzebującym (POTRZEBUJĄCYM!) przyzna wraz ze środkami finansowymi gminom, które zgodnie z lokalnym rozeznaniem będą przyznawać naprawdę potrzebującym, co zlikwiduje kosztowną socjalistyczną patologię „czy się stoi czy się leży…”, a populistycznie obecnie rozdawane miliardy trafią tam gdzie są najbardziej potrzebne, np. ochrona zdrowia.
Choć martwi mnie popularność PiS i jej ewentualne zwycięstwo, ale z drugiej strony może byłoby dobrze dać im władzę na kolejną kadencję w czasie której zabraknie w budżecie pieniędzy na ową rozdawniczą hojność /prognoza gorszej koniunktury gospodarczej/ co ostatecznie /wzorem socjalizmu/ spowoduje upadek ich rządów i powrót w Polsce normalizacji państwa prawnego.
Wiem, że taki polityczny wariant byłby dla Polski bardzo kosztowny, ale trudno, naród dał PiS-owi władzę, to też ten sam naród musi ponieść koszty swojego błędu.
Wolałbym nie! Być może jednak innej drogi nie ma?
Komentarze