FranioMinor FranioMinor
3162
BLOG

"Ekonomiści" fałszywie o wzroście cen w Polsce.

FranioMinor FranioMinor Finanse Obserwuj temat Obserwuj notkę 99

Od pewnego czasu część czasopism i portali (w tym Salon24) bombarduje hiobowymi wieściami o "szalejącej inflacji", "narastającej biedzie", gwałtownej utracie wartości emerytur czy zasiłków 500+. Jako przyczynę podaje się wprost nieodpowiedzialną politykę rządu, część łagodniej wskazuje tylko na "zaniedbania". Tymczasem ekonomia jako nauka już dawno przebadała zjawisko kształtowania się cen i stworzyła modele tego procesu.

Jako pierwszego podaje się Adama Smitha, który tak zdefiniował (r. 1776, O bogactwie narodów) cenę: każda rzecz jest warta tyle, ile potencjalny nabywca jest gotów za nią zapłacić. Ogólnie cenę definiuje się jako wynik wzajemnego dopasowywania się krzywych popytu i podaży.


image

Rysunek pochodzi z Wikipedii https://en.wikipedia.org/wiki/Demand_curve

Na początku omówię krótko wykres (w końcu nie wszyscy Czytelnicy muszą go znać). Oś pionowa to ceny towarów, oś pozioma to ilość towarów (tak to ogólnie przyjęto). Litera S oznacza niebieską krzywą podaży (ang: supply) i nią się najpierw zajmiemy. Przedstawia ona dostępność danego towaru w zależności od poziomu cen oferowanego przez nabywcę. Kształt krzywej wyraża prostą prawdę: wobec fizycznie ograniczonej ilości dóbr na naszej Ziemi kto chce ich więcej, musi za nie płacić coraz więcej. W warunkach wyczerpywania się zasobów ich ceny rosną coraz szybciej. Z drugiej strony jeśli dany rynek dysponuje niewielką ilością środków pieniężnych podaż jest mała. Nie ma sensu oferować towaru, jeśli nie ma na niego nabywcy, tym bardziej, jeśli koszty pozyskania danego towaru są wyższe, niż możliwa do uzyskania cena.

Druga krzywa (kolor czerwony) przedstawia zależność między ceną danego towaru, a zainteresowaniem nabywców czyli popyt (ang. demand). Jej przebieg też jest oczywisty: im droższy dany towar, tym mniejsze ilości znajdą nabywców. Nabywcy chętniej kupują, gdy jego cena spadnie. Wynika to wprost z ograniczonej dostępnej im ilości pieniądza na rynku.

Krzywe popytu i podaży (dla danego rodzaju dóbr) przecinają się w punkcie równowagi. Jest to punkt ceny optymalnej, kiedy za dostępną im sumę pieniędzy nabywcy kupują największą możliwą ilość potrzebnych im dóbr. Dla krzywej podaży S oraz krzywej popytu D1 jest to punkt o współrzędnych P1Q1.

Rozpatrzmy teraz sytuację, że dochody społeczeństwa rosną mniej więcej w całej populacji. Ekonomiści nazywają to przesunięciem krzywej popytu. I tej nowej sytuacji zamiast pierwotnej krzywej popytu D1 rynek opisywany jest krzywą D2. Cała populacja ma większe dochody i może nabywać więcej towarów. Oczywiście w dalszym ciągu będą i bogaci i biedni, ale i jedni i drudzy odczują przyrost. Zmieni się jednak także i punkt przecięcia krzywych: teraz jest to punk o współrzędnych P2Q2.

Nietrudno zauważyć, iż teraz cena równowagi plasuje się na wyższym poziomie, mamy do czynienia ze wzrostem cen. Nabywcy płacą więcej. Ale jednocześnie też kupują więcej towarów! Punkt Q2 (od angielskiego quantity) leży bowiem na wykresie na prawo od pierwotnego punktu Q1.

Jak widać, wzrost cen rynkowych jest pochodną gry sił rynkowych, wynikiem zrównoważenia rosnącej siły nabywczej wobec ograniczonego (jak to wcześniej wspomniano) fizycznie zasobu danych dóbr. W punkcie równowagi zwanym ceną rynkową bilansują się siły popytu z podażą, dzięki czemu ograniczone zasoby są możliwie jak najlepiej lokowane i wykorzystywane. I oczywiście, jak to zwykle bywa w gospodarkach rynkowych będą tacy którzy na tym zyskają (zarobią na zwyżce cen swoich produktów), ale i będą tacy, którzy stracą albo tylko relatywnie stracą. Ta ostatnia grupa zachowuje de facto swój poziom życia, ale w porównaniu z lepiej zarabiającymi sąsiadami czują pogorszenie.

Polska obecnie dość szybko zmierza do poziomu życia krajów bogatych. Biorąc pod uwagę praktycznie stałe kursy głównych walut (poruszają się w granicach niewielkich przedziałów) wzrost płac ca 7% r/r plus rozbudowany system pomocy społecznej (z 500+ na czele) powodują ciągłe przemieszczanie się krzywej popytu D w prawo, a tym samym ciągłe zmiany punktu przecięcia z krzywą podaży. Kolejne punkty to kolejny wzrost cen ale i wzrost wolumenu obrotu na rynku, a więc i dochodów producentów. W przypadku cen żywności, bo o nich się najchętniej pisze (ze sławną pietruszką na czele), musimy na razie pogodzić się z dłuższym trendem wzrostu ich cen, aż do osiągnięcia punktu, w którym dostawcy zaczną między sobą konkurować ceną, bo nabywcy nie będą już zainteresowani dalszym zwiększaniem fizycznego wolumenu zakupów. Przykładowo w USA ogromne postępy w technologii produkcji żywności spowodowały zjawisko jej nadprodukcji i systematyczny realny spadek cen żywności. Ubocznym skutkiem są powszechne problemy z otyłością. Tym niemniej w Stanach w dalszym ciągu żyją ludzie bardzo biedni. A i sytuacja tzw. klasy średniej też nie zawsze jest różowa. W centrum San Francisco za dwupokojowe mieszkanie trzeba płacić około 60 tys. USD rocznie, co jest porównywalne z poziomem pensji nauczyciela w szkole średniej. Różne przykłady można przytaczać długo.  

Jeśli państwo pod wpływem złych doradców zechce w jakiś sposób regulować ceny rynkowe ustalając np. ceny maksymalne, to w krótkim czasie będziemy mieli gospodarkę deficytów i czarny rynek oraz system kartkowy, czyli system, z którego niedawno wyszliśmy. Ile trzeba mieć w sobie podłości i zakłamania, aby podawać się za ekonomistę i sugerować, że w Polsce właśnie dzieje się coś złego. Dzieje się dobrze, ale rynek sam w sobie jest bezduszny, ale i z drugiej strony wrażliwy na ingerencję rządów. Dlatego Państwo nie może ręcznie regulować cen, może natomiast, i to właśnie robi, wspierać podmiotowo słabsze grupy społeczne. Ale zakłamani "ekonomiści" trąbią wtedy o "rozdawnictwie". Byle tylko judzić.




FranioMinor
O mnie FranioMinor

Zdziwiony próbuję zrozumieć Świat z perspektywy kilku krajów

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka