Od niedawna Polak uzyskał prawo (sic!) do usunięcia drzewa z terenu, którego jest właścicielem. Przetoczyła się przez Polskę wielka akcja krytykująco-opluwająca ustawę. Ciekawe jest to, że prym wiodły środowiska i osoby od miesięcy histerycznie broniące WOLNOŚCI przed zakusami obecnej władzy. Teraz, bez mrugnięcia okiem, przysłowiowym, domagają się zakazu wyrębu. A czemuż to? Bo drzewa są najważniejsze, ludzie głupi (ci inni, wyborcy PiS z wyszczerbionymi siekierami, w domyśle), a wiewiórki biedne. Czyli gdy nie ma zakazu wycinki na własnej posesji, bezmózgi koszą bez sensu drzewa. Ale gdy parlament przywróci zakaz, to się zmieni. Ustawa wpływa na zachowanie morderców flory, według protestujących.
Od kilku dni te same środowiska i osoby przodują w ,,manifach", ,,strajkach kobiet" przypominając, jak zwykle, o niezbywalnej WOLNOŚCI do aborcji. Część twierdzi, że nigdy same aborcji nie wykonają, ale kobieta ma mieć taką możliwość. Przecież to brzuch, własność płci żeńskiej, a nie mały człowiek, wołają. Zostawiając fundamentalną sprawę ,,początku życia", warto zauważyć, że w tej sprawie panuje tam rozumowanie przeciwne do tego, którym podlega ,,wycinka drzew". Czyli gdy nie ma zakazu aborcji, to dobrze, bo oświeceni muszą mieć do niej prawo, bo to ich… własność (?) . Ale gdy ustawa-zakaz jest, to źle, bo to zamach na wolność. To w końcu ustawy wpływają na zachowanie mor***..., przepraszam właścicieli czy nie?
Konstatacja końcowa. Niektórzy w imię czegośtam (pychy, zarozumiałości, manii bycia primus inter pares lub innych bożków) chcą, by inni dostosowali się do ich oświeconych twierdzeń. Chcą zakazami ograniczyć własność - wycinanie własnych drzew (taka własność oczywista). Z drugiej strony, własnością kobiety nazywają dziecko poczęte (taka nieoczywista własność). Ale możliwość wycinania ,,własnych" dzieci, to wolność i wara od niej bezmózgim i ich zakazom.
