
Prokurator "Nie wiem"
Zamiast deklarowanej szczerości i przejrzystości w śledztwie smoleńskim Andrzej Seremet - wbrew rzucającym się w oczy faktom - skupia się na konsekwentnym zaprzeczaniu niewygodnym dla władzy tezom.
Zwykle, gdy ze strony polityków Prawa i Sprawiedliwości na Andrzeja Seremeta spada krytyka w związku ze śledztwem smoleńskim, strona rządowa bądź jej zaplecze medialne odpowiadają: "O co wam chodzi? Przecież to Lech Kaczyński mianował go prokuratorem generalnym". Więcej - sam go wybrał spośród przedstawionych propozycji. Wybór miał niewielki i wybrałby niemal każdego, kto konkurowałby z Edwardem Zalewskim, kandydatem numer dwa.
Od początku było więc jasne, że 31 marca 2010 r. pierwszym teoretycznie niezależnym od polityków prokuratorem generalnym zostanie były krakowski sędzia. - Szczególnie w pierwszym okresie będzie on miał zasadniczy wpływ na kształt Prokuratury Generalnej - mówił Lech Kaczyński, ogłaszając swą decyzję.
Seremet miał tylko 10 dni spokoju. Nie zdążył jeszcze dokładnie poznać specyfiki prokuratury, nie zdążył dobrze zaplanować reorganizacji PG, gdy stanął przed gigantycznym wyzwaniem. W katastrofie lotniczej w Rosji zginął prezydent wraz z delegacją najwyższego szczebla. Prokuratura wojskowa, podległa Seremetowi, rozpoczęła bezprecedensowe śledztwo mające wyjaśnić okoliczności tragedii i wskazać winnych.
Nic dziwnego, że przede wszystkim przez pryzmat tej sprawy jest i będzie oceniany prokurator generalny. Niezależnie od tego, jakie miałby sukcesy i porażki. Niezależnie od innych głośnych postępowań.
Niestety, im dłużej trwa śledztwo, tym więcej rodzi się pytań i tym więcej cieni pojawia się zarówno na działaniu wojskowych prokuratorów, jak i ich najwyższego przełożonego.
Seremet stał się uosobieniem opieszałości, słabości i bezradności śledczych.
Na głęboką wodę
Miesiącami wmawiano nam, że lot tupolewa miał charakter albo cywilny, albo "nieregularny", albo nawet do pewnego momentu cywilny, "a w ostatniej fazie wojskowy" (bo i taka kuriozalna wersja za sprawą Edmunda Klicha, się pojawiła). Dla śledczych było jednak jasne, że postępowanie muszą wszcząć prokuratorzy w mundurach. Nie ulegało wątpliwości, że lot miał charakter wojskowy.
Już w pierwszych godzinach, dniach, tygodniach popełniono mnóstwo błędów. Faktycznie Seremet nie miał z nimi za wiele wspólnego, ale formalnie odpowiedzialność za nieprzygotowane i niewłaściwe działania NPW spada również na niego.
Wysłano do Smoleńska za mało ludzi, w dodatku nieodpowiednio wyposażonych (brak nawet aparatów fotograficznych). Najwyraźniej nie powstała żadna strategia współpracy ze stroną rosyjską, która - w naturalny sposób - powinna być traktowana podejrzliwie. Postawiono na zaufanie, przynajmniej w oficjalnych zapewnieniach. Wtedy o wszystkim decydował naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski. On był odpowiedzialny za błędy (w oględzinach miejsc katastrofy), niereagowanie na łamanie procedur przez Rosjan (w czasie sekcji zwłok prezydenta) i zaniechania (niezgodne z przepisami pozostawienie stronie rosyjskiej przeprowadzenia pozostałych sekcji bez udziału Polaków, mimo że Kodeks postępowania karnego nakazuje, o ile jest taka możliwość, wykonanie tej czynności samodzielnie - możliwość była). To on powinien więc być głównym przedmiotem zainteresowania poznańskich prokuratorów, którzy w ubiegłym tygodniu wszczęli śledztwo ws. niedopełnienia obowiązków przez swoich kolegów pracujących w kwietniu 2010 r. w Smoleńsku.
W trakcie badania zwłok Lecha Kaczyńskiego Parulski dzwonił do ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego, który od 10 dni nie miał już nic wspólnego z prokuraturą. Jeśli pułkownik chciał o czymś zaalarmować "wyżej", powinien wybrać numer Seremeta. Czy była to oznaka przywiązania do dotychczasowej struktury, czy symptom konfliktu, który z miesiąca na miesiąc miał narastać?
Pozorna jawność
W maju 2010 r. w "Polsce The Times" prokurator generalny zapewniał, że z wyjątkiem materiałów objętych tajemnicą wszelkie ustalenia śledztwa będą na bieżąco przedstawiane opinii publicznej. - Poza taktycznymi zamierzeniami prokuratury, która musi przesłuchać w Polsce jeszcze pewnych świadków i nie może publicznie informować, o co chce ich pytać, jakie ma plany, informujemy praktycznie o wszystkim, o czym wiemy - mówił.
Było zupełnie inaczej. Polityka informacyjna prokuratury kulała już od pierwszych dni. Z miesiąca na miesiąc to upośledzenie się pogłębiało. Na przykład dopiero 27 lipca 2010 r. Andrzej Seremet przyznał w Sejmie, że polscy prokuratorzy nie uczestniczyli w żadnej sekcji zwłok, z wyjątkiem prezydenta. Ponad trzy miesiące opinia publiczna, a przede wszystkim rodziny ofiar, żyły w przeświadczeniu (głównie dzięki sugestiom Ewy Kopacz), że nie pozwoliliśmy Rosjanom na jakąkolwiek samowolkę w postępowaniu ze zmarłymi. Śledczy nie reagowali na wypowiedzi minister zdrowia ani liczne, niezgodne z rzeczywistością publikacje medialne. Seremet wiedział - nie powiedział.
Dalej robiło się jeszcze gorzej. Coraz mniej serdeczne kontakty z Rosjanami były tapetowane zapewnieniami o doskonalej współpracy. Rok po katastrofie, gdy kolejny raz wróci z Moskwy, Seremet powie: - Katastrofa zbliżyła nas do siebie i skazała na bliską współpracę. Rozmowy z Jurijem Czajką, swoim rosyjskim odpowiednikiem, określi jako "owocne" i przyczyniające się do wyjaśnienia katastrofy. Wtedy też zasugeruje, że zbliża się moment oddania wraku: - Uzgodniliśmy, że polscy specjaliści oraz żandarmi na przełomie sierpnia i września tego roku przyjadą do Smoleńska, by rozpocząć przygotowania związane z tą olbrzymią operacją. Podobne deklaracje słyszeliśmy jeszcze wiele razy.
Dziś, półtora roku później, trzeba postawić pytanie, czy ta „olbrzymia operacja" kiedykolwiek stanie się faktem?
We wrześniu 2010 r. zapytany przez "Rzeczpospolitą", czy zaniedbania Rosjan w zabezpieczeniu wraku wynikają ze złej woli, Seremet odpowie: - Nie sądzę. Osobiście uważam, że oni podchodzą do całej sprawy mniej emocjonalnie niż my. Jest tam mniej wrażliwości.
Zgrabne, dyplomatyczne, ale dla naiwnych. Choć nie był to jeszcze szczyt absurdalnych możliwości retorycznych prokuratora generalnego. Pół roku temu w TOK FM mówił o umyciu wraku: - Podejrzewam, że podejmowano te działania z dobrą wolą (sic!).
Bez nadzoru
Gdy rozpoczynało się śledztwo, Seremet oddelegował do niego Marka Pasionka, jedynego cywila, który miał patrzeć wojskowym na ręce. Ale mundurowi nie chcieli z nim współpracować. Konflikt wywoływany przez Parulskiego niecierpiącego Pasionka przybierał na sile, odbijał się na postępowaniu. Generał (w międzyczasie awansowany) szukał pretekstu, by pozbyć się cywila. Znalazł. Wykorzystał spotkanie Pasionka z amerykańskimi służbami (mające na celu uzyskanie pomocy USA w śledztwie) do zawieszenia go, a później postawienia przed sądem dyscyplinarnym. Seremet w pierwszej reakcji zażądał wyjaśnień, ale szybko odpuścił i pozwolił Parulskiemu pozbyć się nielubianego prokuratora. Mógł go ocalić. Nie zrobił w tej sprawie nic.
Dyscyplinarka Pasionka ciągnie się do dziś. Za tydzień w sprawie ma zeznawać niżej podpisany. Akt oskarżenia w tym wewnętrznym postępowaniu jest pełen zarzutów, które już na pierwszy rzut oka nie dadzą się obronić. Prokuratorzy marnują czas i energię na walkę z ambitnym śledczym, zamiast skupić cale siły na najważniejszym postępowaniu. Seremet zapali! takiej taktyce zielone światło.
Warto przy okazji przypomnieć fragment sprawozdania prokuratora generalnego za rok 2010: "W kolejnych miesiącach 2010 r. w sprawie katastrofy samolotu Tu154M nr 101 zaangażowanych było ogółem 73 prokuratorów wojskowych, w tym 21 (włącznie z prokuratorami delegowanymi) wykonywało czynności procesowe bezpośrednio w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie prowadzącej śledztwo, 46 prokuratorów z pozostałych wojskowych jednostek organizacyjnych prokuratury wykonywało określone czynności w ramach pomocy prawnej realizowanej dla Federacji Rosyjskiej, kolejnych sześciu podejmowało zaś działania nadzorcze, prowadzone ze szczebla kierownictwa Naczelnej Prokuratury Wojskowej i Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie".
Siły rzucone dla realizowania potrzeb rosyjskich były dwukrotnie liczniejsze od zaangażowanych w zasadnicze śledztwo. W dodatku postępowanie było coraz bardziej nieszczelne. Prokurator generalny zleca więc analizę "przecieków", co potęguje konflikt na linii Parulski - Seremet. Jego kulminacją jest spektakl z poznańskim pułkownikiem Mikołajem Przybyłem, który w przerwie konferencji prasowej strzela sobie w policzek (do dziś nie ma pewności, czy rana była skutkiem użycia broni).
Niedługo później Seremet ostatecznie triumfuje. Nawet prezydent nie pomaga Parulskiemu i traci on stanowisko. Nowym szefem NPW zostaje płk Jerzy Artymiak.
Zamach? A skąd!
Choć szef polskich prokuratorów to postać zachowawcza, często mało konkretna, posługująca się ogólnikami, parokrotnie zgrzeszył kategorycznością. Jak wówczas, gdy o błędy w identyfikacji ciał skutkujące pochówkami w niewłaściwych grobach oskarżył rodziny Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Bliscy zmarłych protestowali, szczegółowo opisywali, co działo się w Moskwie, nie mieli wątpliwości, że pomyłek z ich strony nie było. Seremet wciąż wie swoje, powołując się głównie na ... rosyjskie dokumenty. Prokurator generalny jest osobą chyba najczęściej zaprzeczającą hipotezie o zamachu.
Już we wrześniu 2010 r. mówił w Radiu Zet - Prokuratura wyklucza zamach przy użyciu broni konwencjonalnych, ja już miałem o tym okazję mówić, natomiast nie znalazła żadnych dowodów, które potwierdzałyby zastosowanie, użycie innego rodzaju broni, czyli - krótko mówiąc - wyklucza, nie znalazła dowodów, które by potwierdzały, że doszło do zamachu przy użyciu jakichkolwiek innych broni, taki jest stan obecny.
W kwietniu 2011 r., na głośnej konferencji prasowej, stwierdził, że "prokuratorzy wyczerpali wszelkie czynności dowodowe", dlatego badanie zamachu można sobie darować.
W styczniu 2012 r, również w Radiu Zet, tezy nie zmienił. Tak mówił o działaniach prokuratury: - Nie poszukuje możliwości dowodowych, bo one zostały właściwie wyczerpane [...] jak dotąd nie ma możliwości poszukiwania w sferze, powiedziałbym, realnej, rzeczywistej, obiektywnej takich możliwości dowodowych, które mogłyby tę tezę weryfikować, bo te możliwości już się skończyły po prostu.
Stwierdził więc, że choć nie można tego zbadać, nic na zamach nie wskazuje. W kwietniu tego roku wciąż trzymał się tego stanowiska. Zapytany przez „Gazetę Wyborczą", czy wrak był badany pod kątem wybuchu, odpowiedział: - Rosjanie badali wrak i wybuch wykluczyli.
Nawet po dwóch latach od katastrofy, po niezliczonych gestach Kozakiewicza ze strony rosyjskiej, Seremet wciąż jest w stanie jej zaufać. Przynajmniej oficjalnie.
I jeszcze jedna, niedawna, rozmowa z Moniką Olejnik (prokurator generalny często u niej gości) z początku października: - Stwierdzam z całą odpowiedzialnością po raz kolejny, także w rozmowie z panią, że nie ma w tej chwili żadnych przesłanek, które mogłyby taką tezę potwierdzać.
Czy mówił prawdę? Wypowiedział te słowa 5 października. Trzy dni wcześniej alarmował premiera o znalezieniu na wraku śladów mogących pochodzić z materiałów wybuchowych. Od tygodnia miał już na ten temat wiedzę od prokuratorów bezpośrednio zaangażowanych w śledztwo. Tym razem akurat miał pewność, że zamachu nie można już wykluczyć. To, co znaleziono we wrześniu w Smoleńsku, nie pozwala na dalsze beznamiętne zaprzeczanie, że do katastrofy mogły doprowadzić "osoby trzecie".
Ostatnie tygodnie to czas wyjątkowego zainteresowania prokuratorem generalnym. Jego spotkanie z byłym już redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej" zaowocowało decyzją o publikacji tekstu Cezarego Gmyza "Trotyl na wraku tupolewa". To, co powiedział Tomaszowi Wróblewskiemu, niewiele odbiega zarówno od publikacji "Rz", jak i stanowiska płk. Ireneusza Szeląga na konferencji prasowej kilka godzin po ukazaniu się artykułu.
Na konferencję prokuratury trzeba patrzeć przez polityczne okulary. Z jednej strony zwlekano z jej rozpoczęciem, gdy trwało polityczne trzęsienie ziemi. Z drugiej zaś śledczy skonstruowali swój przekaz tak, by sprawić wrażenie dementi sensacyjnej publikacji, choć w rzeczywistości kluczowe informacje potwierdzili.
Okazało się też, że pobrane przez polskich biegłych próbki z - najprawdopodobniej - śladami materiałów wybuchowych (stanowiące jeden z najważniejszych dowodów) pozostały w Rosji. Seremet zapytany, gdzie konkretnie, wypalił - Nie wiem.
Ta beztroska bezradność prokuratora generalnego symbolicznie opisuje, w jakim stanie jest najważniejsze polskie śledztwo. Oficjalnie nie wiemy nic. Podskórnie wylania się jednak coraz więcej. Słowa wszystkich najważniejszych ludzi w państwie i prokuraturze tracą wartość. Seremet może zaprzeczać, ale mleko już się rozlało.
Najwyższa pora przypomnieć sobie o obietnicy sprzed 2,5 roku i zacząć rzetelnie oraz regularnie mówić prawdę o tym, co wiadomo ws. śmierci prezydenta RP i 95 innych Polaków.
tekst - Marek Pyza - były redaktor tygodnika Uważam Rze
Artykuł ukazał się w tygodniku Uważam Rze, numer 47(94), 19-25 XI 2012, ss 22-25
W notce wykorzystano również fragment zdjęcia Roberta Gardzińskiego
Tytuł notki i wytłuszczenia w tekście - giz
Inne tematy w dziale Polityka