giz 3miasto giz 3miasto
923
BLOG

Spinki prokuratora Seremeta

giz 3miasto giz 3miasto Polityka Obserwuj notkę 13

Spinki prokuratora Seremeta

Prokurator "Nie wiem" 

Zamiast deklarowanej szczerości i przejrzystości w śledztwie smoleńskim Andrzej Seremet - wbrew rzucającym się w oczy faktom - skupia się na konsekwentnym zaprzeczaniu niewygodnym dla władzy tezom.

Zwykle, gdy ze strony po­lityków Prawa i Spra­wiedliwości na Andrze­ja Seremeta spada kry­tyka w związku ze śledztwem smoleńskim, strona rządowa bądź jej zaplecze medial­ne odpowiadają: "O co wam cho­dzi? Przecież to Lech Kaczyński mianował go prokuratorem gene­ralnym". Więcej - sam go wybrał spośród przedstawionych propo­zycji. Wybór miał niewielki i wy­brałby niemal każdego, kto konkurowałby z Edwardem Zalewskim, kandydatem numer dwa.

Od początku było więc jasne, że 31 marca 2010 r. pierwszym teo­retycznie niezależnym od polity­ków prokuratorem generalnym zostanie były krakowski sędzia. - Szczególnie w pierwszym okre­sie będzie on miał zasadniczy wpływ na kształt Prokuratury Ge­neralnej - mówił Lech Kaczyński, ogłaszając swą decyzję.
Seremet miał tylko 10 dni spo­koju. Nie zdążył jeszcze dokładnie poznać specyfiki prokuratury, nie zdążył dobrze zaplanować reorganizacji PG, gdy stanął przed gigantycznym wyzwaniem. W ka­tastrofie lotniczej w Rosji zginął prezydent wraz z delegacją najwyższego szczebla. Prokuratura wojskowa, podległa Seremetowi, rozpoczęła bezprecedensowe śledztwo mające wyjaśnić okoliczności tragedii i wskazać winnych.
Nic dziwnego, że przede wszyst­kim przez pryzmat tej sprawy jest i będzie oceniany prokurator ge­neralny. Niezależnie od tego, jakie miałby sukcesy i porażki. Niezależnie od innych głośnych postępo­wań.
Niestety, im dłużej trwa śledz­two, tym więcej rodzi się pytań i tym więcej cieni pojawia się za­równo na działaniu wojskowych prokuratorów, jak i ich najwyższe­go przełożonego.
Seremet stał się uosobieniem opieszałości, słabości i bezradno­ści śledczych. 


Na głęboką wodę 

Miesiącami wmawiano nam, że lot tupolewa miał charakter albo cywilny, albo "nieregularny", albo nawet do pewnego momentu cy­wilny, "a w ostatniej fazie wojsko­wy" (bo i taka kuriozalna wersja za sprawą Edmunda Klicha, się pojawiła). Dla śledczych było jed­nak jasne, że postępowanie muszą wszcząć prokuratorzy w mundu­rach. Nie ulegało wątpliwości, że lot miał charakter wojskowy.
Już w pierwszych godzinach, dniach, tygodniach popełniono mnóstwo błędów. Faktycznie Seremet nie miał z nimi za wiele wspólnego, ale formalnie odpo­wiedzialność za nieprzygotowane i niewłaściwe działania NPW spa­da również na niego.
Wysłano do Smoleńska za mało ludzi, w dodatku nieodpowiednio wyposażonych (brak nawet apara­tów fotograficznych). Najwyraź­niej nie powstała żadna strategia współpracy ze stroną rosyjską, która - w naturalny sposób - po­winna być traktowana podejrzli­wie. Postawiono na zaufanie, przy­najmniej w oficjalnych zapewnie­niach. Wtedy o wszystkim decydo­wał naczelny prokurator wojsko­wy płk Krzysztof Parulski. On był odpowiedzialny za błędy (w oglę­dzinach miejsc katastrofy), niereagowanie na łamanie procedur przez Rosjan (w czasie sekcji zwłok prezydenta) i zaniechania (nie­zgodne z przepisami pozostawie­nie stronie rosyjskiej przeprowa­dzenia pozostałych sekcji bez udziału Polaków, mimo że Kodeks postępowania karnego nakazuje, o ile jest taka możliwość, wykonanie tej czynności samodzielnie - moż­liwość była). To on powinien więc być głównym przedmiotem zainteresowania poznańskich proku­ratorów, którzy w ubiegłym tygo­dniu wszczęli śledztwo ws. niedo­pełnienia obowiązków przez swo­ich kolegów pracujących w kwiet­niu 2010 r. w Smoleńsku.
W trakcie badania zwłok Lecha Kaczyńskiego Parulski dzwonił do ministra sprawiedliwości Krzysz­tofa Kwiatkowskiego, który od 10 dni nie miał już nic wspólnego z prokuraturą. Jeśli pułkownik chciał o czymś zaalarmować "wy­żej", powinien wybrać numer Seremeta. Czy była to oznaka przy­wiązania do dotychczasowej struktury, czy symptom konfliktu, który z miesiąca na miesiąc miał narastać?


Pozorna jawność

W maju 2010 r. w "Polsce The Times" prokurator generalny zapewniał, że z wyjątkiem mate­riałów objętych tajemnicą wszel­kie ustalenia śledztwa będą na bie­żąco przedstawiane opinii pu­blicznej. - Poza taktycznymi zamierzeniami prokuratury, która musi przesłuchać w Polsce jeszcze pewnych świadków i nie może pu­blicznie informować, o co chce ich pytać, jakie ma plany, informujemy praktycznie o wszystkim, o czym wiemy - mówił.
Było zupełnie inaczej. Polityka informacyjna prokuratury kulała już od pierwszych dni. Z miesiąca na miesiąc to upośledzenie się pogłębiało. Na przykład dopiero 27 lipca 2010 r. Andrzej Seremet przyznał w Sejmie, że polscy pro­kuratorzy nie uczestniczyli w żad­nej sekcji zwłok, z wyjątkiem pre­zydenta. Ponad trzy miesiące opi­nia publiczna, a przede wszyst­kim rodziny ofiar, żyły w prze­świadczeniu (głównie dzięki sugestiom Ewy Kopacz), że nie pozwoliliśmy Rosjanom na jaką­kolwiek samowolkę w postępo­waniu ze zmarłymi. Śledczy nie reagowali na wypowiedzi mini­ster zdrowia ani liczne, niezgodne z rzeczywistością publikacje me­dialne. Seremet wiedział - nie powiedział.
Dalej robiło się jeszcze gorzej. Coraz mniej serdeczne kontakty z Rosjanami były tapetowane za­pewnieniami o doskonalej współ­pracy. Rok po katastrofie, gdy ko­lejny raz wróci z Moskwy, Sere­met powie: - Katastrofa zbliżyła nas do siebie i skazała na bliską współpracę. Rozmowy z Jurijem Czajką, swoim rosyjskim odpowiednikiem, określi jako "owoc­ne" i przyczyniające się do wyja­śnienia katastrofy. Wtedy też za­sugeruje, że zbliża się moment oddania wraku: - Uzgodniliśmy, że polscy specjaliści oraz żandar­mi na przełomie sierpnia i wrze­śnia tego roku przyjadą do Smo­leńska, by rozpocząć przygotowa­nia związane z tą olbrzymią ope­racją. Podobne deklaracje słyszeliśmy jeszcze wiele razy.
Dziś, półtora roku później, trze­ba postawić pytanie, czy ta „ol­brzymia operacja" kiedykolwiek stanie się faktem?
We wrześniu 2010 r. zapytany przez "Rzeczpospolitą", czy zanie­dbania Rosjan w zabezpieczeniu wraku wynikają ze złej woli, Sere­met odpowie: - Nie sądzę. Osobiście uważam, że oni podchodzą do całej sprawy mniej emocjonalnie niż my. Jest tam mniej wrażliwości.
Zgrabne, dyplomatyczne, ale dla naiwnych. Choć nie był to jesz­cze szczyt absurdalnych możliwo­ści retorycznych prokuratora generalnego. Pół roku temu w TOK FM mówił o umyciu wraku: - Po­dejrzewam, że podejmowano te działania z dobrą wolą (sic!).


Bez nadzoru 

Gdy rozpoczynało się śledz­two, Seremet oddelegował do niego Marka Pasionka, jedynego cywila, który miał patrzeć woj­skowym na ręce. Ale mundurowi nie chcieli z nim współpracować. Konflikt wywoływany przez Parulskiego niecierpiącego Pa­sionka przybierał na sile, odbijał się na postępowaniu. Generał (w międzyczasie awansowany) szukał pretekstu, by pozbyć się cywila. Znalazł. Wykorzystał spotkanie Pasionka z amerykańskimi służbami (mające na celu uzyska­nie pomocy USA w śledztwie) do zawieszenia go, a później posta­wienia przed sądem dyscyplinar­nym. Seremet w pierwszej reakcji zażądał wyjaśnień, ale szybko odpuścił i pozwolił Parulskiemu pozbyć się nielubianego proku­ratora. Mógł go ocalić. Nie zrobił w tej sprawie nic.
Dyscyplinarka Pasionka ciągnie się do dziś. Za tydzień w sprawie ma zeznawać niżej podpisany. Akt oskarżenia w tym wewnętrznym postępowaniu jest pełen zarzutów, które już na pierwszy rzut oka nie dadzą się obronić. Prokuratorzy marnują czas i energię na walkę z ambitnym śledczym, zamiast sku­pić cale siły na najważniejszym po­stępowaniu. Seremet zapali! takiej taktyce zielone światło.
Warto przy okazji przypomnieć fragment sprawozdania prokura­tora generalnego za rok 2010: "W kolejnych miesiącach 2010 r. w sprawie katastrofy samolotu Tu154M nr 101 zaangażowanych było ogółem 73 prokuratorów woj­skowych, w tym 21 (włącznie z prokuratorami delegowanymi) wykonywało czynności proceso­we bezpośrednio w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w War­szawie prowadzącej śledztwo, 46 prokuratorów z pozostałych wojskowych jednostek organizacyj­nych prokuratury wykonywało określone czynności w ramach pomocy prawnej realizowanej dla Federacji Rosyjskiej, kolejnych sześciu podejmowało zaś działa­nia nadzorcze, prowadzone ze szczebla kierownictwa Naczelnej Prokuratury Wojskowej i Wojsko­wej Prokuratury Okręgowej w Warszawie".
Siły rzucone dla realizowania potrzeb rosyjskich były dwukrot­nie liczniejsze od zaangażowanych w zasadnicze śledztwo. W dodatku postępowanie było coraz bardziej nieszczelne. Prokurator generalny zleca więc analizę "przecieków", co potęguje konflikt na linii Parulski - Seremet. Jego kulminacją jest spektakl z poznańskim pułkowni­kiem Mikołajem Przybyłem, który w przerwie konferencji prasowej strzela sobie w policzek (do dziś nie ma pewności, czy rana była skutkiem użycia broni).
Niedługo później Seremet osta­tecznie triumfuje. Nawet prezy­dent nie pomaga Parulskiemu i traci on stanowisko. Nowym sze­fem NPW zostaje płk Jerzy Artymiak. 


Zamach? A skąd! 

Choć szef polskich prokurato­rów to postać zachowawcza, czę­sto mało konkretna, posługująca się ogólnikami, parokrotnie zgrze­szył kategorycznością. Jak wówczas, gdy o błędy w identyfikacji ciał skutkujące po­chówkami w niewłaściwych gro­bach oskarżył rodziny Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Bliscy zmarłych protestowali, szczegółowo opisy­wali, co działo się w Moskwie, nie mieli wątpliwości, że pomyłek z ich strony nie było. Seremet wciąż wie swoje, powołując się głównie na ... rosyjskie dokumenty. Prokurator generalny jest osobą chyba najczęściej zaprzeczającą hipotezie o zamachu.
Już we wrześniu 2010 r. mówił w Radiu Zet - Prokuratura wyklucza zamach przy użyciu broni kon­wencjonalnych, ja już miałem o tym okazję mówić, natomiast nie znalazła żadnych dowodów, które potwierdzałyby zastosowanie, użycie innego rodzaju broni, czyli - krótko mówiąc - wyklucza, nie znalazła dowodów, które by potwierdzały, że doszło do zama­chu przy użyciu jakichkolwiek in­nych broni, taki jest stan obecny.
W kwietniu 2011 r., na głośnej konferencji prasowej, stwierdził, że "prokuratorzy wyczerpali wszel­kie czynności dowodowe", dlatego badanie zamachu można sobie darować.
W styczniu 2012 r, również w Radiu Zet, tezy nie zmienił. Tak mówił o działaniach prokuratury: - Nie poszukuje możliwości do­wodowych, bo one zostały właści­wie wyczerpane [...] jak dotąd nie ma możliwości poszukiwania w sferze, powiedziałbym, realnej, rzeczywistej, obiektywnej takich możliwości dowodowych, które mogłyby tę tezę weryfikować, bo te możliwości już się skończyły po prostu.
Stwierdził więc, że choć nie można tego zbadać, nic na zamach nie wskazuje. W kwietniu tego ro­ku wciąż trzymał się tego stano­wiska. Zapytany przez „Gazetę Wyborczą", czy wrak był badany pod kątem wybuchu, odpowie­dział: - Rosjanie badali wrak i wybuch wykluczyli.
Nawet po dwóch latach od kata­strofy, po niezliczonych gestach Kozakiewicza ze strony rosyjskiej, Seremet wciąż jest w stanie jej zaufać. Przynajmniej oficjalnie.
I jeszcze jedna, niedawna, roz­mowa z Moniką Olejnik (prokura­tor generalny często u niej gości) z początku października: - Stwier­dzam z całą odpowiedzialnością po raz kolejny, także w rozmowie z panią, że nie ma w tej chwili żad­nych przesłanek, które mogłyby taką tezę potwierdzać.
Czy mówił prawdę? Wypowie­dział te słowa 5 października. Trzy dni wcześniej alarmował premiera o znalezieniu na wraku śladów mogących pochodzić z materiałów wybuchowych. Od tygodnia miał już na ten temat wiedzę od proku­ratorów bezpośrednio zaangażowanych w śledztwo. Tym razem akurat miał pewność, że zamachu nie można już wykluczyć. To, co znaleziono we wrześniu w Smo­leńsku, nie pozwala na dalsze bez­namiętne zaprzeczanie, że do ka­tastrofy mogły doprowadzić "oso­by trzecie".
Ostatnie tygodnie to czas wyjąt­kowego zainteresowania prokura­torem generalnym. Jego spotkanie z byłym już redaktorem naczel­nym "Rzeczpospolitej" zaowoco­wało decyzją o publikacji tekstu Cezarego Gmyza "Trotyl na wraku tupolewa". To, co powiedział Tomaszowi Wróblewskiemu, niewie­le odbiega zarówno od publikacji "Rz", jak i stanowiska płk. Irene­usza Szeląga na konferencji praso­wej kilka godzin po ukazaniu się artykułu.
Na konferencję prokuratury trzeba patrzeć przez polityczne okulary. Z jednej strony zwlekano z jej rozpoczęciem, gdy trwało po­lityczne trzęsienie ziemi. Z drugiej zaś śledczy skonstruowali swój przekaz tak, by sprawić wrażenie dementi sensacyjnej publikacji, choć w rzeczywistości kluczowe informacje potwierdzili.
Okazało się też, że pobrane przez polskich biegłych próbki z - najprawdopodobniej - śladami materiałów wybuchowych (stano­wiące jeden z najważniejszych do­wodów) pozostały w Rosji. Sere­met zapytany, gdzie konkretnie, wypalił - Nie wiem.
Ta beztroska bezradność proku­ratora generalnego symbolicznie opisuje, w jakim stanie jest najważniejsze polskie śledztwo. Oficjalnie nie wiemy nic. Podskórnie wylania się jednak coraz więcej. Słowa wszystkich najważniejszych ludzi w państwie i prokuraturze tracą wartość. Seremet może zaprze­czać, ale mleko już się rozlało.
Najwyższa pora przypomnieć sobie o obietnicy sprzed 2,5 roku i zacząć rzetelnie oraz regularnie mówić prawdę o tym, co wiadomo ws. śmierci prezydenta RP i 95 innych Polaków.

tekst - Marek Pyza - były redaktor tygodnika Uważam Rze
Artykuł ukazał się w tygodniku Uważam Rze, numer 47(94), 19-25 XI 2012, ss 22-25 

W notce wykorzystano również fragment zdjęcia Roberta Gardzińskiego
Tytuł notki i wytłuszczenia w tekście - giz

 

giz 3miasto
O mnie giz 3miasto

dostrzegam bzdury, bzdurki i bzdureczki ... zapraszam na: twitter.com/GregZabrisky

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka