giz 3miasto giz 3miasto
1092
BLOG

Putin nie chce ponownie podbić Wschodniej Europy?

giz 3miasto giz 3miasto Polityka Obserwuj notkę 13

W zajawce - "Nie, Putin nie chce ponownie podbić Wschodniej Europy", czyli w pierwszej części krytycznego tekstu, w którym przybliżam polskiemu czytelnikowi dosyć powszechny tok rozumowania francuskich komentatorów wydarzeń na Ukrainie, wyszło na jaw, że największym utrapieniem Francuzów nie są imperialne zakusy Putina tylko nieznośna hegemonia Stanów Zjednoczonych. O ile w jakimś stopniu można zrozumieć właśnie takie zakompleksione zafiksowanie "pożytecznych idiotów" we Francji, o tyle trudno pojąć dlaczego podobną optykę reprezentują nasi rodzimi komentatorzy w Polsce. No chyba, że nie są oni tacy znowu nasi ;-) 
Powracając do wynurzeń Hadriena Desuin, to poniżej można się przekonać do czego ten francuski wojskowy próbuje przekonać nie tylko już przekonanych Francuzów, ale również Ukraińców: 

Teoretycznie również w interesie Europy leży, aby nie mieć zbyt silnej Rosji u swoich granic. W praktyce, Europa Zachodnia jest po prostu zbyt osłabiona militarnie aby móc sobie pozwolić na prowadzenie "polityki powstrzymywania" vis-à-vis Rosji, a ponadto Europa nie ma powodów, aby obawiać się rosyjskiego zaboru, a więc nie ma również powodu do składania "zamówień" w USA. Dziś 
militarne możliwości Europy są tak ograniczone, że nie ma ona innego wyboru, jak jedynie pełnić rolę mediatora między Waszyngtonem a Moskwą.(...) Zbudowane dla asymetrycznych konfliktów, nasze europejskie armie nie są w stanie dorównać potencjałowi i wytrzymałości armii rosyjskiej, która zwłaszcza w ostatnim dziesięcioleciu została przebudowana i przygotowana do ostrych konfliktów w Czeczenii, Gruzji i obecnie na Ukrainie.
Z kolei europejskie marzenia niektórych mieszkańców Ukrainy już spowodowały wiele szkód. Kolejne zawieszenie broni wynegocjowane w Mińsku niczego nie zmieni. Co do sankcji gospodarczych, to mają one efekt ukłucia niedźwiedzia, jak to trafnie zanalizował François Fillon 
[b. premier za prezydentury Sarkozy'ego]. Nadszedł więc najwyższy czas na podpisanie porozumienia pokojowego z prawdziwego zdarzenia, które w końcu ureguluje kwestię rosyjskojęzycznej wschodniej Ukrainy.

Aby to osiągnąć dyplomacja europejska [czytaj: francuska] musi przekonać Amerykanów i Poroszenko do rozpoczęcia bezpośrednich rozmów z separatystami. Jest to oczywiście równoznaczne z ich uznaniem, czyli legitymizacją. Szeroka autonomia, w tym również wojskowa, pod podwójnym nadzorem rosyjskim i europejskim jest konieczna dla Donbasu, w przeciwnym razie nastąpi podobny scenariusz jak w Osetii i Abchazji. Nicolas Sarkozy, który dał się poznać jako stronnik sojuszu atlantyckiego, wykazał po raz kolejny zdolność do przekraczania linii. Dla byłego prezydenta, konieczne jest aby przekonać Kijów do ustępstw kładąc na szali uznanie aneksji Krymu i brak możliwości przystąpienia Ukrainy do NATO i UE. Bardzo ciężkie ustępstwa, które powalą Ukrainę na kolana. Ale są one lekkie w świetle tego, co ten kraj może spotkać w ciągu kilku najbliższych miesięcy, jeżeli nadal uparcie będzie prowadził nierówną walkę z Rosją.

Tyle pan wojskowy. Na szczęście są jeszcze we Francji analitycy, którzy pomimo tradycyjnej niechęci do Stanów Zjednoczonych widzą i opisują aktualną sytuację całkiem przytomnie. Oto fragment tekstu autoryzowanego przez byłego ambasadora Francji w Polsce François Barry Delongchamps'a i Alaina Delcamp'a honorowego Sekretarza Generalnego francuskiego Senatu: 

Uznać za uzasadnioną walkę Ukrainy o jej integralność terytorialną jest nie tylko naszym obowiązkiem, ale także koniecznością. W aktualnej sytuacji, tym bardziej nie możemy być obojętni, gdyż przypomina nam ona o zapomnianej oczywistości: Europa nie może dłużej być budowana, gdy dobrze nie wie dokąd zmierza, czyli gdzie się ona kończy, ani nie jest świadoma, że wojna właśnie zidentyfikowana w łonie jej społeczności, puka również do jej bram, na co ani duchowo, ani militarnie nie jest przygotowana.(...)
Tu nie chodzi o to, aby umierać za Donieck, lecz aby żyć zgodnie z nową europejską rzeczywistością, której bezpieczeństwo waży się i rozgrywana w równym stopniu na Wschodzie, co na Południu kontynentu. Punkt równowagi Unii Europejskiej uległ przesunięciu. Wybór byłego polskiego premiera na przewodniczący Rady UE jest znaczącym wydarzeniem, które mówi samo za sobie i doskonale symbolizuje tę ewolucję. W dłuższej perspektywie upadek Ukrainy byłoby naruszeniem bezpieczeństwa Europy. Ukraina jest, po Jugosławii, kolejnym dobitnym argumentem na niezbędną potrzebę stworzenia wspólnej europejskiej polityki obronnej. Czy ponownie nam to nie wyjdzie?


Jakoś lepiej to się czyta, prawda? Pominąwszy fakt, że również nestorzy francuskiej polityki ulegają odwiecznym marzeniom o silnej paneuropejskiej armii, zupełnie jak Ukraińcy, którzy marzą o przystąpieniu do UE ;-)
Zanim zakończę tę notkę, wypadałoby sprawdzić i przypomnieć co takiego już bez mała 20 lat temu napisał Zbigniew Brzeziński w swojej książce "The Grand Chessboard - American Primacy And It's Geostrategic Imperatives", że nadal tylu komentatorów świata zachodniego pozostaje pod jej wpływem, nie licząc samego Władimira Putina. 
Na początek mapa tej mitycznej Euroazji, tytułowej "wielkiej szachownicy", która wg Brzezińskiego ma być, czy już nawet trochę jest dominującą sceną, na której ważyć się mają przyszłe losy świata.

Putin nie chce ponownie podbić Wschodniej Europy?

"W Eurazji mieszka około 75% ludności świata i znajduje się tam również większość fizycznych bogactw globu, zarówno w postaci przedsiębiorstw, jak i bogactw naturalnych. Eurazja wytwarza około 60% PKB świata i dysponuje 75% światowych zasobów surowców energetycznych."(...)

"W Eurazji leżą wszystkie państwa mogące ewentualnie zagrozić gospodarczemu i politycznemu prymatowi Ameryki. Potęga wszystkich państw eurazjatyckich razem wziętych znacznie przekracza potęgę Stanów Zjednoczonych. Na szczęście dla Ameryki Eurazja jest zbyt wielka, aby stanowić polityczną jedność."
(...)
"Ogromna eurazjatycka szachownica o dziwnym kształcie - rozciągająca się od Lizbony do Władywostoku - stanowi pole "gry". Jeżeli obszar środkowy znajdzie się w orbicie rozszerzających się wpływów Zachodu (gdzie dominuje Ameryka), jeśli region południowy nie stanie się domeną jednego gracza i jeśli część wschodnia nie zostanie zjednoczona w taki sposób, że Ameryka utraci swoje przyczółki na obrzeżu, można będzie powiedzieć, że Stany Zjednoczone zdobyły przewagę. Ale jeśli środek szachownicy odrzuci wpływy Zachodu i stanie się silną, ekspansywna całością, jeśli zdobędzie kontrolę nad południem albo zawrze sojusz z potężnym graczem ze wschodu, wówczas wpływy amerykańskie w Eurazji dramatycznie się skurczą. To samo wydarzy się jeśli dwóch dużych wschodnich graczy zdoła się w jakiś sposób zjednoczyć.
Na koniec, gdyby zachodni sojusznicy Ameryki zmusili ją do opuszczenia jej przyczółka na zachodnich krańcach tego wielkiego kontynentu, oznaczałoby to automatycznie kres amerykańskiego udziału w grze na szachownicy eurazjatyckiej i zapewne doprowadziłoby także do ostatecznego podporządkowania zachodniego krańca kontynentu wzmocnionemu graczowi zajmującemu środek planszy
[czyli Rosji].
(...)

"W sferze publicznej zdobyły popularność dwa skrajnie odmienne poglądy na temat konsekwencji historycznego zwycięstwa Ameryki w rywalizacji z dawnym Związkiem Sowieckim: z jednej strony pojawiła się teza. że kres zimnej wojny uzasadnia znaczne ograniczenie amerykańskiego zaangażowania w politykę światową, niezależnie od konsekwencji dla pozycji Stanów Zjednoczonych: z drugiej strony zaczęto wyrażać pogląd, iż pora stworzyć świat oparty na autentycznym międzynarodowym systemie multilateralnym na którego rzecz Ameryka powinna nawet scedować część swojej suwerenności. Obie koncepcje zyskały zagorzałych zwolenników."
(...)
"Na początku dwudziestego wieku zapoczątkował ową dyskusję wybitny teoretyk Harold Mackinder: wysunął on kilka kolejnych koncepcji eurazjatyckiego "obszaru osiowego" (mającego obejmować całą Syberię i większość Azji Środkowej), a później teorię środkowo - i wschodnioeuropejskiego "serca kontynentu" jako głównej odskoczni do zdobycia panowania nad całą Eurazja. Spopularyzował on swoją teorię "serca kontynentu" za pomocą sławnej maksymy: Kto rządzi Europą Wschodnią, panuje nad sercem kontynentu. Kto rządzi sercem kontynentu, panuje nad największą wyspą świata. Kto rządzi największą wyspą świata, panuje nad światem."


No właśnie, kto rządzi w Europie Wschodniej, pozostawiając na razie w spokoju niegroźną, bo równie bezsilną, co ogłupiałą i "zmeduzowaną" Europę Zachodnią. Wychodzi na to, że Rosja, co już z pewnością nikomu nie umknie, gdy padnie Ukraina. Chociażby wyłącznie tylko z tego powodu, jako Polak nie mam nic przeciwko hegemonii Stanów Zjednoczonych i mało mnie obchodzą, a nawet śmieszą bezradne antyamerykańskie pomstowania Francuzów czy Niemców, że już o ruskich bucach nie wspomnę. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z całego szeregu ułomności światowego hegemona, ale postawiony przed wyborem między Rosją (czy Niemcami), a Stanami Zjednoczonymi nie będę miał najmniejszych wątpliwości kogo wybrać. Tym bardziej, że nasz rodak tak pięknie tłumaczy na czym ta amerykańska hegemonia polega, a brzmi to niemal jak posłannictwo dla dobra ludzkości:

"Chociaż dominacja Ameryki na arenie międzynarodowej w nieunikniony sposób przywodzi na myśl wcześniejsze imperia, różnice są zgoła fundamentalne. Wykraczają one poza kwestie zasięgu terytorialnego. Hegemonia Ameryki realizuje się w ramach światowego systemu zaprojektowanego przez samą Amerykę i odzwierciedlającego jej ustrój wewnętrzny, oparty na pluralizmie zarówno społeczeństwa, jak i życia politycznego.

Wcześniejsze imperia, tworzone przez arystokratyczne elity polityczne były najczęściej rządzone autorytarnie lub absolutystycznie. Przeważająca część ich ludności nie miała żadnych poglądów politycznych lub, w mniej odległych czasach, ulegała imperialistycznym sloganom i emocjom - "chwała narodowi", "brzemię białego człowieka", "la mission civilisatrice" itp - nie wspominając już o szansach na osobiste wzbogacenie się - wszystko to mobilizowało poparcie dla eskapad imperialnych i podtrzymywało zhierarchizowane piramidy władzy."
(...)
"Świat coraz chętniej naśladuje wzorce pochodzące z Ameryki, co tworzy sprzyjające warunki dla amerykańskiej hegemonii sprawowanej pośrednio i celowo opartej na demokracji i konsensusie. I podobnie jak w przypadku amerykańskiego życia politycznego, supremacja ta istnieje dzięki skomplikowanej strukturze wzajemnie powiązanych instytucji i procedur, stworzonych po to, aby zacierać różnice zdań i maskować asymetrię we władzy i wpływach. Amerykańska supremacja opiera się na skomplikowanym układzie sojuszy i koalicji, które w dosłownym tego słowa znaczeniu pokrywają cały świat."
(...)
"Supremacja amerykańska stworzyła nowy porządek międzynarodowy; nie tylko powiela on poza granicami Stanów wiele cech ustroju amerykańskiego, lecz również nadaje im kształt instytucjonalny. Główne cechy tego systemu są następujące:

  • System bezpieczeństwa zbiorowego i wojsk oparty na integracji sztabów i wojsk sojuszniczych (NATO, amerykańsko-japoński traktat o bezpieczeństwie itd.);
  • Współpraca regionalna w dziedzinie gospodarki (Forum Współpracy Gospodarczej Azji i Pacyfiku, Północnoamerykańskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu) i wyspecjalizowane instytucje finansowe o zasięgu światowym (Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Światowa Organizacja Handlu)
  • Nacisk na podejmowanie decyzji drogą konsensusu, choć w ramach dominacji amerykańskiej;
  • Dawanie preferencji budowie głównych sojuszy z państwami demokratycznymi;
  • Rudymenty światowej konstytucji i światowego wymiaru sprawiedliwości (od Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości po specjalny trybunał dla osadzenia przestępców wojennych z Bośni).

"Dla Ameryki głównym trofeum geopolitycznym jest Eurazja. Przez pół tysiąca lat na świecie dominowały mocarstwa eurazjatyckie: narody walczące o panowanie regionalne i dążące do zdobycia hegemonii w skali globu. Obecnie dominującą siłą w Eurazji jest mocarstwo spoza tego kontynentu - a światowy prymat Stanów Zjednoczonych bezpośrednio zależy od tego, jak długo i jak skutecznie zachowają one dominującą pozycje na kontynencie eurazjatyckim. Bez wątpienia stan ten ma charakter tymczasowy. Ale to, jak długo potrwa i co po nim nastąpi, ma kluczowe znaczenie nie tylko dla dobrobytu Ameryki, lecz również, w ogólniejszej perspektywie, dla pokoju na świecie. Nagłe pojawienie się pierwszego i jedynego w dziejach supermocarstwa światowego stworzyło groźbę, że nastąpi równie szybki kres owej hegemonii - bądź wskutek wycofania się Ameryki z udziału w sprawach globu, bądź też wskutek nagłego pojawienia się groźnego rywala - co doprowadziłby do międzynarodowej destabilizacji na ogromną skalę. W efekcie szybko doszłoby do ogólnoświatowej anarchii."

so, God bless America !

giz 3miasto
O mnie giz 3miasto

dostrzegam bzdury, bzdurki i bzdureczki ... zapraszam na: twitter.com/GregZabrisky

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka