Odwieczne pragnienie bycia „wybranym” dziś ubrane jest w pancerz lajków i wirtualnych poklasków. Felieton o cenie, którą płacimy za blichtr, i o tym, dlaczego najświętsze relacje budujemy w zaciszu, a nie na widoku publicznym.
Gdybyś szukał wiatru w polu, znalazłbyś go na wierzchołku góry, a nie w miejskim zgiełku. Lecz gdybyś szukał uznania, niech Bóg ma cię w swej opiece.
Na styku wiary i algorytmu
Współczesna opowieść o chwale ma niewiele wspólnego z płonącym krzewem, za to bardzo dużo z pikselami na ekranie. Zauważcie, jak odległy, a zarazem jak bliski jest nam biblijny motyw poszukiwania „chwały Bożej”. Kiedyś, aby ją ujrzeć, Mojżesz musiał wspinać się na górę i znosić ciężar rozmowy z Absolutem. Dziś, aby poczuć jej namiastkę, wystarczy wejść na szczyt internetowych trendów, gdzie miliony oczu wpatrują się w naszych 15 sekund sławy. Jesteśmy pokoleniem, które masowo pragnie „zobaczyć Jego chwałę” w zupełnie nowym, świeckim wydaniu. Tyle że to „On” ma dziś postać cyfrowego idola, a „chwała” – statystyk zasięgów i polubień.
To, co wydaje się odwieczną potrzebą ludzkiego serca – pragnienie bycia zauważonym, docenionym, wręcz wybranym – staje się teraz pułapką. Fenomen "namaszczenia" celebrytów, influencerów czy medialnych guru, którym "wypala się" twarz od blasku reflektorów, to nic innego jak współczesny odpowiednik Mojżesza wracającego z góry z "promieniejącą twarzą". Pytanie brzmi, co tak naprawdę za tym błyskiem się kryje? W co się „wpatrywali”, aby stać się tak promienni? I jak często zasłona, którą zakładają, aby ukryć prawdziwe oblicze, jest ceną, którą płacą za publiczny splendor?
(Nie)święte prawo do bycia na szczycie
Z socjologicznego punktu widzenia, nasze społeczeństwo odwraca się od tradycyjnych, niewidocznych wartości na rzecz tych mierzalnych, policzalnych i namacalnych. Kiedyś cnota i prawość były nagradzane w niebie. Dziś nagrodą jest status. Zamiast budować symboliczny „Namiot Spotkania” poza obozem, aby w ciszy rozmawiać z Bogiem (w tym samym sobą, swoją moralnością i sumieniem), pędzimy do serca cyfrowego obozu. W nim na ołtarzu leży nie Stary Testament, ale nowa biblia – Nowe Prawo Społeczne, spisane przez algorytmy. Te dziesięć nowych przykazań to:
- Musisz być widoczny.
- Musisz być atrakcyjny.
- Musisz mieć opinię na każdy temat.
- Musisz być na bieżąco.
- Musisz generować treści.
- Musisz mieć zasięgi.
- Musisz być autorytetem.
- Musisz się angażować.
- Musisz zarabiać na swojej obecności.
- Musisz być dostępny.
Zasady te, choć nie są wyryte w kamieniu, są bezwzględnie egzekwowane przez armię użytkowników. Odstępstwo od nich grozi społecznym wykluczeniem i utratą „chwały”, a co za tym idzie – również finansowych korzyści.
Psychologiczne koszty i moralne aksjomaty
Eksplozja mediów społecznościowych, która zaoferowała każdemu szansę na status „Mojżesza naszych czasów”, doprowadziła do masowej psychozy. Pogoń za poklaskiem często prowadzi do chronicznego stresu, wypalenia i zjawiska, które psychologowie społeczni nazywają „syndromem oszusta”. Sława, która miała być nagrodą, staje się obciążeniem. Ci, którzy niegdyś czuli się „wybrańcami”, z dnia na dzień zamieniają się w „odrzuconych”. Koszty? Nierzadko jest to utrata zdrowia psychicznego, zerwane relacje, a w skrajnych przypadkach – całkowite wycofanie się z życia publicznego.
Kulturowe studium tego zjawiska pokazuje, że nie ma jednej, uniwersalnej drogi do sukcesu. Triumf jednej osoby jest często okupiony klęską wielu innych, którzy, wpatrzeni w jej „blask”, ignorują własne talenty i moralne kompas. Czerpiąc z biblijnych aksjomatów, a zwłaszcza z powtórnego przekazania kamiennych tablic, można by powiedzieć, że społeczeństwo, które łamie swoje podstawowe zasady moralne, potrzebuje odnowy. Musimy na nowo wykuć nasze społeczne „przykazania”. I zrobić to nie na szczycie oglądalności, ale w zaciszu osobistej refleksji.
Z perspektywy socjaldemokratycznej, pytanie o „chwałę” staje się pytaniem o sprawiedliwy podział możliwości. Czy dostęp do sławy jest demokratyczny, czy tylko ci z kapitałem społecznym, znajomościami i odpowiednim wizerunkiem mają szansę na sukces? Czy nie powinniśmy dążyć do społeczeństwa, w którym „chwała” jest nie tylko wirtualnym statusem, ale wynikiem ciężkiej pracy, uczciwości i wkładu w dobro wspólne?
Kwestia wyboru
W świecie, gdzie każdy może być swoim własnym bogiem, a chwała jest na wyciągnięcie ręki, musimy podjąć trudną decyzję. Czy chcemy wpatrywać się w płonący krzew, który jest niedostępny, czy w lśniący ekran, który w każdej chwili może zgasnąć? Pogoń za wirtualną chwałą to droga, która na początku jest obiecująca, ale w ostatecznym rozrachunku może prowadzić do rozczarowania. To, co tracimy po drodze, to nasza autentyczność, prywatność i wewnętrzny spokój. A to są wartości, których żadna, nawet największa publiczność, nie jest w stanie nam zwrócić. Prawdziwa „chwała” jest darem, a nie zdobyczą. I nie ma ceny.
| socjologia | psychologia społeczna | tabloid | celebryci | media | internet | wartości |
Oprac. 16/09/2025,
redaktor Gniadek
Co zyskuje Czytelnik:
Zrozumienie mechanizmów rządzących współczesnym kultem sławy, świadomość potencjalnych kosztów i zagrożeń płynących z pogoni za wirtualnym poklaskiem, oraz nową perspektywę na własne pragnienia.
Przeczytaj również:
|
Wesprzyj moją pracę!
Piszę, aby informować, edukować i dawać do myślenia. Za 5 zł pokryjesz koszt 10 minut mojej pracy. Wesprzyj mnie na BuyCoffee / Suppi i pomóż mi tworzyć więcej materiałów, które idą pod prąd.
|
Fot. ilust. polityka.pl - Dlaczego warto być otwartym na ludzi z innych kultur | Lek na lęk ...
Łączę lokalne zakorzenienie w Górowie Iławeckim (pruskie pogranicze, 12 km na północ od Warmii) z uniwersalnym przesłaniem związanym z ikoniczną postacią Gandalfa, ma to podkreślać zarówno symboliczny jak etyczny charakter działalności. To forma budowania mojej tożsamości, która działa aktywnie na rzecz swojej małej ojczyzny, a jednocześnie aspiruję do roli moralnego świadka obserwowanej rzeczywistości...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo