Romuald Kałwa Romuald Kałwa
2722
BLOG

Kazik: "Muj wydafca jest złodziejem", czyli kto chce cenzury w Internecie - Acta 2.0

Romuald Kałwa Romuald Kałwa Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Kazik Staszewski i Kult w 1994 r. wydał album pt.: „Muj wydafca jest złodziejem”. Prawdziwie genialny album znakomitego polskiego zespołu, gdzie ten bardzo znany muzyk opisuje swoje potyczki z okradającym go i cały zespół „Kult” „wydafcy” – bardzo znanego muzyka i wydawcy, znanego dzisiaj zwolennika tzw. Acta 2.0 – inicjatywy ograniczającej wolność artystyczną oraz wolność słowa w europejskim Internecie. 

Nie powiem nazwiska tego muzycznego „mościdziedzica”, bo nie chcę być ciągany po sądach, aczkolwiek jeśli tak by się stało, to na świadka wezwę samego Kazimierza Staszewskiego i innych okradzionych przez „wydafcę” artystów.

Unijna dyrektywa o prawach autorskich, to sposób na ocenzurowanie Internetu i ponownego sprowadzenia wielu wykonawców na łaskę i niełaskę wielu złodziejskich wydawców z dużych wytwórni, którzy, powiedzmy to sobie szczerze, pracują na rzecz firm muzycznych często należących do zagranicznych koncernów albo zwykłych mafii, które zapragnęły ulokować swoje pieniądze w legalnych interesach.

Wspomniani artyści – zwolennicy Acta 2.0 – rozpoczynający swoje muzyczne kariery w czasach słusznie minionych mówią:

„To pozwoli nam wszystkim odzyskać kontrolę nad polską kulturą” (!)

Artyści nie grzeszą logicznym myśleniem i wątpię, czy sami rozumieją sens zdania, które wypowiedzieli. Czy wykonujący działalność dziennikarską, publicystyczną, czy artystyczną youtuberzy chcą, aby pary pyszałków sprawowało nad nimi kulturalny nadzór i mówili im co maja robić oraz tworzyć?

Internet dał wielu twórcom wolność, którzy nie muszą prosić przeróżnych „wydafcuf” o wydanie ich płyt na niekorzystnych warunkach. Taki nadzór nad kulturą kojarzy się z dyktaturą, brakiem wolności słowa, działaniami podłymi, wrednymi i zaplanowaną kradzieżą twórczości niezależnych dzięki internetowi twórców. Chodzi tu jednak nie tylko o ograniczenie wolności artystycznej. W całym projekcie powrotu cenzury w Unii Europejskiej tak naprawdę chodzi, by każda działalność twórcza, prawo do wolności wypowiedzi, podlegało cenzurze prewencyjnej – a więc najgorszej z możliwych cenzur, rodem z czasów komunizmu i nazizmu, czy zaborów.


Oczywiście, jestem za odpowiedzialnością hejterów za swoje słowa, ale w obecnych czasach jedyną platformą wolności wypowiedzi jest właśnie Internet – Net – sieć wzajemnych powiązań, które pozwalają walczyć z kłamstwami i zmową kilku polskich głównych telewizji.

Niebezpieczeństwo polega na tym, że wielu niezależnych publicystów i dziennikarzy, czy twórców telewizji internetowych, już ponosi odpowiedzialność, wbrew logice i faktom, za mówienie prawdy z Art. 212., a udostępniane linki i twórczość przeciętnych użytkowników Internetu, będzie podlegała cenzurze algorytmów (filtrów treści), które będą pierwszym elementem cenzury prewencyjnej przed publikacją dzieła.

Mentalność ludzka pozostaje bez zmian: właściciele i pracownicy wielkich zagranicznych wytwórni zasłaniają się obroną polskiej kultury. Czy nie jest chichotem losu, że twórca, znany z oszukiwania polskich zespołów i niekorzystnych kontraktów, sam siebie nazywa się ich obrońcą? Co ciekawe, jego muzyczną twórczość kilka lat temu wydała wytwórnia, należąca dzisiaj do znanego, pochodzącego z Węgier finansisty, znanego z nienawiści do państw narodowych i finasowania różnych postmarksistowskich inicjatyw, a której jednym z założycieli jest człowiek podający do sądu wszystkich swoich krytyków. Wtedy co prawda, niejaki G. S. nie miał udziału w tym koncernie, ale powracając do tematu, czy zbliża się koniec wolności jaką znamy?

Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura