„Kompromis jest nieszczęśliwym słowem. W wielu umysłach łączy się ono z pojęciem zdrady. Tymczasem kompromis jest związany z istotą demokratyzmu”. Takie słowa wygłosił Marszałek Piłsudski na przemówieniu w Prezydium Rady Ministrów na kilka dni przed odejściem z urzędu Naczelnika Państwa w grudniu 1922 roku. Nie przypuszczał pewnie, że za 80 lat słowo kompromis zostanie jednak szczęśliwym słowem. Historyczny kompromis, wielki kompromis będą przedstawiane jako wydarzenie ważne i dobre dla państwa. Ani jednej konotacji ze zdradą.
Mylił by się jednak ktoś, kto by uważał, że pozytywny wydźwięk kompromisu jest naturalny tylko dla naszych czasów. W Polskiej psychice politycznej dążność do historycznych kompromisów jest rzeczą obecną od wielu setek lat. Jest rok 1606. Wybucha rokosz Zebrzydowskiego. Rokoszanie wydają nawet akt o detronizacji Króla Zygmunta Wazy. Dochodzi do bitwy pod Guzowem, gdzie rokoszanie są rozbicie przez wojska królewskie. Ale koniec rokoszu to jednak kompromis. Król nie zdołał wzmocnić swojej władzy. Przebaczył także winę Zebrzydowskiemu, dając tym samym sygnał do dopuszczalności wolt przeciwko władzy Królewskiej (proszę się zastanowić jak skończyli by rokoszanie w jakimkolwiek innym kraju). Magnaci nie zdetronizowali Króla, a wzmocnienie ich pozycji odbiło się tradycyjnie kosztem państwa. Ale liczy się kompromis.
Na Sejmie Wielkim były dwie najważniejsze grupy. Magnaci patriotyczni nie chcący zmian w dotychczasowym ustroju społeczno – politycznym, ale skłaniający się ku zrzuceniu protektoratu rosyjskiego. Drugą grupą byli reformatorzy skupieni wokół Króla, widzący przede potrzebę naprawy wewnętrznej ale ostrożni w polityce usamodzielnienia się od Katarzyny II. Efektem kompromisu były Konstytucja 3 maja. Bardzo efektowna w sferze deklaracji, ale już mniej w sferze konkretów. Bo nie chcąc utracić poparcia patriotycznej magnaterii nie likwidowała poddaństwa chłopów (ten historyczny kompromis musiał naprawiać później Kościuszko Uniwerasałem Połanieckim, ale było to rychło poniewczasie). Zgodzono się także na wojnę z Rosją, której Król nie chciał, i po wojnie w której zginęło 20 Polskich żołnierzy zgodzono się na drugi rozbiór. Liczy się kompromis, ale gdyby tak zwyciężyła opcja reformatorska, to przeczekano by jeszcze tych kilka lat w opiece moskiewskiej wzmacniając państwo i może byłoby lepiej? Albo niechby zwyciężyła opcja magnacka, to ci gwarantując sobie w Konstytucji majowej dalsze wykorzystywanie chłopów dali by wszystkie swoje pieniądze na wojnę z Rosją. Albo chociażby trzecia koncepcja: że od razu w Konstytucji 3 Maja dano pełną wolność chłopstwu i mieszczaństwu, czyż Rzeczypospolita nie zyskałaby milionów obywateli gotowych do wojny za swoją wolność? Zwyciężyła wypadkowa tych trzech możliwości. Rzeczpospolita nie zwyciężyła.
Kompromis trzeci, również zgubny dla Polski, to ten z 1939 roku. Rozsądnie patrząc ówczesna Polska miała dwie rozsądne polityki zagraniczne. Antyniemiecka, w oparciu o współprace z Związkiem Radzieckim, albo antyradziecka w oparciu o Niemcy. Beck aż do 1938 roku prowadził politykę drugą. Nastąpił jednak historyczny kompromis – Sanacja nie oddała władzy w roku 1939, zgodziła się jednak na odejście od polityki przyjaźni z Niemcami. Efekt kompromisu „Huzia na Niemców, huzia na Moskali” to historyczna defilada Armii Czerwonej i Wehrmachtu w jeszcze polskim Brześciu Litewskim.
Tak jak my słowianie, my lubim sielanki, tak i lubimy kompromisy. Historyczne kompromisy w krajach zachodnich zawsze kończyły się zwycięstwem jednej strony. W Polsce zawsze były remisy. Na zachodzie kompromisy kończyły sprawę. W Polsce stawały się zarzewiem nowego konfliktu. Anglicy po rewolucji Cromwellowskiej ustalili ostatecznie reguły współpracy pomiędzy parlamentem a Królem, czy rokosz Zebrzydowskiego ustalił jakąkolwiek zasadę ustrojową? Francuzi po swoich rewolucjach już nigdy więcej nie sięgali po obcą interwencję we własne sprawy. Po naszym kompromisie 3 – majowym, nadal nie widziano nic złego w proszeniu o pomoc obce państwa. Włosi w czasie I Wojny Światowej potrafili sobie wybrać jednego przeciwnika, chociaż musiał to być trudny kompromis dla zwolenników trójprzymierza. My w swoich kompromisach tworzyliśmy sobie dwóch wrogów.
Piłsudski był Litwinem, może dlatego był tak dobrym przywódcą Polski. Był politykiem realizującym cele, bezkompromisowym. O! Tu jest nawet ciekawa rzecz z językowego punktu widzenia. Pozytywne konotacje ma zarówno kompromis, jak i człowiek bezkompromisowy. Negatywnie zaś na ogół się patrzy na brak kompromisu jak i na człowieka kompromisu, który kojarzy się z człowiekiem małym i tchórzliwym. Klasyczna polska sprzeczność i brak logiki i konsekwencji.
Lubimy sielanki, lubimy kompromisy, lubimy ludzi honorowych, lubimy uczciwość w życiu, a życie zwykłego Polaka dalekie jest od sielanki, w życiu politycznym daleko nam do jakiegokolwiek kompromisy, rządzą nami osoby z brakiem pojęcia honor, a uczciwość jest bardzo rzadko widziana nad Wisłą i Odrą. Czyż naprawdę w drodze do demokracji nie należy przejść przez rządy silnej ręki? Czyż naprawdę nie lepiej by było gdyby wydarzenie kształtujące naszą scenę polityczną nie było historycznym kompromisem, ale zwycięstwem jednej ze stron?
Inne tematy w dziale Polityka