grudziecki grudziecki
128
BLOG

Daleko od demokracji

grudziecki grudziecki Polityka Obserwuj notkę 0

 

8 października odbyło się w Lublinie drugie wysłuchanie publiczne na temat wydobycia gazu łupkowego w Polsce. Pierwsze miało miejsce
1 października w Gdańsku.
Według relacji zamieszczonej na stronie Ministerstwa Środowiska wysłuchanie przebiegło bezkolizyjnie. Ten obraz wsparty został informacjami, że z„badań opinii społecznej, zrealizowanych dla Ministerstwa Środowiska przez TNS Polska, wynika, że 72% mieszkańców terenów, na których odbywają się lub są planowane poszukiwania, popiera wydobycie gazu z łupków w Polsce. Równocześnie prawie 60% respondentów akceptuje, by surowiec wydobywano w pobliżu ich miejsca zamieszkania”.
 
Mam niezmiernie małe zaufanie do wyników badań robionych na czyjeś zlecenie, tym bardziej jeżeli wiążą się one – bezpośrednio czy pośrednio - z miliardowymi interesami światowych koncernów(warto poczytać o działaniach niektórych z nich w Afryce). Poza tym, jakie znaczenie ma potencjalna 60 procentowa akceptacja,kiedy  na  wydobycie  nie będzie  się  zgadzać  40  %  naszych  obywateli,  których takie wydobycie  może  dotyczyć  bezpośrednio  (czy te 60 % nie akceptuje dlatego, że „z mapy” wynika, że w pobliżu ich miejsca zamieszkania i tak nie będzie wierceń?)
Wrażenie, że Ministerstwo Środowiska nie było jedynie bezstronnym organizatorem wysłuchania, wzmacnia niezmiernie fakt pominięcia - w w/w relacji na jego stronie internetowej - wszystkich zdarzeń psujących ten idylliczny przekaz. Nie pojawiło się nawet słowo na temat dramatycznego protestu rolników z Zamojszczyzny, nie godzących się na wiercenia. (http://zamosc.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1992094,protest-w-zurawlowie-rolnicy-szukali-wsparcia-w,id,t.html).
Także przedstawione na w/w wysłuchaniu stanowisko Partii  Zielonych, ukazujące, że wydobycie gazu z łupków jest zjawiskiem wieloaspektowym i niekoniecznie pozytywnym, zostało pominięte milczeniem.
 
Nie zamierzam wdawać się w dyskusję na temat technicznych aspektów wydobycia gazu łupkowego. Być może rząd i współpracujące z nim koncerny mają rację, że wydobycie gazu z łupków jest bezpieczne dla ludzi i dla środowiska. W co wątpię. I utwierdzają mnie w tym nie tylko argumenty protestujących rolników i argumenty Partii  Zielonych. Dużo bardziej utwierdza mnie w tym dotychczasowy sposób postępowania rządu w tej sprawie.
 
Gaz z łupków jest –  być  może  – nadzieją dla Polaków na niezależność w tej dziedzinie. Być  może  jednak okaże się ostatecznie na etapie wydobycia,  że  jest go  na  to  za  mało. A my przecież nadal nie wiemy na pewno, ile go faktycznie jest. Wiemy za to ze stuprocentową pewnością, że pozyskiwanie gazu z łupków jest metodą wysoce kontrowersyjną, która będzie wywoływać protesty mieszkańców (co się już dzieje) i która przez UE - wydającą dziesiątki miliardów euro na ochronę środowiska – będzie monitorowana z wyjątkową (co też już się stało i co dzieje się nadal) pilnością.
 
Jest jeszcze jeden aspekt, chyba najważniejszy, wydobycia gazu z łupków – jest to zamierzenie o skutkach na dziesiątki lub nawet setki lat. Na pewno jednak nie na jedną lub na dwie kadencje rządu. Z tego względu rząd nie ma żadnej legitymacji do decydowania w takiej kwestii (podobnie jak w sprawie OFE i generalnie w sprawie naszych emerytur).
Co więcej, nie ma tej legitymacji niejako podwójnie – bo nie tylko kwestia ta wykracza poza jego „limit czasowy”, ale także dlatego, że on sam jest wyłaniany w efekcie wyborów, które z autentycznymi i wolnymi wyborami mają niewiele wspólnego. Wolność wyborów nie polega przecież na wolności wrzucenia kartki do urny wyborczej, ale na  faktycznej możliwości wyboru takich kandydatów, którzy po dniu wyborów będą przedstawicielami  obywateli  (bo chyba taki POWINIEN być cel wyborów), a nie przedstawicielami kilku partii politycznych zabetonowanych w parlamencie (w wynika działania ustalonych przez nie same przepisów).
 
Co więc rządpowinien zrobić, kiedy dowiedział się, że na terenie Polski jest z dużym prawdopodobieństwem gaz z łupków? Ano powinien odwołać się do SUWERENA – do Polaków i spytać o ich decyzję, przedstawiając jednocześnie wszelkie informacje „za” i „przeciw” wydobywaniu tego gazu. Powinno odbyć się więc ogólnokrajowe referendum, poprzedzone ogólnokrajową dyskusją. W przypadku pozytywnego rozstrzygnięcia na tym „szczeblu”, powinny odbyć się potem konsultacje i ustalenia z mieszkańcami tych terenów, gdzie gaz potencjalnie mógłby być wydobywany. Na marginesie warto zauważyć, że wtedy rząd najprawdopodobniej nie narażałby się na kompromitację, że w trakcie ustalania przez UE norm dotyczących łupków, polscy obywatele - którzy czują się zagrożeni skutkami ich eksploatacji – apelują w „Brukseli” o wstawiennictwo w swej sprawie.
 
Tak rząd POWINIEN był zrobić w sprawie wydobycia gazu z łupków. A co rząd zrobił? Ano zachował się jak „pierwszorzędny” marketingowiec pracujący na czyjeś zlecenie. Najpierw – po latach „perypetii” związanych z gazem z Rosji – ni z tego, ni z owego nagłaśniana jest informacja o wprost niewyobrażalnych ilościach gazu zmagazynowanego w łupkach pod połową powierzchni Polski. Każdy Polak mógł poczuć się od razu, co najmniej, jak arabski szejk.
Dodatkowo informacja ta „polana została patriotycznym sosem”, że będziemy mogli uniezależnić się w końcu od Rosji w tej dziedzinie. Co więcej, gaz z łupków miał zapewnić nam całościową niezależność energetyczną i uwolnić od problemów związanych z użytkowaniem węgla.
 
Przy takim „ustawieniu dyskusji” osoby, które niekoniecznie negowały eksploatację łupków lub ich ekonomiczną zasadność, ale które wskazywały na wieloaspektowość(np. skutki dla rolnictwa, turystyki itd.) tej eksploatacji, od razu musiały być postrzegane – co najmniej – jako nawiedzeni pieniacze, ocierający się niemalże o zdradę (interesów Polaków). Także ci protestujący mieszkańcy terenów, gdzie rozpoczęto wiercenia, musieli być postrzegani niewiele lepiej – jako egoiści, którzy w imię swych indywidualnych racji chcą przekreślić świetlaną przyszłość Polski.
 
Trzeba przyznać, pod względem marketingu – mistrzostwo świata. Tak „prywatnie” ciekawi mnie, czy rząd tak „sam z siebie” opracował scenariusz tej „gry”, czy jednak pomogli mu w tym „gracze” „zaprawieni w bojach” na innych „polach gry”? Problem dla rządu w tym, że ten „mistrzowski marketing” okazał się marketingiem „na krótką metę”. I dlatego teraz trzeba organizować „niby-konsultacje” społeczne, w formie wysłuchań publicznych. Tyle tylko, że jest to już – tylko i wyłącznie – próba „ratowania scenariusza przed jego wyrzuceniem do kosza”.
 
Pozbawianie obywateli prawa do bezpośredniego decydowania wtedy, kiedy POWINNI decydować, jest jedną z podstawowych przesłanek decydujących o tym, że dane państwo NIE JEST DEMOKRACJĄ. Kiedy osoby powołane przez obywateli do „zarządzania” państwem przywłaszczają sobie prawo decydowania za obywateli, to tym samym niszczą jedną z dwóch podstaw demokracjiRÓWNOŚĆ w faktycznej możliwości decydowania o państwie. Wynajęty przez obywateli urzędnik, mający tak samo jak reszta współobywateli jeden głos (jeżeli nim jest – bo jak się okazywało po fakcie, w Polsce nie jest to warunek sine qua non), przywłaszcza sobie bowiem uprawnienie do decydowania za tysiące czy miliony pozostałych obywateli.
 
Gdyby zdarzenie takie było jednostkowe, to mogłoby być ono potraktowane jedynie jako krótkotrwałe naruszenie standardów demokracji. Niestety, tak nie jest. Referendum warszawskie pokazuje, że „rządzący” „w ogóle” nie chcą uznać prawa obywateli do bezpośredniego decydowania o otaczającej ich rzeczywistości. Oczywiście, łamią tym samym normę zapisaną w art. 1 Konstytucji, że „Rzeczpospolita jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. Obywateli – nie urzędników !!!
Łamią także normy zapisane w art. 21 „Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka” ONZ i w art. 25 ratyfikowanego przez Polskę (i około 180 innych państw) Międzynarodowego Paktu Praw Politycznych i Obywatelskich. Prawo „każdego Kowalskiego” do bezpośredniego decydowania o JEGO kraju jest w tych aktach zapisane PRZED prawem do decydowania pośredniego – przez JEGO (!!!) faktycznych przedstawicieli.
 
Oficiele” wypowiadający się w mediach dyskredytują prawo obywateli do bezpośredniego decydowania o swoich sprawach, bo rzekomo „pośrednie” jest „właściwie”. Gdzie to jest zapisane? I kto dał tym „oficielom” uprawnienie do rozstrzygania o „skali ważności” praw „każdego Kowalskiego”?
 
Ich postawa staje się zrozumiała od razu, kiedy spojrzymy, kto układa „biorące” listy kandydatów w wyborach do „parlamentu”, ale także w wyborach samorządowych „na szczeblu” województw i „na szczeblu” największych miast. Smutne, że w ten trend pozbawiania obywateli prawa do bezpośredniego, faktycznego decydowania o otaczającej rzeczywistości wpisuje się nawet głowa naszego państwa.
 
Okazuje się, że „stan rzeczy” w Polsce na dziś jest taki: co tam DEMOKRACJA  -"WŁADZA  MUSI  BYĆ  PO  NASZEJ STRONIE”.  Biznes też?
 
 
grudziecki
O mnie grudziecki

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka