Zawiera on MOJĄ „prywatną” wizją Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego, odbiegającą – szczególnie pod względem jego wysokości – od innych przewijających się w dyskusji. Jego konstrukcja wypływa z przekonania, że społeczeństwo to nie stado drapieżnych zwierząt, w którym każde zwierzę musi liczyć tylko na siebie (lub na swoich krewnych), ale że społeczeństwo POWINNO każdemu człowiekowi dawać poczucie minimalnego bezpieczeństwa materialnego. Dzisiejsze rozwiązania - mimo przeznaczania na nie w wielu państwach, w tym w Polsce, sporej części budżetu – takiego poczucia nie dają. Dlaczego tak się dzieje wskazałem (oczywiście, tylko w jakiejś „części”) w swoim tekście.
W swojej propozycji BDP przyjąłem trzy założenia:
-
że płatnikiem powinna być UE, ponieważ ona jest władna zadecydować o wskazanych przeze mnie źródłach finansowania BDP;
-
że źródłem finansowania BDP powinno być:
a) lepsze wykorzystanie budżetu UE w istniejącej wysokości, czyli jego „przeorganizowanie” tak, aby bardziej służył obywatelom, a mniej podmiotom wyspecjalizowanych w przejmowaniu środków z tego budżetu (w skrócie: ograniczenie skali marnotrawstwa – to byłoby główne źródło sfinansowania BDP w proponowanej przeze mnie wersji);
b) opodatkowanie tego typu firm (taki „nowy VAT), które swoją wartość oraz swoje gigantyczne zyski osiągają dzięki wkładowi pracy milionów obywateli (np. wyszukiwarki internetowe, portale społecznościowe itd.); często te firmy mają jednocześnie pozycję zbliżoną do monopolu;
c) opodatkowanie kapitału spekulacyjnego;
d) ta współwłasność wszystkich obywateli, która dzisiaj jest źródłem zysku głównie dla wielkich, często ponadpaństwowych (ponadnarodowych) koncernów, korporacji itd., a która poszczególnemu „Kowalskiemu” nie przynosi żadnego dochodu – (nie przeceniałbym wysokości wpływów z tego źródła w Europie, szczególnie jeżeli uwzględnimy konieczność zachowania konkurencyjności na globalnym rynku);
-
że BDP nie powinno być finansowane ze źródeł bezpośrednio obciążających obywateli, a jeżeli pośrednio, to tylko w minimalnym stopniu.
Tekst wywołał lawinę komentarzy. Większość była „obok tekstu” i odnosiła się do BDP w innych wersjach i szczególnie w innych wysokościach. Paradoks polega na tym, że mimo to dotykały one nie tylko istoty zagadnienia, ale także „prawności” (nie mylić z „legalnością” - czyli zgodnością z ustawami) przyjmowania określonych rozwiązań w państwie, szczególnie jeśli to państwo MA BYĆ demokracją.
Mój tekst został odebrany w określonym kontekście – w kontekście innych propozycji BDP, nagłośnionych w poniedziałek. Część z nich wypływa z marzeń o „idealnym” społeczeństwie, np. takie: https://www.facebook.com/notes/partia-zieloni-ko%C5%82o-szczeci%C5%84skie/o-dochodzie-minimalnym-obywatelskim/670223389676657 ). Pewnie wiele osób, szczególnie zmagających się z „prozą życia”, chciałoby, aby takie marzenia się spełniły. Mnie jednak chyba przeszkadzałaby omnipotencja państwa. Już „tak mam”, że przyznawanie władzy „notablom” i urzędnikom nie podobało mi się w poprzednim wydaniu ustrojowym i nie podoba mi się teraz. I czy to się komuś podoba, czy nie, to uważam, że ci „notable” i urzędnicy powinni być jedynie „sługami” OBYWATELI, wyrażających swą wolę BEZPOŚREDNIO oraz za pośrednictwem swych faktycznych posłańców.
Inne propozycje BDP wypływają z „czystej” kalkulacji politycznej i nawet ich „głosiciele” najprawdopodobniej nie wierzą w ich realność. Chyba że zachodzi inna okoliczność – że mają oni podstawowe problemy z liczeniem. Propozycja 1 tysiąca złotych dla każdego, tysiąca zł wypłacanego co miesiąc z budżetu naszego państwa, oznacza, że koszt tego „pomysłu” wyniósłby około 500 miliardów złotych rocznie. Obecny przychód w budżecie naszego państwa to 300 miliardów złotych. Nawet nie warto komentować dalej. Szkoda, że osoby, które wygłaszają takie „bzdury” pod „publiczkę”, ośmieszają nie tylko siebie, ale że ośmieszają tym samym słuszną ideę BDP. Która jest do zrealizowania, ale w racjonalnym wydaniu.
Zamieszczone komentarze na tego typu propozycjach nie zostawiły „suchej nitki”. Komentarze te dotknęły jednocześnie fundamentalnego zagadnienia – kto w państwie ma prawo DECYDOWAĆ o przyjęciu (lub nie) rozwiązań typu BDP, a więc rozwiązań, które – zawrzyjmy to w skrócie – dotyczą kwestii fundamentalnych w danej „zbiorowości ludzi” lub które wykraczają (np. powodowanymi skutkami) poza kadencję „rządu”? Czy takie „uprawnienie” ma rząd danego kraju, jego parlament lub w przypadku UE: Rada Europejska, Komisja Europejska czy Parlament Europejski?
Już użyte słowo „uprawnienie” wskazuje, że te podmioty takiego „prawa” nie mają. Oczywiście, mogą one przypisać sobie same takie „uprawnienie” do decydowania w takich kwestiach. I to nawet bez odwoływania się do obywateli o przyzwolenie. Mogą nawet to „uprawnienie” nazywać „prawem”. Nie zmienia to istoty rzeczy – takie prawo, sami z siebie, mają jedynie obywatele. I to oni, w referendum – czy to ogólnopaństwowym, czy ogólnoeuropejskim – POWINNI decydować o przyjęciu (lub nie) BDP. Jeżeli uznają, że jego wysokość ma wynosić 25 Euro?...Ich wola. Jeżeli uznają, że ma to być 100 Euro. Tak samo.
BO TO OGÓŁ OBYWATELI JEST „PRAWNYM” DECYDENTEM – BEZPOŚREDNIO LUB POŚREDNIO – O WSZYSTKICH „SPRAWACH WSPÓLNYCH” W SWEJ „PRZESTRZENI WSPÓLNEJ”. Tylko temu „ogółowi obywateli” jednego nie wolno – nie wolno mu wkraczać w prawa poszczególnych obywateli (w „prawa człowieka”). Bo do tego nawet „ogół obywateli” nie ma ani „prawa”, ani „uprawnień”. Bo nie może mieć.
..........
Inne teksty autora na: http://grudziecki.blog.pl/
Inne tematy w dziale Polityka