Krzysztof Habich Krzysztof Habich
6507
BLOG

Krzysztof Habich czyli wojna z Państwem

Krzysztof Habich Krzysztof Habich Gospodarka Obserwuj notkę 7

Najsłynniejszemu polskiemu „oszustowi podatkowemu” prokuratura nie zdołała dotychczas udowodnić żadnego oszustwa podatkowego

- Na poszczególne podatki przepisuję po prostu właściwe pigułki – mówił Krzysztof Habich w latach 90. – Na VAT różowa, na dochodowy zielona, a na ryczałt biała. Na początku lat 90. uchodził za jednego z najbogatszych ludzi w kraju, był nagradzany i fetowany. A choć dziś siedzi w więzieniu, to zarzucanych mu licznych oszustw podatkowych wymiar sprawiedliwości nie jest mu w stanie udowodnić.

Doradcy podatkowi mówili o nim „Larry Flint polskiego biznesu”, bo tak jak amerykański magnat porno uwielbiał prowokować urzędników. W wyniku jego prowokacji państwo musiało szybko zmieniać przepisy, a on zostawał z pieniędzmi. W kilkudziesięciu sprawach sądowych on i jego klienci zostali już uniewinnieni. Dwadzieścia miesięcy temu został aresztowany pod zarzutem wyłudzania VAT. Proces w tej sprawie do dziś nie może się rozpocząć.

15 lutego 2002 roku na schodach Sądu Rejonowego w Siedlcach Krzysztofa Habicha zatrzymała policja. Właśnie zakończył się jego kolejny proces. Podczas rozprawy prokuratura wycofała akt oskarżenia i oświadczyła, że sprawy nie było – po trwającym prawie pięć lat śledztwie okazało się, że policja prawdopodobnie wymuszała zeznania na świadkach.

Winne jest złe prawo podatkowe

Krzysztof Habich to bardzo kontrowersyjna postać. Choć nie jest prawnikiem, znakomicie potrafi poruszać się w materii prawnopodatkowej, czyniąc użytek ze znajdywanych w niej licznych furtek i dziur, pozostawionych przez nie tak uważnych posłów i urzędników aparatu skarbowego. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby ta wiedza nie prowadziła do naciągania fiskusa – czyli wszystkich podatników – na zwrot pieniędzy za fikcyjne bądź odpowiednio ustawione transakcje. Straty poniosło także wielu korzystających z porad Krzysztofa Habicha. Być może nie potrafili tak biegle jak on posługiwać się przepisami przed obliczem służb skarbowych.

Aparat skarbowy, z którego drwił sobie Habich przez wiele lat, zrewanżował mu się wieloma doniesieniami do prokuratury, ale niewiele wytoczonych przeciwko niemu spraw udało się doprowadzić do finału, czyli prawomocnego wyroku. Habich tymczasem siedzi w więzieniu, stając się wzbudzającą współczucie ofiarą wściekłych, ale bezsilnych stróżów prawa podatkowego. Racja być może jest po stronie urzędników skarbowych, ale sympatia – po stronie tego, który z nimi zadarł.

Ofiarą nie jest jednak Krzysztof Habich, ofiarami jesteśmy my, podatnicy. Przypadek Habicha kompromituje państwo i stan prawa podatkowego w naszym kraju. Nie byłoby pokrętnych jego interpretacji, gdyby nie było dziurawe i pokrętne. Habicha wykreowali właściwie sami twórcy prawa podatkowego, którzy nie są w stanie przewidzieć złych konsekwencji złych przepisów. To jeszcze jeden argument za jak najdalej idącym uproszczeniem prawa podatkowego, wprowadzeniem jednolitego podatku dochodowego, likwidacją ulg i wyłączeń w VAT.

Wcześniej czy później Habich wyjdzie przecież z więzienia. A poza tym mogą znaleźć się jego naśladowcy.

Krzysztof Bień

Wychodzącemu z budynku Habichowi zajechały drogę dwa cywilne samochody. – Z pierwszego wysiadło czterech gości – wspomina Piotr Sarba, jego były kierowca – błysnęli policyjnymi legitymacjami, spytali, czy wejdzie grzecznie do środka. Wtedy ostatni raz widziałem szefa na wolności.

Przedtem prokuratorzy z całego kraju kilkadziesiąt razy oskarżali Habicha o oszustwa podatkowe, lecz choć jego działania pozbawiły państwo milionów planowanych dochodów z podatków, to ani razu nie udało się udowodnić mu złamania prawa. Tym razem miał zostać wreszcie przykładnie ukarany.

Sprawę wziął w swoje ręce sam Kazimierz Olejnik, znany m. in. z rozpracowania łódzkiej „ośmiornicy”. Prokurator ogłosił wykrycie wyjątkowo niebezpiecznej szajki oszustów podatkowych. Aresztowano ponad dwadzieścia osób. Na pierwszych stronach gazet widniały słowa prokuratora Olejnika: „Przywódcą grupy okazuje się dobrze znany aparatowi skarbowemu Krzysztof H.! „. Prokuratura zarzucała mu utworzenie organizacji przestępczej, która miała wyłudzać podatek VAT eksportując koszulki, filmy i płyty produkowane w zakładach pracy chronionej (warsztaty szkolne). Wobec aresztowanych zastosowano nadzwyczajne środki ostrożności – na przesłuchania, ze skutymi nogami i rękami, konwojowali ich uzbrojeni i zamaskowani członkowie brygady antyterrorystycznej.

Kiedy akta prokuratury sięgały dwustu tomów po dwieście stron każdy, prasa zaczęła zapominać o Habichu. Prokurator Olejnik awansował tymczasem do Warszawy, a trudną sprawę zostawił łódzkim kolegom. Wkrótce sądy odwoławcze wypuściły prawie wszystkich aresztowanych. Krzysztof Habich został wprawdzie za kratkami, ale okoliczności sprawy postawiły prokuraturę w gorszym położeniu.

Witold Modzelewski, były wiceminister finansów i twórca ustawy o VAT, a obecnie doradca podatkowy, jednoznacznie stwierdził w ekspertyzie, że nie ma tu mowy o złamaniu prawa. Wkrótce później wiceminister finansów Jan Czekaj w odpowiedzi na sejmową interpelację przyznał, że zastosowana przez łódzką prokuraturę klauzula „obejścia prawa podatkowego” nie ma podstaw prawnych.

W oficjalnym faksie rzecznik łódzkiej prokuratury apelacyjnej Małgorzata Glapska-Dudkiewicz twierdzi, że dowodem winy Habicha jest czterdzieści tysięcy stron zgromadzonych akt.

Menedżer roku

60-letni dziś Krzysztof Habich działalność gospodarczą zaczął już w warszawskim liceum, organizując w latach 60. chałupniczą produkcję długopisów. Podczas studiów na Wydziale Maszyn Roboczych stołecznej Politechniki założył oficjalny biznes – zakład usług remontowych Estetyka. – Interes okazał się na tyle intratny, że studiowałem aż 10 lat – śmiał się w wywiadach, kiedy już był powszechnie znany. Gdy w latach 80. w całym kraju brakowało papy, Habich razem ze swoim amerykańskim partnerem produkował jej rekordowe ilości w jednej z pierwszych firm polonijnych.

Prawdziwym eldorado dla okazał się dla niego dopiero wolny rynek. Niedługo po wyborach w 1989 roku zaczął inwestować z rozmachem pieniądze w kilka branż naraz. W ciągu trzech lat po zmianie ustroju kontrolował już kilkadziesiąt firm produkujących m. in. silniki, materiały budowlane i programy komputerowe. Gdy rozbudowę holdingu utrudniała przestarzała sieć telefoniczna, Habich wyposażył swoich dyrektorów w wojskowe radiotelefony i wyznaczył godziny codziennych odpraw. Po rozpadzie ZSRR Habich pierwszy raz dał próbkę swoich umiejętności finansowych: wykorzystując różny kurs rubla w poradzieckich republikach i odpowiednio dobierając drogę przepływu pieniędzy i towarów potrafił pomnożyć zainwestowany kapitał prawdopodobnie osiem razy. W kraju zdobywał wtedy tytuły menedżera i biznesmena roku.

Wkrótce, występując już jako ogólnopolski holding doradczo-finansowy World Leasing, zaczął konkurować ze skarbem państwa. Kiedy III RP emitowała pierwsze obligacje, WL zrobił to samo – skrupulatnie wykorzystując wszystkie wprowadzone właśnie ulgi i zwolnienia dla kupujących.

Korzystając z przedwojennego kodeksu handlowego Habich wprowadził do obiegu tysiące swoich czeków i weksli, tworząc karkołomne konstrukcje, które – dzięki bałaganowi w przepisach – pozwalały zaoszczędzić na podatkach do dwudziestu procent. – Zdecydował się na krok, który w końcu doprowadził państwo do furii – mówi dr Robert Gwiazdowski z Centrum im Adama Smitha – zaczął dzielić się swoją wiedzą z innymi. – Gotowe, i zdaniem konkurencyjnych doradców, nawet bezbłędne systemy finansowe Habich zaczął najzwyczajniej sprzedawać wybranym firmom.

Zawsze krok przed fiskusem

„Jeżeli firma ma zarobić 100 złotych na produkcji wiader i z tego 40 złotych oddać państwu, to ja powiem jej, jak zarobić 80 zł na rynku papierów wartościowych i nie oddać nic, bo jest ulga podatkowa” – takimi radami Habich przekonuje nawet dyrektorów przedsiębiorstw państwowych. Sporą część oszczędności podatkowych swoich klientów Habich kazał płacić sobie jako prowizję. Ale zadowoleni byli wszyscy – oprócz urzędów skarbowych.

Krzysztof Habich, niedoszły inżynier, umieszczając w ekonomicznej prasie ogłoszenia: „Kto chce pracować z Habichem, niech się zgłosi”, ściągnął do siebie kilkunastu młodych absolwentów prawa i zarządzania zatrudnionych dotychczas w Ministerstwie Finansów.

W połowie lat 90. World Leasing stał się jedną z większych firm doradczo-finansowych. Mimo ostrzeżeń urzędów skarbowych z usług Habicha korzystają takie przedsiębiorstwa jak Pekpol, Polfa, Polmosy, zakłady tytoniowe, elektrownie, elektrociepłownie, huty czy spółki komunalne.

Wraz z rosnącą popularnością coraz odważniejsze stają się również porady Habicha. „Na poszczególne podatki przepisuję po prostu właściwe pigułki – mówił w wywiadach prasowych. – Na VAT różowa, na dochodowy zielona, a na ryczałt biała”. Przepisy wciąż jednak nie pozwalały prokuraturze do niczego się przyczepić, choć Habicha coraz częściej nazywano „szarlatanem podatkowym”. Sam chwalił się na lewo i prawo, że w 1992 roku jego World Leasing przy 17 milionach (nowych złotych) przychodu zapłacił jedyne 1800 złotych podatku. Alarmowane przez kontrolerów skarbowych Ministerstwo Finansów spieszyło z kolejnymi nowelizacjami ustaw podatkowych. Zlikwidowano część ulg. Kiedy później Habich stwierdził, że tylko ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych była z jego powodu zmieniana pięć lat pod rząd, Ministerstwo Finansów nie zaprzeczało.

Państwo ograniczyło w końcu przywileje podatkowe wyłącznie do obligacji skarbowych (a potem je w ogóle zlikwidowało), ale WL nadal korzystał z ulg, usprawiedliwiając to obrotem obligacjami przedwojennymi. Wcześniej ogłaszał, że skupuje obligacje państwowe emitowane przed wojną. Prokuratura, próbując znaleźć słaby punkt w mechanizmach World Leasing, zakwestionowała obrót tymi papierami, twierdząc, że dawno utraciły ważność. W środowisku prawniczym wybuchł w tej sprawie spór, który szybko ucięła Komisja Papierów Wartościowych, stwierdzając: przedwojenne obligacje to makulatura. Habich stracił część argumentów, ale sytuacja okazała się kłopotliwa dla państwa: zachęcając do kupowania nowych obligacji musiało przyznać, że starych nie będzie skupować.

W każdym razie Habichowi można już było postawić zarzut: handlował nieważnymi papierami, a więc wyłudzał pieniądze. Sami prokuratorzy zgadzali się jednak, że z udowodnieniem przestępstwa jest problem. „Trzeba przyznać – mówiła „Gazecie Wyborczej” o swoim przeciwniku prokurator Ewa Ambroziak – że Habich nie tylko w mojej sprawie był zawsze krok przed fiskusem”.

Głąby i lenie

W roku 1995 wydawało się, że wreszcie przeholował. Prokuratura oskarżyła Habicha o oszustwo polegające na fikcyjnym eksporcie ziemniaków do Rosji. Sąd skazał go za to na dwa lata więzienia w zawieszeniu i wysoką grzywnę. Wkrótce jednak sam prokurator przyznał, że prawo było niespójne, a sąd II instancji uchylił wyrok w całości, tłumacząc to niejasnościami w ustawowych zapisach.

Wraz z kolejnymi wygranymi Habich hardzieje. Publicznie beształ urzędników, że są „głąbami i leniami”, skoro wypuszczają takie buble legislacyjne. Fiskus zaczął mu wytaczać pierwsze sprawy karnoskarbowe. – Dla władzy takie maniery były absolutną nowością – wspomina ówczesny asystent Habicha, dziś jeden z droższych doradców podatkowych – po pierwsze nie było wtedy zwyczaju polemizowania z kimś takim jak minister finansów, ten urząd po prostu budził strach. Po drugie urzędnicy skarbowi byli niezwykle aroganccy i butni.

Liczba spraw, jakie aparat skarbowy wytoczył Habichowi, zaczęła rosnąć w geometrycznym tempie. W niektórych zapadały wyroki na korzyść urzędów, ale to tylko zaogniło sytuację. Oto, w identycznych sprawach jedne sądy przyznawały rację podatnikom, a inne – fiskusowi. Habich grał urzędnikom na nosie: jak z takim prawem ma sobie poradzić zwykły obywatel, skoro nawet sądy okazują się bezradne?

W obronie Opani i Holoubka

Krzysztof Habich, rubaszny grubasek z taksówkarskim wąsikiem, pozwalał sobie tymczasem na coraz śmielsze tłumaczenie walki, jaką prowadził ze skarbem państwa: „Państwo lubi zabierać – mówił w wywiadzie dla „Expressu Wieczornego”. – Bo to takie miłe coś dawać, w świetle kamer telewizyjnych mówić o osłonach socjalnych, o tej całej budżetówce, służbie zdrowia, i emeryturach dawanych jak jałmużna. Jedną ręką się wyciąga z kieszeni, a drugą niby daje, ale im większe pieniądze przewijają się przez ministerstwa, tym są tam ładniejsze gabinety, nowocześniejsze samochody”.

Gdy w roku 1994 wprowadzono ryczałt w podatku dochodowym od osób fizycznych, Krzysztof Habich natychmiast odkrył, że to doskonały sposób oszczędzania dla co najmniej kilkunastu branż. Za jego radą skorzystali z tego m. in. artyści, którzy zakładając jednoosobowe „przedsiębiorstwa rozrywkowe”, zaczęli płacić kilkakrotnie mniejszy podatek. W Warszawie czołówkę polskich aktorów (m. in. Magdalenę Zawadzką, Gustawa Holoubka, Mariana Opanię) Urząd Skarbowy na warszawskim Mokotowie oskarżył w związku z tym o oszustwo podatkowe. Habich wziął ich w obronę. Sprawa oparła się o Naczelny Sąd Administracyjny, pisały o niej prawie wszystkie gazety. Dzień przed ogłoszeniem wyroku – po sześciu rozprawach – Habich wysłał do redakcji faks z zaproszeniem na „lampkę szampana w związku z wygraną sprawą”. Nie mylił się: sąd pozew urzędu oddalił, a w uzasadnieniu wyroku padły słowa o marnej jakości prawa podatkowego.

Komercyjną działalność World Leasing Habich łączył z darmowym doradzaniem. Spływające w lawinowym tempie prośby o pomoc i sygnały o nadużyciach fiskusa sprawiły, że zorganizował w swojej firmie Stowarzyszenie Ochrony Podatnika. – Miał niezwykle chaotyczny styl pracy – opowiadają jego współpracownicy. – W biurze zawsze kłębił się tłum przedsiębiorców z całego kraju, wizyty klientów, kolejne pożyczki, ekspertyzy prawne. Po poradę do jednej z najbogatszych osób w kraju ludzie przychodzili wprost z ulicy. W poczekalniach WL obok głównych księgowych i dyrektorów finansowych grzecznie ustawiali się w kolejce także znani gangsterzy, ludzie kojarzeni z zorganizowaną przestępczością. – Bywało, że dorwał go na korytarzu hurtownik spod Grójca po poradę – opowiada jego były współpracownik – i Habich brał go na dwugodzinną pogadankę z darmową kawą, opóźniając cały swój terminarz nawet o godzinę. – Porady finansowe i komentarze Habicha zamieszczało wiele gazet. Dzięki pisanemu pod jego dyktando dodatkowi „Jak nie dać się oskubać fiskusowi” nakład „Super Expressu” rozszedł się błyskawicznie. On sam rozpoczął objazd kraju z serią wykładów pod podobnym tytułem.

- Gdyby zachowywał się normalnie, czyli po cichu, większość „byków” w ustawach przetrwałaby do dziś, a on sam byłby w czołówce tabeli – wspominają Krzysztofa Habicha jego niedawni sąsiedzi z listy najbogatszych Polaków – ale on lubił nie tylko zarobić na państwie, ale jeszcze wywalić urzędnikom swój jęzor.

Koniec zabawy

Mniej więcej wtedy, gdy pijący toast z Holoubkiem uśmiechnięty Habich pojawił się na czołówkach gazet, w biurach World Leasing trwały już intensywne kontrole. Ekipy inspektorów z urzędów skarbowych sprawdzały wszystkie dokumenty w jego imperium: od delegacji do sprawozdań rocznych. Kontrolerzy zaczęli zajmować konta firmy, kierowali zawiadomienia do prokuratur. Jednocześnie zaczęły się podobne kontrole w firmach, które korzystały z doradztwa WL. Zabezpieczone dokumenty księgowe kilkudziesięciu firm zaczęły powoli wylewać się z prokuratur wojewódzkich. Kiedy w ciechanowskiej zabrakło miejsca na normalną pracę, wynajęto willę pod miastem.

W tym czasie swoją kulminację osiągnął najgłośniejszy bodaj spór Habicha z państwem. Sprawa dotyczyła pożyczek, jakich udzielał klientom. A dokładniej – opłat skarbowych, jakich miał unikać przy pożyczaniu innym pieniędzy. Przedsiębiorcy co roku wydają majątek na opłaty skarbowe (m. in. od pożyczki, od weksla, hipoteki, obligacji) i szczerze ich nienawidzą.

W sprawach podatkowych decyzje urzędów skarbowych mają natychmiastową wykonalność. Żeby się od nich odwołać do sądu, niezbędne jest wpłacenie tzw. wpisu sądowego, bardzo dużego w sprawach administracyjnych. W roku 1996 urzędy skarbowe oraz prokuratury zajęły wszystkie konta World Leasing, bliźniaczych spółek Sukces i Przymierze, a następnie prywatne konta Habicha oraz członków jego rodziny. Pozbawienie gotówki doprowadza niektóre firmy na krawędź bankructwa; większość zwalnia ludzi. Habich, przygotowany na taką ewentualność, część pieniędzy (prawdopodobnie kilka milionów złotych), do końca trzymał w sejfie. Prawie całą sumę przeznaczył na wykupienie obligacji. Zorganizował też kosztowną koalicję kilku klientów i dotarł z nią do Sądu Najwyższego, który przyznał mu rację: urzędy skarbowe nie miały prawa żądać opłaty skarbowej od pożyczek udzielanych przez Habicha. Zwrot pieniędzy dostała jednak tylko ta dziewiątka firm, której udało się dotrzeć do najwyższej instancji. Setki pozostałych dostało komunikat z Ministerstwa Finansów: opłata skarbowa raz zapłacona nie podlega zwrotowi.

World Leasing praktycznie przestał już wtedy istnieć, ale jego twórca ciągle był aktywny. Własnym sumptem wydał dwie książki – manifest swoich poglądów. Punkowy anarchizm miesza się tam z liberalnymi poglądami ekonomicznymi. Podpierając się cytatami z Platona, Abrahama Lincolna i Jana Pawła II pisał, co myśli o kolejnych rządach III Rzeczypospolitej. „Uczciwi obywatele godzą się na istnienie państwa, bo wiedzą, że ono obroni ich choćby przed złodziejami. Jakże gorzko się rozczarowują, kiedy państwo okazuje się złodziejem największym, z jedną tylko różnicą: rabusie przyznają, że zabierają dla siebie. A państwo mówi, że zabiera dla innych, poszkodowanych przez los. (É) Związek z państwem polega bowiem na tym, że pewne jest tylko to, iż trzeba dać. Natomiast czy cokolwiek się otrzyma w zamian jest absolutnie niezwiązane z tym, ile się dało i czy w ogóle dało się cokolwiek” („Ostatnich gryzą psy”).

Śpiewniki bez VAT

Głównym elementem afery łódzkiej miał być fakt, że Krzysztof Habich wyłudzał podatek VAT przy eksporcie śpiewników do filharmonii narodowej na Filipinach. Akurat w tym przypadku ani Habich, ani nikt z pośredników o zwrot podatku nie występował. Prawdopodobnie natomiast podpowiedział on kilkunastu drobnym przedsiębiorcom, jak zarobić na ulgach podatkowych dla zakładów pracy chronionej. Skorzystał z faktu, że przy eksporcie czegokolwiek wyprodukowanego w warsztatach szkolnych (traktowanych jak takie zakłady) państwo zwracało eksporterowi VAT, nawet jeżeli ten wcześniej go nie zapłacił. Zanim ten przepis zmieniono, kilkudziesięciu przedsiębiorców zdążyło naprodukować i wyeksportować towarów za dziesiątki milionów złotych, uzyskując zwrot kilku milionów podatku. Żeby spotęgować efekt producenci ustalali bardzo wysokie ceny sprzedawanych płyt CD, filmów i koszulek (kilkaset złotych za sztukę). Jeden z eksportowanych filmów pt. „Afrykańskie pieśni i obrzędy religijne” to nakręcony amatorską kamerą wideo Murzyn okryty prześcieradłem, ganiający po którymś ze szkolnych warsztatów.

Znów jednak od strony formalnej wszystko się zgadzało: utworzone ewidentnie do samej produkcji szkoły funkcjonowały normalnie, miały uczniów, odpowiednie zezwolenia z kuratoriów. Eksport towarów także był faktem – żeby zbadać, czy towary dotarły do egzotycznych krajów, polska policja podobno zaangażowała nawet Interpol. Prokuratura twierdziła, że przestępstwo polegało na obejściu prawa, ale eksperci podatkowi odpowiadali, iż prawo podatkowe nie zna takiego terminu.

Al Capone bez wyroku

Zabezpieczona w sprawie łódzkiej (nieprawidłowości dopatrzył się Urząd Skarbowy w Zgierzu) przez prokuraturę dokumentacja to faktury i kompletna księgowość wszystkich przedsiębiorstw. Brakowało w niej jednak dowodów wskazujących na prowodyra. Podejrzanych o uczestnictwo w aferze trzymano w bardzo ciężkich warunkach i poddawano wielokrotnym przesłuchaniom. Sprawa dotarła do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – To, co zastaliśmy w Łodzi, nadaje się na postępowanie dyscyplinarne wobec prokuratora Olejnika – mówi prof. Andrzej Rzepliński z HFPC. – Ludzie byli upokarzani i łamani podręcznikowymi metodami wymuszania zeznań. Jedna z kobiet była skuwana na nogach i rękach, zaś po rozkuciu umieszczana w dwunastometrowej celi z sześcioma innymi aresztowanymi.

Kiedy autor ustawy o VAT przyznał, że nie dopatruje się naruszenia prawa, a wiceminister finansów Jan Czekaj powtórzył podobną opinię z mównicy sejmowej, sądy odwoławcze zaczęły wypuszczać z aresztu kolejnych podejrzanych w tej sprawie. W areszcie zostały trzy osoby: dwaj obywatele Republiki Konga oraz sam Habich. -Krzysztof Habich wyłudził od państwa miliony zwrotów podatkowych, prywatne ekspertyzy prawne nie mają wartości dowodowych, a od wymierzania sprawiedliwości jest sąd, a nie minister finansów – twierdzi łódzka prokuratura.

Prokuratura zabezpieczyła już wszelką niezbędną dokumentację księgową w tej sprawie, ale Habich „dla uniknięcia prób matactwa” był w areszcie.

Nie wiadomo kiedy proces może się rozpocząć. Jak mówi prezes Sądu Rejonowego w Zgierzu sędzia Bartłomiej Frankowski sprawa jest wyjątkowo skomplikowana i samo przygotowanie się do niej, czyli zrozumienie związanych z nią niuansów prawa podatkowego zajmie sędziom bardzo dużo czasu.

Słynnego gangstera Al Capone udało się posadzić za kratkami za oszustwa podatkowe. Krzysztof Habich jest najsłynniejszym polskim „oszustem podatkowym”, któremu prokuratura nie zdołała jak dotąd udowodnić jakiegokolwiek oszustwa w tej dziedzinie. W kilkudziesięciu sprawach karnych sądy uniewinniały Habicha i jego klientów. Oprócz prokuratury łódzkiej oskarżenia podtrzymują jeszcze m. in. prokuratury w Ciechanowie i Olsztynie. Od ośmiu lat nie zdołały jednak sformułować aktu oskarżenia i najpewniej wkrótce sprawa się przedawni.

Prowadzę blog www.krzysztofhabich.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka