Psioczymy na lekarzy, pielęgniarki, salowe - popsioczmy na pacjentów. Popsioczmy.
Kazali się stawić danego dnia na Izbie Przyjęć, na konkretną godzinę kazali się stawić. Szpital kliniczny, stolica województwa, poranek, padało, w oczach się szkliło.
Człowiek wszedł, kliknął na maszynie 'planowana operacja', powiedział 'dzień dobry', rozglądnął się za wolnym siedziskiem, usiadł; podręczna walizka była blisko siedziska, torebka na kolanach, numerek zapamiętany - człowiek siedział, czekał.
Po 10 min numerek wywołano, panie w boksach odpowiedziały na przywitanie, moja pani miła, uśmiechnięta, dodała otuchy na samym początku pobytu w 'polskim szpitalu'.
Ja? Skierowana na odpowiedni korytarz, zabrana przez salową, zaprowadzona na oddział; pokazano mi nawet, gdzie usiąść i gdzie już czekać.
Pielęgniarka z uśmiechem, kończąc przełykać ostatni kęs śniadania, z oddechem takim po kawie - podeszła, przedstawiła się, podała ankietę, tłumaczyła ... czas mijał, zaprosili na wywiad, pierwsze wstępne badania, powiedzieli, co robią i co robić mam ja.
Było nas kilka pań do przyjęcia, jedne głośniejsze od drugich, śmichy-chichy dla niepoznaki, kazali być na czczo - te jadły przy tapaniu tipsami w ekrany...
A personel medyczny od salowych, położnych, docentów i profesorów krążył po oddziale. Jedni szybciej, drudzy jakoś tak jesiennie, bo przecież padać nie przestawało, gdzieś grupka studentek ostatniego roku lekarskiego, gdzieś oddziałowa spinająca wszystko w całość.
A Te rżały, dosłownie rżały. Powaga sytuacji? - zerowa. Kultura? - brak. W obfitości za to płócienne torby wypełnione po brzegi żarciem.
Rozlokowane do sal z prośbą o niesiadanie jeszcze na łóżkach - gdzie tam, siadane (bo siadane, to zaklepane). Bo zupa nie taka, bo lura, bo jeść się nie dało, bo śmierdziało, poduszka za płaska, niepłaska, bo z kanalizy jedzie, bo wieje, bo przeciąg, bo matko i córko, na rany Boskie...
Wytycznych do operacji - nie przestrzegano; po operacji - nie przestrzegano, to się potem dziwiono - że wincyj rzygano!
A personel medyczny od salowych, położnych, docentów i profesorów krążył po oddziale - i nie reagował, już się potem nie uśmiechał, nie komentował, a ty - człowieku, dziękowałeś za byle już co - bo z domu wyniosłeś, bo się qrde fix ktoś jednak nad tym zdrowiem pochylał...
'Pacjent polski' - jak polski rodzic, byle japę drzeć, byle zaraz z wysoka, nie rozumiał nic - nawet tego, że w metalowej szafce na czas cięcia miał zostawić komórkę w trybie 'samolot', bo wibracje do szału doprowadzą śpiących obok, prawdziwie chorych, rozumnych, myślących (...).
Człowiek ze szpitala wyszedł, powiedział 'do widzenia' - Te, zostały.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo