To i ludzie gadają, a nic tak nie zmienia naszego zdania o innych, jak możliwość wysłuchania nieskrępowanej wypowiedzi nie podanej z promptera. Do najfajniejszych zajawek poprzedniego tygodnia zaliczam to, co nagadał sobie Dukaczewski generał. O tego, co nagadał generał wywróciłoby się królestwo, nawet jakby było za stado tarpanów, a nie tylko za konia.
Tak generalnie jakoś nie mogę sobie przypomnieć żadnej dojrzałej demokracji w której generał wywiadu/kontrwywiadu tak by sobie chodził i mędził.
No bo jak? Wychodzi generał MI6 czy MI5 i mówi: „A LibDem... coś kojarzę... A! To ja ich zakładałem!
No i nie ma genereła, nie ma LibDem, dochodzenia się ciągną latami, a samo zdarzenie jest wspominane jako czarny czwartek (wtorek, środa, każdy wstawia co lubi) demokracji.
Ale o tym, co generał zakładał było w poprzednim odcinku, w tym generał nie chwalił się powoływaniem bytów politycznych do istnienia, uchylił za to rąbka kuchni podległej niegdyś sobie służby. W zasadzie chciał rąbka, a wyszło jak zwykle po moskiewsku, czyli rąbanka.
Otóż pan generał ostrzegł, że w materiałąch, które zbierał były nieistotne informacje o obywatelach. Nieistotne z punktu widzenia służby. Znaczy – zbierane bez związku z jakąś sprawą; zbierane hobbystycznie. Niektórzy nazywają takie zbieranie informacji „szukaniem haków”; inni znajdą na to jakąś inną nazwę; na mój rozum to generał tą szczerą do bólu, żołnierską wypowiedzią zasłużył sobie na jakiś paragraf, ale nie mnie, ostatecznie, oceniać. W każdym razie natychmiast dodał, że zbierane bez z związku z konkretną sprawą, na szkodę przypadkowego obywatela materiały były fałszywe.
To ciekawa konstatacja, bo jeśli już zbierać informacje hobbystycznie, to jak zbiera się fałszywe?
Fałszywych przecież nie da się zbierać! Fałszywe można wymyślać, ale nie da się ich szukać, bo ich nie ma!
No chyba, że wywiad rozbił na przykład rozpoznanie, czy dana informacja jest wyssana z palca, a potem szukał człowieka, który ją bohatersko powieli?
Puśćmy wodze fantazji... No na przykład fałszywa z gruntu informacja, że kandydat Sikorski Radek byłby godnym następcą Narutowicza i Mościckiego, bo równie biegle włada językiem obcym!
Informacja z gruntu fałszywa, bo każdy wie, że niezleżnie od języka, w którym zdarza nam się wypowiadać, i tak wypowiemy tyle, ile wiemy, a skoro Radosław Sikorski po polsku ma niewiele do powiedzenia, to pewnie i po angielsku nie ma co oczekiwać cudów. Fakt, że jeżeli obsobaczy jakąś królową czy premier, w żołnierskich, prostych słowach, do których nas przyzwyczaił, to zrobi to popełniając tyle samo błędów gramatycznych, które popełniłby w ojczystym języku, czyli w normie przewidzianej dla establishmentu III RP.
Rzecz jasna, nie o takie informacje chodzi!
Było, nie było, nad Radosławem Sikorskim nie ma co się co aż tak pochylać, a jeżeli to z troską; wiadomo, że on nie może zostać prezydentem. No bo jak prezydentem może zostać człowiek, który o Rurociągu Północnym powiedział „pakt Ribbentrop-Mołotow”, a o Erice Steinbach, że „przyszła do Polski z Hitlerem”? No nie może, choć w tym ostatnim przypadku można by słowa Sikorskiego odebrać jako uczciwie postawienie sporawy ochrony nienarodzonych i ich podmiotowości :-)
Sam zresztą Sikorski Radek nie budzi w Platformie euforii, a nawet powoduje powstawanie rys, skoro poseł Schetyna musiał zdyscyplinować samego Palikota w jego zachwytach nad Sikorskim. Wiadomo, demokracja demokracją, ale to jeszcze nie znaczy, że wybory może sobie wygrać byle kto.
Ponieważ wczoraj media przypuściły frontalny, wyborczy atak na drugą stronę sceny politycznej wieszcząc jej rychły rozpad narosły jakoby wokół posłów, o których – przynajmniej ja, słyszałem po raz pierwszy, doszedłem do wniosku, że sytuacja demokracji w Platformie jest niewesoła.
A przypomnijmy, że jeden z głównych pomocników w drużynie futbolowej, która zrządzeniem losu wykonuje zadania rządu, obraził się, pokazał kolegom polskiego wała, napił się nareszcie tak jak lubi i bluznął z dalekiej zagranicy oświadczając wszem i wobec, że ma rząd, Polskę, świat i okolica z wyłaczeniem Florydy w głębokiem poważaniu.
A skoro o mediach. Łukasz Warzecha zdziwił się, że na jakieś wewnetrzne zebranie PiS-u nie zaproszono, wbrew sugestiom europosła Marka Migalskiego, red. Węglarczyka z GW, by ten wyjaśnił PiS-owi, jak nalezy się odkręcać, by media zrobiły fajną fotę i dołożyły jeszcze fajniejszy pod tą fotą podpis.
Napisałem Łukaszowi Warzesze, że trafił kulą w płot, ale być może za ostro zacząłem, bo Łukasz Warzecha, jako człoweik mediów ma prawo żywić wobec środowiska uczucia cieplejsze, niż ja, Każdy lubi pozostawać w obszarze złudzeń dotyczących środowiska, w którym się obraca. W tym wypadku usprawiedliwione, ale tym bardziej poczuwam się do obowiązku, żeby wyłożyć, w czym rzecz.
Otóż Łukasz Warzecha stara się być niezależny i nie mam tu żadnych watpliwości.
Nie wiem, czy Łukasz Warzecha zauważył, że odkąd jego niezależność zaczęła polegać na krytykowaniu rządu, odtąd zmieniło się – przynajmniej w oczach niektórych, jego emploi. Niby kiedy atakował rząd wczesniej był redaktorem, jego sądy były wyważone i chłodne. A potem, kiedy konsekwentnie atakował rząd, został – przepraszam, ale to tylko cytaty, „szmateksem”, „szmaciarzem”, „tabloidem”
Zwyczajnie nie zauważył, że rządy się zmieniły! Co poddaję pod rozwagę.
Z braku świadomości faktu zmiany rządu na rzond biorą się kolejne błędy, wynikające, dam sobie rękę uciąć, z wrodzonej dobroduszności Łukasza Warzechy, a jednym z nich pomysł na zapraszanie Węglarczyka w charakterze panelisty doradzającego medialnie.
Otóż wyobraźmy sobie spotkanie posłanki Senyszyn z doradzającym jej medialnie Ojcem Rydzykiem – byłaby to analogiczna sytuacja. Ojciec Rydzyk doradziłby posłance Senyszyn, zupełnie słusznie, długi post i modliwtwy do św. Tomasza z Akwinu o przywrócenie rozumu; a przede wszystkim zaprzestanie głoszenia tego, co głosi, bo to najkrótsza droga w czeluście.
Ad absurdum?
Ależ skąd! Redaktorem Węglarczykiem pcha równie silne poczucie wypełniania religijnej posługi, tyle że – jakby to ująć, w odwrotnym kierunku!
Rodzaj pracy redaktora Węglarczyka nie polega na tym, że on chciałby przedstawić PiS w korzystnym świetle, ale nie może, tylko na tym, że mógłby, ale nie chce! I chciał nie będzie, choćby go na spotkaniu panelowym napakowano zupełnie niepostnymi pączkami i sodową!
A co do samego PiS-u. Mają rację ci wszyscy, którzy twiedzą, że PiS robi medialnie o wiele mniej niż Platforma, co w kontekście zbliżających się wyborów może dziwić.
Mnie akurat nie dziwi.
Już tłumaczę. Otóż polska scena polityczna się spolaryzowała i występują na niej dwa ugrupowania: PiS i PO + media (większość).
Obydwa te ugrupowania mają swój stały elektorat. PiS ma elektorat około 5.000.000. I jest to elektorat, który zagłosował na tę partię w czasie gdy Ziobro był przestępcą, Kamiński Dzierżyńskim, Macierewicz mordercą, rząd siedliskiem korupcji, PO było niczym zbiorowy garnitur władających wieloma językami mężów stanu szytych na europejska miarę, na widnokręgu szalała afera dorszowa i wiele innych wielkich afer (WIWA), a za widnokręgiem Polska Irlandią subito!
Nie za bardzo widzę powód, by po dwóch latach ten pięciomilionowy elektorat miał poczuć się mniej komfortowo niż dwa lata wcześniej. Raczej utwierdził się w przekonaniu, że za medialną pianą wspartą marsowymi minami Palikota i Pitery stoi (a w zasadzie leży) mały konkret (pikuś, jak mówi się w kręgach uniwersyteckich).
Kaczyński miał być alkoholikiem, ale to Palikot spadł ze schodów, jak widać nawet pić trzeba umieć, a unikać za granicą, bo obciach na pół Azji i Europy (miejsce wyjatkowo niefortunne).
Pitera miał gromić narosłą korupcję, ale wygląda, że to ją pogromili.
Dzentelmen Skorski okazał się być burakiem; z Paktu Ribentrop-Mołotow ostał się pakt Ribbentrop-Mołotow plus dostęp do portu Stettin (trzymając się tej samej poetyki), a Donald Tusk jak nie mówił po angielsku tak nie mówi, bo leniwy.
Trochę więc inaczej niz w przypadku PiS-u wygląda rzecz z Platformą, której elektorat jest w dużej mierze roszczeniowy. Wprost. To znaczy głosował nie z powodu idei naprawy państwa (sensownej czy nie – inna sprawa), ale z tego powodu, że OBIECANO mu totalną zmianę jakościową! A gdzie ta zmiana?
Więc to PO musi się starać, by swoje niepowodzenia przedstawić jako sukces, a Rycha, Zdzicha i Mira z bratem i firmą austriacką jako wzorce praworządności i mężostanności!
To „parcie na szkło” połaczone z dziwną nerwowością (vide: Sikorski) jest bardzo zastanawiające w kontekście faktu, że wedle wszystkich sondaży ta własnie partia ma poparcie dwukrotnie wyższe niż kolejna.
W zasadzie żadne ruchy nie są tu potrzebne, bez wielkiej ekwilibrystyki wiekszośc konstytucyjna w kieszeni. Po co wykonywać dziwaczne ruchy w formie propozycji obniżenia wieku wyborczego do lat szesnastu, skoro elektorat osiemnastoletni łyka, aż miło?
Bardzo dziwne.
PiS przyjął najlepszą, mozliwą strategię; strategię zachowania dotychczasowego elektoratu i utwierdzania go w przekonaniu, że on z TYMI mediami nie wchodzi w żadne układy, bo to nie ma sensu. Słowem: nie uczestniczy w zaklinaniu rzeczywistości, która skończy się tak, jak się ma skończyć, o ile na świecie działa obiektywnie powszechne prawo ciążenia i inne prawa fizyki. Tam na dole jest ziemia, a tu, na watłej gałęzi, d...a, przepraszam za dosadność, ale chodziło mi tylko na wskazanie, że wypadkowa działania wektorów wskazuje na kierunek szybkiej podróży w dół.
Włączanie się do debaty na temat tego, jak to będzie pieknie byłoby kręceniem powroza na własną szyję, bo pięknie nie będzie.
Dlatego przyglądajmy się kolejnym obietnicom, ale chłodno, co ma być to będzie.
Tu dołożę żeru dla części komentatorów, sekcja PRON, i zakończę żydowskim dowcipem. Dla niezorientowanych: jedna z tubek miłościwie rządzących zarzuciła kilka miesięcy temu, otwartym tekstem, żydowskie pochodzenie wierchuszce opozycji. Było to posunięcie chytre, bo na pomoc PRON-owi rzucili się ci od Piaseckiego, być może poraz kolejny po rozmowach z jakimś generałem.
W tym kontekście tym bardziej warto dowcip przypomnieć:
„Tate... ja rozumiem...
„Mosze! Ty nie rozum, ty licz!”
Krótki taki, pozdrawiam!
Inne tematy w dziale Polityka