- To nieszczęście! - wydekoltowana złapała się z przejęcierm za łańcuch. - A ty wiesz kogo ja widziałam?
- Nie.
- Tego Florka z programu “Zamknięty dom.”
- Tego, co tą pindę z Łodzi... no ten tego, wiesz? Co to pokazywali w normalnie na wizji?
- Tego samego. W Juracie. Idziemy z Władkiem, a tu normalnie on!
- Z tą z Łodzi?
- Nie, no co ty? Kto by się z taką zdzirą chciał w realu pokazywać. Przecież to porządny facet. Z żoną, z dzieckiem, normalnie na spacerze. W Juracie.
- No wiesz, co! - zachichotała ruda. - A ty wiesz, Mariolka, jakie ja buty kupiłam? Za pięćset złoty. W Megadomu kupiłam. Byłaś w Megadomu?
- No, nie... - blondynka spojrzała z politowaniem. - Mówiła mi ta od solarium, co wiesz - mrugnęła okiem - że tam barachło. Same podróby!
- No ona to tam tyle wie, co wiesz... - ruda machnęła ręką pogardliwie. - Mówię ci, co za buty! Włoskie, normalnie, oryginał! Jak pojechaliśmy na wieś, do rodziny Mariana, to mówię ci jak te kobity na wsi oczy wytrzeszczały! No, ale tam na wsi to nie ma kultury! Ty wiesz, że siostra Mariana to dzieciom zabroniła oglądać “Zamknięty dom”, bo mówi, że to demoralizuje? A wideo to im puszcza raz w tygodniu i to same bajki. I na dodatek przy niej. Średniowiecze normalnie!
- I co z tych dzieci wyrośnie? - potępiająco pokiwała głową blondynka.
- Tłumoki! - mruknęła ruda. - Normalne tłumoki!
Kloss odwrócił się rezygnując z przysłuchiwania się tej arcyciekawej wymianie informacji, bo rozmowa w męskiej części towarzystwa nabrała niespodziewanej werwy i mocy.
- Ty się tam, kurwa, znasz! - krzyczał świński blondyn, na którego policzkach wykwitły dwa rumieńce, a oczy zamieniły się wąskie szparki. - W banku to sam prezes mi się kłania. Ty wiesz, że ja mam u nich dwie karty kredytowe? O! - wyciągnął portfel i zaprezentował serię kart. - Ja tam jestem wip, normalnie.
- Nie wip, ale bankrut - szyderczo zaśmiał się trzeci mężczyzna, o okrągłej nalanej twarzy, wątrobowych sińcach pod oczami i lśniących od brylantyny włosach. - Bizniesmieny z bożej łaski! Wiesz, co to znaczy? - kiwnął tłustym podbródkiem w kierunku prezentowanych kawałków plastyku. - To znaczy, że ty jesteś zadłużony po uszy. Tak sobie przerzucasz to zadłużenie z jednej karty na drugą. A jakie tam masz oprocentowanie? Dwadzieścia siedem? Dwadzieścia pięć? Rockefeler by się wywrócił, jakby tyle płacił za pieniądz. Jak taki jesteś mocny, to po co tyle pożyczasz?
- No! - blondynek postąpił krok wprzód i wypiął groźnie brzuch - Co się pan tak mądrzysz?
- Bo cię mogę, gnoju zara w bagażnik wsadzić, zawieść do lasu i jeszcze sobie sam grób wykopiesz - warknął wybrylantynowany. - Pierdolone lojtki - splunął na podłogę.
Blondynek ucichł, pomarkotniał i cofnął się na swoje miejsce.
- Dobra, dobra, po co te nerwy? - rzucił pojednawczo i usiadł udając, że zainteresował go tocząca się obok rozmowa pań. Na to wszystko podpłynął ku stolikowi, potężnie się zataczając, pan w czarnym smokingu, czarnej koszuli i białej muszce, który jako żywo przywodził na myśl grabarza.
- Alojzy Trzmiel! - zawołał gromko i zaczął potrząsać dłonie zebranym. - Przedsiębiorca pogrzebowy z Pułtuska! Usłyszałem podniesione głosy - zachwiał sięi musiał przytrzymać się stołu. - Swary! A my, panowie - bełkotał - przecieżwszyscy jesteśmy... B... Bolakami - wymemłał niewyraźnie. - Nasi chłopcy ginęli na wojnie, na wszystkich frontach. Orkiestra! - odwrócił się w kierunku podestu, na którym stały instrumenty - Czerwone maki! Graaać! - zaryczał.
Wspiął sięna krzesełko, zachwiał i byłby się wywrócił, gdyby facet w fioletowym garniturze razem z wybrylantynowanym nie podtrzymali go skwapliwie za łokcie.
- Ale się uwalił! - wybrylantynowany mrugnął do Klossa. Tymczasem orkiestra zagrała zgrabny tusz, po nim długą pauzę... raz, dwa, trzy, cztery. Popłynęła poprzez salę rzewna melodia.
- Czy widzisz te gruzy na szczycie? - darł się przedsiębiorca pogrzebowy chwiejąc się na krzesełku. - Tam wróg, tralala, jak szczur... Musicie, tralala, musicie... Za kark wziąć i stracić go w dół! Trzymajta mnie mocno chłopaki! - wrzasnął do podtrzymujących go z obydwu stron. - Czerwone maki na Mooonte Casiiiino! - zaszlochał niemalżę.
Kloss zauważył kątem oka, jak ku miejscu, w którym siedzili coś się gwałtownie przesuwa. Potem usłyszał głośne klaśnięcie, śpiew ucichł i orkiestra zamilkła jakby kto ciął nożem. Przed przedsiębiorcą pogrzebowym Alojzym Trzmielem stała Jagoda. Wyglądała jak furia. Rozwichrzone włosy sterczały wokół głowy, a oczy świeciły się na wychudzonej twarzy, jak latarnie. Alojzy Trzmiel trzymał się za policzek i nic nie rozumiejąc wpatrywał się w Jagodę wzrokiem skarconego szczeniaka.
- Czy ty nie czujesz? - zawołała z taką siłą w głosie, jakiej mało kto mógłby się po niej spodziewać. - Czy ty nie widzisz, że to jest trochę nie tak? Że to nie jest piosenka dla ciebie? Nie o to tobie?
- Aaaa! - Alojzy Trzmiel podniósł palec do ust - ciii... Panienka - czknął - jest śpiąca i nie życzy sobie, żeby hałasować... Rozumiem, rozumiem - zlazł niezdarnie z krzesła - Ja tam dla dam jestem szarmancki... dobrze ułozony jestem facet. Po co się denerwować. Przecież wszystcy... znów mu się odbiło - jesteśmy B... Bolakami...
Inne tematy w dziale Kultura