Mam znajomą, która wyjechała z Polski czterdzieści lat temu. Czterdzieści lat to wystarczająco długi okres czasu, żeby nie nadążać za bieżącą polityką. Nie - uprzedzę uwentualne głosy potępienia - pomimo długiego pobytu na obczyźnie moja znajoma nie przestała się Polska interesować. Po prostu czasami nie rozumie. Na szczęście zna mnie. Albo, mówiąc precyzyjnie, mogła myśleć, że zna mnie na szczęście. Do dzisiaj. Bo dzisiaj usiedliśmy przy kawie i zostałem poproszony o zrelacjonowanie najświeższych wiadomości z Polski. Najchętniej zacząłbym od futbolu, ale znajoma nie wykazuje zainteresowania tym akurat sposobem spędzania wolnego czasu. Zacząłem więc od afery laptopowej. Konferencja prasowa, zepsuty laptop, który uruchomiła obecna na konferencji, przytomna kobieta i porażający koszt zniszczeń: około 2.500 złotych polskich. No, kawał grosza, nie ma co ukrywać. - Może chodziło o zniszczenie tajnych informacji zapisanych na twardych dyskach? - dopytywała się znajoma. - Jako żywo - odpowiadałem - nikt takiego zarzutu nie postawił; chodziło to, że zniszczyli. - I nie chcieli zapłacić? - domyślała się znajoma. - Chcieli - odpowiedziałem wierząc relacjom urzędującego i byłego Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego w jednej osobie. - To po co ta konferencja?
Nie znając odpowiedzi na to pytanie wydobyłem z pamięci kolejne wydarzenie mijającego tygodnia, warte odnotowania, bo opatrywane komentarzami o "naruszeniu praw człowieka". Chodziło o biały personel okupujący kancelarię Prezesa Rady Ministrów i naruszające ludzkie prawa uniemożliwianie okupującym rozmów wykonywanych z tejże kancelarii przy użyciu prywatnych telefonów komórkowych. - Polska to jednak wyjatkowy kraj - westchnęła znajoma z zadowoleniem. - Wyobraź sobie, co byłoby, gdyby ktoś chciał okupować Downing Street! - No własnie, co? - zaciekawiłem się szczerze. - Coś mi się wydaje, że tych dwóch uzbrojonych w broń automatyczną zrobiłoby z niej użytek, przecież nie wolno okupować budynków rządowych! - Dyktatura! - rzuciłem posępnie i wybuchnęliśmy śmiechem.
Śmiech nie na miejscu, ktoś powie i będzie w tym trochę racji, bo nieładnie nabijać się z własnego kraju będąc emigrantem. Ale wyobrażmy sobie, że np. taki prezydent Putin przestał kochać naszego premiera i zaczął go nie lubić. I w związku ze zmianą uczuć chciałby mu poutrudniać życie. Ale nie za wszelką cenę! Powiedzmy za pięćset złotych. Trzymajmy się pieniężnego ekwiwalentu skali wielkości i powagi urzędów zaproponowanych przez Ministra Spawiedliwości. Poza tym prezydent Putin też przecie musi oszczędzać! I dlatego zamiast wynajmować pielęgniarki (a jak wiemy mają oczekiwania) do paraliżu pracy Kancelarii Premiera RP wynająłby jakichś zwykłych żuli, których coś łączy... np. twierdzą, że są gejami albo należa do AA, czy cokolwiek. Żule zajęliby Kancelarię plus np. MSZ, MSWiA plus MON i leżymy. I żeby nie podpaść Amnesty International musieliby dostawać kanapki, a i pewnie po piwku. Łączność z Kremlem trzeba by tym razem zapewnić bezpośrednio linią rządową, bo choć już wiemy, że zagłuszać nie wolno, pamietajmy, że i sam telefon komórkowy wytwarza pole elektromagnetyczne, które może szkodzić, więc starajmy się przewidzieć ewentualne roszczenia!
Co kraj, to obyczaj, ale miło pamietać, że Ojczyzna nie w jakimś tam zaścianku obok innych, europejskich, totalitarnych reżimów, ale w awangardzie postępu i dostępu obywateli do najważniejszych urzędów publicznych
Inne tematy w dziale Polityka