Rolex Rolex
8187
BLOG

NIECH PŁONIE

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 246

 

We wczorajszym wpisie zadawałem sobie i swoim czytelnikom pytanie o zdolność Europy do obrony przed wrogiem zewnętrznym, używając jako pretekstu masakry, którą w jednym z najzamożniejszych i najlepiej zorganizowanych europejskich państw spowodował pojedynczy psychol po przeszkoleniu wojskowym. Czy w przeprowadzeniu ataków ktoś mu pomagał czy nie, nie ma w tej chwili żadnego znaczenia, bo wszystko wskazuje na to, że nie musiałby. Generalne pytanie tkwi jednak nie w tym, czy Europa potrafi się obronić, bo to wiemy – potrafi, ma na to wystarczającą ilość środków, ale czy chce?

Kłopoty obronne Europy biorą się z tego, że Europa nie potrafi zdefiniować się cywilizacyjnie; nie wie, czym ma być. Sanatorium dla wymierających staruszków? A kto to będzie opierał i za ile? Kontynent od lat potrzebuje rąk do pracy, po tym jak groteskowa choć potwornie groźna fala ignorantów lat 60-tych zafundowała nowy model państwa oparty na przyjemnościach i uciechach nie zrównoważonych odpowiedzialnośią i pracą. Sen gnostyka spełnił się na jawie; raj na ziemi zrealizował się w postaci bachanaliów rozumianych nie jako odpoczynek od trudów codziennego znoju, ale jako stan permanentny, którego celem jest poszerzanie katalogu promowanych rozrywek. Praca, zwłaszcza praca fizyczna, została zdegradowana, a wolność od konieczności jej podejmowania została zagwarantowana rozdętymi programami socjalnymi.

Spokój permanentnego odurzenia zapewniały amerykańskie gwarancje militarne oraz wyższość cywilizacyjna i technologiczna – owoc zapobiegliwości i pracy dziesiątek pokoleń nie pokaranych przez opatrzność pokoleniem idiotów na katedrach.

Mentalna zdolność do obrony własnej społeczności przed agresją z zewnątrz bierze się z zakorzenienia, a więc z delikatnego i złożonego systemu relacji emocjonalnych. W pierwszym rzędzie gotowość dla poświęcenia bierze się z relacji ojcowskiej i małżeńskiej. Mężczyzna – statystycznie silniejszy fizycznie, broni swojej żony i dzieci; wykonuje swoje zadania wojskowe działając pod wpływem silnych uczuć wynikających z naturalnych więzi.

Idioci zrobili wszystko, żeby te relacje osłabić, a odpowiedzialność znieść. To państwo w coraz szerszym zakresie edukuje i utrzymuje dzieci, to państwo zapewnia opiekę nad zniedołężniałymi starcami, przez co zrywa się więź wzajemnej solidarności międzypokoleniowej i zaufanie. Z „państwem” łączą mnie, przyznam, chłodne relacje; szczerze mówiąc nie wiem dokładnie gdzie ono mieszka.

W Europie*, poza ostatnimi skansenami, nie istnieją emocje związane z przynależnością do klanu, rodu bądź plemienia znane praktycznie we wszystkich innych cywilizacjach. Stało się tak za sprawą chrześcijaństwa, które wpłynęło na wykształcenie się „emocjonalnej” przynależności do narodu. Na-ród wyparł inne formy zrzeszeń, bo oferował skok cywilizacyjny związany z opartą o poczucie związku pozytywną emocją. Największe, znane historii zrzeszenia ludzkie mogły odtąd działać wspólnie w oparciu o więź emocjonalną, a nie pod wpływem przymusu satrapy, przez to stały się skuteczne.

Tego progu – progu narodowego, nie udało się nigdy przeskoczyć; stąd klęska idei imperialnej (karolińskiej, ottońskiej, jagiellońskiej, habsburskiej). Innymi słowy: nie udało się związać „emocjonalnie” zrzeszeń przekraczających zrzeszenia narodowe.

Jedyne co się udawało to minimalizować tarcia pomiędzy narodami w oparciu o wspólnie wyznawany katalog wartości. Katalog wartości poważny, bo składający się z historii miłości, poświęcenia, przebaczenia, cierpienia, mądrości, wytrwałości i wierności. Codzienne przypominanie tego katalogu, jego odświeżanie, było zadaniem specjalnie do tego celu powołanej instytucji, wspólnej dla całej Europy, i z kierownictwem w jednym Europejskim mieście, niezależnym od władztw narodowych: pan-Europejskim (celowo pomijam eschatologiczny wymiar Kościoła, bo nie chciałbym, żeby dyskusja zeszła na tory sporu religijnego, opisuję instytucję z punktu widzenia jej roli w organizmie, jakim Europa do kiedyś była).

Postulat prymatu sił duchowych nad siłą fizyczną nie był w stanie (jako ideał zbyt wymagający, w zasadzie: cel) wyeliminować przemocy pomiędzy europejskimi narodami, ale był w stanie minimalizować ich zasięg i skutki do stopnia, w którym nie naruszało to sił obronnych całej Europy.

Świadomość Europejska istniała, o czym wiemy choćby z zapisanych świadectw dumy narodów przygranicznych (Polaków, Chorwatów, Węgrów, Austriaków) z roli odgrywania roli swoistej straży granicznej, „muru” oddzielającego Europę od tego co „nieeuropejskie”. Było to również następstwem przyjętego wraz z chrześcijaństwem spadku po Antyku, który łagodził międzynarodowe napięcia (pomiędzy polis) poczuciem wspólnego przeżywania „helleńskości” w opozycji do „barbarzyństwa”.

Katalog składający się na „helleńskość” był rzecz jasna inny, oparty o inne religie, choć o ten sam homerycki epos.

Pokolenia (bo to już chyba drugie) idiotów na katedrach, pozbawione elementarnego humanistycznego wyczucia i wiedzy, przypuściły druzgocący atak na wartości i to atak skuteczny. Tutaj drobne en passant: „atak” trwał od kilku stuleci, jednak dopiero gdzieś na początku ubiegłego wieku zakończył się ostatecznym przejęciem instytucji, a od połowy ubiegłego wieku, za sprawą mass-mediów mógł zdobyć masy; forma wpisu ogranicza w snuciu historiozoficznych dywagacji, więc uproszczenia i skróty są konieczne.

Człowiek może poświęcić się w imię wielkiej idei, ale czy poświęci się w imię „bachanaliów”? Prawa do publicznej ekspiacji w sprawach indywidualnych i intymnych?

Czy może dziwić brak podziwu przybyszów z innych kultur dla cywilizacji burdelu?

No mnie nie dziwi.

Teraz w burdelu wybuchł pożar, ale tliło się dziesięcioleci, a więc od czasu, kiedy Europa porzuciwszy cywilizację pracy, poświęcenia i odpowiedzialności dostrzegła, że nic ją już więcej nie łączy, więc może ochoczo przystąpić do wzajemnej rzezi w dwóch etapach wojen światowych. Pozbawiona bezpiecznika nie otrzeźwiała nawet wtedy, kiedy po raz pierwszy w historii nie była zdolna do rozstrzygnięcia wewnętrznego konfliktu bez pomocy kontyngentu z byłych kolonii, ani po raz drugi, wtedy, kiedy nie była - bez jankeskiego wsparcia, zdolna do obrony przed „Kałmukami dowodzonymi przez Chazarów”, a przypomnijmy, że do tej obrony w roku 1920 wystarczyły w zupełności siły wojskowe dopiero co odrodzonego państwa, pozbawionego w zasadzie wsparcia z Zachodu dzięki rewolucji w Niemczech, a zaopatrywanego dzięki życzliwej pomocy rządu w Budapeszcie, który się z własnymi Chazarami i Kałmukami dopiero co uporał.

W tym momencie Czytelnik może się zatrzymać i zapytać w kontekście mojego poprzedniego tekstu, czy ja czasami nie przeprowadzam tutaj mowy obrończej norweskiego psychola? Czy nie podaję w tym miejscu zestawu argumentów tłumaczących jego szaleńczy atak?

Otóż norweska masakra jest prezentem podarowanym procesowi rozkładu by postępujące gnicie mogło posuwać się w raźnym tempie. To nie islamska fala zagraża Europie, ale to dzisiejsza Europa zagraża Europie. Pokolenie idiotów właśnie stanęło na progu militarnej, ekonomicznej i politycznej katastrofy, która ma olbrzymie szanse zmieść europejski establishment z tego samego powodu, dla którego kończy się każde przyjęcie: z powodu wyczerpania się zapasów gorzały.

Europejski establishment nigdy nie oferował nic ponadto.

Dlatego musi szykować się do bronienia swoich pozycji w sposób inny niż dostarczając kolejne porcje mentalnych opiatów. I dlatego – by dzieło upadku Europy mogło być kontynuowane, musiał pojawić się norweski „psychol”, który jest wręcz stworzony do dania alibi tym wszystkim, którzy wiodą „lud europejski” do domu niewoli. Jego kabaretowa maskarada przypominająca raz postać z pocztu europejskiej arystokracji, raz komandosa; pełne militarne powodzenie jego akcji, zapewniona nietykalność osobista i różowa, beztroska przyszłość urozmaicana medialną popularnością daje podstawy sądzić, że menedżer nadzorujący ten majstersztyk piaru był po najlepszych szkołach piaru. Nie wiem, czy były to akademie w Moskwie, Berlinie czy gdzieś jeszcze indziej; w każdym razie początek tygodnia był krokiem naprzód stojących nad przepaścią.

Burdel się pali, ale nawet to nie skłania klientów do zastanowienia się nad antyczną mądrością: „Nie jest sztuką wejść do burdelu, sztuką jest z niego wyjść”. To wiedzieli już cynicy.

Pozdrawiam

i przepraszam za pisanie truizmów.

* Jest pewna trudność polegająca na tym, że przez Europę czasami rozumiem „Europejską kulturę”, a więc również kulturę Ameryki, Australii, Nowej Zelandii, Kanady, niekiedy zawężam to pojęcie do Zachodniej Europy jak w zaznaczonym zdaniu, gdzie pewne zjawiska występują silniej. Mam nadzieję, że Czytelnik łatwo wychwyci różnicę na podstawie kontekstu.

 

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka