Władysław Frasyniuk był dziś gościem Moniki Olejnik w jej „Kropce nad i”.
Zdzira. Próbowała oczywiście Władka uwieść: te jej farbowane blond włosy, twarz z każdym rokiem bardziej przypominająca Dodę, mini spódniczka, skórzana kurtka i długie błyszczące czarne kozaki na dłuuugiej szpilce… Ale Władek był twardy. Jak zawsze.
Rozmawiali o stanie wojennym oraz czy generał Jaruzelski powinien w końcu odpowiedzieć prawnie za wprowadzenie stanu wojennego. Frasyniuk z ogromnym spokojem pełnym godności dokonywał trudnych rozstrzygnięć. Nie dawał się sprowokować (nawet tą krótką spódniczką…), nie używał wielkich słów, nie mówił wprost o przebaczeniu, nie nawoływał do czegokolwiek, nie unosił się własną wielkodusznością.
Widział zło, ale widział też dobro. Sam Frasyniuk, ale i wielu jego przyjaciół, bardzo wiele wycierpiało w tamtym okresie. Mimo to stać go na dostrzeżenie honorowej postawy Jaruzelskiego, który „brał to na siebie i uważał, że to jest pewnego rodzaju odwaga”. Nie roztkliwiał się jednak nad tym nadmiernie.
Mówił bez nienawiści, był cały czas niewzruszony i racjonalny, patrzył w kamerę wzrokiem człowieka, który każdemu może spojrzeć spokojnie prosto w oczy.
Ja zaś patrzyłam w telewizor i myślałam sobie, że nie dziwię się Monice Olejnik. Władek wart jest (chciałoby się powiedzieć „mszy”, ale to nie brzmiałoby dobrze w przypadku człowieka, szczególnie nadal szczęśliwie żyjącego) tej krótkiej spódniczki.
I tych kozaków.
Inne tematy w dziale Polityka