Na imprezach w "klasie biznes" zawsze czułem się jak intruz. Ale czasem było trzeba.
Ostatnio to w ogóle nie bywałem, na żadnych imprezach bo całe życie skupiło się na dzieciach. Ale i najlepszy rodzic czasem od dzieci urwać się musi... Aby nie zwariować.
Okazja się zdarzyła - była sąsiadka zaprasza na "parapetówę". A ciocia zaoferowała, że zajmie się dziećmi. No to dzieci do cioci, a my na parapetówę.
***
Impreza jak marzenie. Świetne zakąski, coś na ciepło i coś do szkła. Ale u mnie ze spożyciem cienko. Właściwie symbolicznie. Permanentnie nie ma okazji i smaku. Więc moja szklaneczka stoi na stole tylko symbolicznie.
Ale impreza to nie tylko konsumpcja i spożycie. To też rozmowy przy stole. A że imprezę zdominowała "klasa biznes" to i tematy rozmów były przez nią wyznaczane. Polityka niby sprytnie omijana, ale jednak ten rząd "coś przekombinował z tym uszczelnieniem vat", niech goni tych dużych złodziei, a nie mały i średni biznes.
Po kilku kolejkach rozmowa przechodzi na imigrantów w UE i Ukraińców w Polsce.
- Mam kłopot z tymi Ukraińcami - mówi jeden z biznesmenów - Zaczynają domagać się wyższych płac i chcieliby już chyba co weekend jeździć do siebie na Ukrainę.
Towarzystwo gremialnie uznaję tę postawę ukraińskich pracowników za bezczelność.
Ja też słucham ale jednak chyba z powodu trzeźwości powiedziałem nie to co trzeba:
- Jak zatrudniasz tych ludzi oficjalnie, legalnie, bo jak mówisz nie możesz znaleźć ludzi do roboty w Polsce. To chyba ci Ukraińcy mają prawo negocjować z Tobą warunki pracy i płacy?
No i się zaczęło
- Że nie rozumiem bo nie zatrudniam ludzi...
- Że Ukraina nie jest w UE.... (jakby to miało znaczenie)
- Że Ukrainiec powinien być zadowolony, że w ogóle dostał robotę...
- i takie tam podobne
***
Jak sobie jednak przypomnę to ci biznesmeni też kiedyś ciężko harowali u Niemca. I też narzekali wtedy, że Niemiec "traktuje ich jak ludzi gorszej kategorii".