bartek123 bartek123
392
BLOG

Historyja wręcz potworna jak to kaczki zjadły orła.

bartek123 bartek123 Polityka Obserwuj notkę 6

Poemacik pedagogiczny

​WERSIA AUDIO:https://www.youtube.com/watch?v=GYt4wcuJqBw   

 Wstęp

Od wschodniego Biłgoraju

Po Zgorzelec (też na skraju)

Od Giewontu po brzeg morza

Żyje polska nacja hoża

Co ma wielkich mężów w bród,

Lecz nią rządzi… kaczy ród.

 

To nie bajki moi drodzy!

Kaczy ród to ludzie srodzy!

Różne Ziobry i Płaszczaki,

Szydła z mydła, bo mięczaki

I Gowiny z różnych list…

Wszyscy rodem z Wielkich PiSd.

 

Gdzie to miasto? – ktoś zapyta.

 

Nigdzie!

               Ta zaraza skryta

Rodzi się wśród rydzków małych

I kaczorów pokarlałych!

 

Jak możliwe takie cuda?

Jak się mogło kaczkom udać?

Pozwolili tak Lechici

By ich drób za mordę chwycił?

 

Oj! Ludkowie moi mili!

Samiście się załatwili!

Wiedzą dobrze wasi kaci;

Kto nie myśli, ten zapłaci!

Że ma pustki w swojej kasie…

…To zrozumie… poniewczasie!

Bo ze złotej zrobią klatki

Znów szmacianą…

                        …. ich podatki,

A dziś mają jasny cel….

…..Wskrzesić… kaczy PRL!

 

Od Europy nas odgrodzą,

Narodowo nas zasmrodzą.

Mądrych ludzi zmienią w płotki,

Rządzić będą tu dewotki.

 

Wiarę w gusła zacznie krzewić

Święty Antek Macierewicz.

W Smoleńsk zmieni Polskę całą!

Dziś kwitnącą i wspaniałą.

 

A kto z tego się nie cieszy

Ten po prostu strasznie grzeszy

I do pudła wyśle go

Rakarz Ziobro!

A bo co!

 

Posłuchajcie więc ludkowie

Co wam stary Marcin powie.

Jak to było, jak to będzie…

Cicho wszędzie… głucho wszędzie…

Trzeba szukać szybko rady

Aby nie zejść znów na dziady!

 

Kto ma uszy niechaj słucha!

Bo nie cała Polska głucha.

Kto ma oczy, niechaj widzi

Żeby potem się nie wstydził.

 

Część I – Kaczory z jaj wychodzą.

 

Była noc! Okrutnie sroga!

Gdy od ludzi i od Boga

Zapomniany polski ród

W ruskim szambie żywot wiódł.

I niewiele brakowało

By z nas łajno pozostało.

Kto pamięta tamte czasy

Wie, że był już blisko kasy

Danej mu przez czerwonego

Choć był cichym wrogiem jego.

 

Przywiezieni nam sowieci

Popierali ludzkie śmieci…

… Bolek, Władek, Edek, Wojtek,

Kilka mniejszych z szmatek łątek

W łagier nam zmieniało świat

Przez czterdzieści z górą lat.

 

Lecz nie z wszystkich chłam zrobili!

 

Choć ich bardzo wymęczyli

Byli tacy co zza krat

Ratowali ten nasz świat!

Po dzielności takich ludzi

Naród się powoli budził

I gdzie była tylko marność

Powstawała…

        solidarność.

 

I pękała moc straszliwa długie dziesięć lat

Nim o Polsce znów usłyszał zadziwiony świat.

 

W tej dekadzie, gdy za kratą wciąż trzymano ludzi,

Na wolności, po kryjomu, kaczy ród się budził.

Gdy bezpiecznie w Polsce było można się już stawiać

Kaczorowie o wolności zaczęli rozprawiać!

A że drobne tałatajstwo jakieś takie było

To podstępnie do Wałęsy niecnie się wkręciło.

 

Nim się Lechu zorientował, że to ród jest gadzi

Ten się w polskiej polityce wygodnie usadził.

Bo to byli bliźniakowie prawdziwie zaradni

Co już kilka latek wcześniej raz księżyc ukradli.

 

Partię sobie założyli i trochę na raty

Dobierali sobie kmotrów, same ludzkie szmaty.

Kto porządny się zaplątał w te ich niecne sidła

Szybko wiał, nim mu w polipy zamienili skrzydła.

 

Lud się dzielnie dorabiał. To jest rzecz zwyczajna

Gdy już na powierzchnię można wyjrzeć z łajna,

Lecz gdy też radośniejszy z rąk im się wymykał

By go straszyć i mamić znaleźli Rydzyka.

Ten wziął forsę zza morza od jednego drania

Za nią już metodycznie robił nas w barana.

Im kto głupszy, tym szybciej w jego sidła wpadał,

Bo choć sam jest szatanem, to o Bogu gadał.

Zgubiły się biskupy i przeciętne klechy,

Brak miłości do kaczek uznały za grzechy

I wśród sprytnie zrobionej politycznej grandy

Od Boga odchodzili do tej kaczej bandy.

 

Chcecie wiedzieć skąd świństwo to się w Polsce wzięło?

Posłuchajcie ludkowie! Tak to się zaczęło:

 

Część II –Kaczy spisek

Maj to był! Gdy w Sopocie już się ranek budził

Do rozmowy usiadło dwoje dziwnych ludzi.

Lech i Jarek imiona, bracia kaczorowie.

Lech profesor, więc palcem drapał po głowie,

Jarek głupszy, choć spryciarz, więc podłubał w nosie

Bo już wiedział że właśnie na coś się zanosi.

 

- Bracie Polaku, Jarku! – rzecze starszy bliźniak -

Coś ta Polska zaczyna z łap nam się wyślizgać.

A że musi być nasza, to jasna jest sprawa,

Wiec na dobre się musi rozpocząć rozprawa!

Pora całkiem dogodna. Burdel w całym kraju,

I ten burdel nas właśnie zawiedzie do raju!

 

Odkaszlnął młodszy bliźniak, choć nic nie zrozumiał

To nacisnąć mózg brata zawsze przecież umiał.

- No! To rzecz jasna bracie! Polska nasza będzie,

Ale jak by to zrobić? Poznali nas wszędzie.

Wałęsa nas olewa, Donald ludzi zbiera,

Więc ta sprawa jest trudna jak jasna cholera.

 

Na to Lech po namyśle: - Trudna, brudna, ale

Trzeba głupich zwerbować, a tych nie brak wcale.

Przecież Lenin nauczał:  Biedny człowiek głupi.

Gdy mu kasę obiecasz, łatwo hasła kupi.

 

- Na rany Pana Chrysta!

   Lenin?

   Straszna sprawa!

My prawica!

To wszystko na szwindel zakrawa!

 

- Głupiś bracie Polaku –Lech ostro mu przerwie –

Zawsze hasła dla biednych trzeba mieć w rezerwie!

Gdy je jeszcze im podasz w religijnym tonie

Na ich chwałę ci w każdym kościele zadzwonią.

A lewica, prawica? Kto się dziś połapie!

Grunt to mieć Polskę w naszej wielopalcej łapie.

Rydzyk modły odprawi, episkopat przyjmie

Gdy z tej to polityki zysk dla siebie wyjmie.

Czarni to prości ludzie, w szwindlach nie kumaci

Zawsze Bogu dziękują, gdy kto dobrze płaci.

 

Jarek na to – No dobrze, bracie profesorze!

Ale gdy nas przyłapią, to może być gorzej!

Narodek się połapie! Przecie kasa pusta.

Haseł sobie nie włożą w te zgłodniałe usta,

A tu nobile verbum! Każda chata z kraja.

Gdy nas złapią na szwindlu, to urwą nam jaja!

 

O jajach więc rzecz była….

….. gdy nagle zza płota

Człek się jakiś wychylił.

     Porządna kapota,

Krawat, uśmiech na twarzy, buty wyczyszczone,

Więc skupiły się mordy kaczorów skwaszone,

A głównie Jarosława, co znał go jak brata

I już dawno zamyślał mieć go za kamrata…

 

- Lechu! - zawołał Jarek - Tu losów zrządzeniem

Trafia nam się facecik z dużym przyrodzeniem!

Ten ma jaja! Wałęsę ma on za barana,

Napisał o tym książkę!

Czyż to tego rana

Zyskamy sprzymierzeńca? Oby się udało!

I przedstawił przybysza.

  – To pan Kurski Jacek!

Można by go od razu wziąć na kaczy pasek.

Po tej Polsce się szwenda, wie co piszczy w trawie,

Więc chętnie się zakręci w tej poważnej sprawie.

Jak się mu co obieca, to z pocałowaniem

Się tego uczepi. Chce być wielkim panem!

 

Lech spojrzeniem Kurskiego poważnym obrzucił,

Poprosił by się skłonił i by się obrócił,

Posprawdzał mu muskuły, poprawił krawatkę…

 

- Zaraz! – Jarek mu przerwał – Ja znam jego matkę.

On tu z porządnej, gdańskiej pochodzi rodziny!

- Ach tak! - i Lechu przerwał swoje oględziny.

- Wiec i ty razem z nami chcesz mieć Polskę w łapie?

 

Kurski zbladł! Stracił oddech, i strach że zasapie

Całe ważne spotkanie mu nie pozwoliło

Paść zaraz na kolana, czego blisko było.

 

- Jakże bym nie śmiał… nie chciał… jakbym chciał odmówić?

Jakże ja w takiej chwili mógłbym się zagubić!

Jakże ja panie, wodzu…

 Tu się opanował

I przed Lechem się dumnie (jakby) wyprostował.

Rzekł: – A ja mam pomysł jak tą polską bandą

Da się łatwo kierować dobrą propagandą!

 

Lechu nadstawił ucha! – Jak człowieku? – rzecze.

 

- Panie... prezesie… królu…  To jest proste przecie!

W szkołach tego uczyli. Byłem uczniem przednim.

Goebels to zastosował jako chleb powszedni!

Kłamstwo wciąż powtarzane dla prostego ludu

Szybko staje się prawdą! Bez większego cudu!

 

Z Donalda się zrobi szkopa, bo to Kaszub przecie,

Ktoś z rodziny w Wehrmachcie musiał być w tych leciech

Bo Kaszubi pod Niemcem… Temat mało znany

W reszcie Polski, więc może przez nas być zagrany.

 

Żydzi zawsze w zapasie! Gdy nam nie wypada

Narodowców się banda wnet do tego nada!

Tam są moi kumplowie… choć nieoficjalni,

Co w sprawie takiej zawsze mogą być genialni.

 

Gdyby i tego jeszcze było Polsce mało

To by się i masonów także wykopało.

Ludek nic o nich nie wie, więc postraszyć można

A wszystko to po cichu, sprytnie i z ostrożna.

 

A na koniec, gdy jeszcze zajdzie ta potrzeba

Każdego w komunizmie uda się pogrzebać!

No bo nie ma takiego, co w tych ruskich czasach

Chociaż raz w życiu nie był na ich górskich wczasach!

 

- Stuka szczwana! –Pomyślał Lech. Nic nie powiedział.

W napoleońskiej pozie dalej dumnie siedział,

 

Ale Jarek gwałtownik, by ten plan nie runął

Szybko bratu pod rękę buławę podsunął!

Lechu, choć nie był kontent, brata srogo zmierzył,

Ale Jacka buławą w ramiona uderzył.

Ten się o mało nie zemdlał po tej nominacji

I nie mówiąc pomyślał: – Gdy się głębiej wśliznę

To może opanuję nawet telewizję?

 

I… rozmył się we mgiełkach.

Bo tak tego rana

PiSlam projektującym rzecz była pisana.

 

A z mgły tej nagle się wyłonił

Brunecik jakiś i nisko się skłonił.

 

Lech czując wreszcie co właśnie się dzieje

Miłym, łaskawym liznął go spojrzeniem.

W Jarku, bo głupszy, tylko wzrósł niepokój

Lecz Lech powiedział: - Spokój! Tylko bracie spokój!

Znam tego franta! Ziobrą zwany.

To jest drań rzadko spotykany

Co polskim prawem rządzić może!

Kłąb nienawiści! W myślach noże!

 

Ziobro! Mu rzecz kaczorstwa znana,

Więc już się rzucił na kolana

I rzekł: - Ja wielki do waćpana

I jego brata mam szacunek,

Więc nie potrzebny jest werbunek.

Zrobię co trzeba! Więc buławy

Użyj swej, dla jasności sprawy.

 

Lech zdzielił go buławą chatko,

Bo wiedział że to rzecz ze szmatką

Co w końcu jemu wierny będzie

Bo go pogonią szybko wszędzie.

 

Brunecik zniknął.

     A po chwili

Z czeluści jakiejś, z wielkiej sprawy

Z kaczkami stanął do rozprawy

Trochę już łysy, wyleniały

Maż niegdyś wielki i wspaniały

Co w Saskiej Kępie żywot przeżył

I dzielnie się z komuną mierzył.

 

Lechu zbaraniał! Ten kaliber?

Już nie jednego na pohybel

Przywiódł krętacza i matołka

Co trzymał się kurczowo stołka,

Wiec i on nie mógł być swojego

Pewien, przy mężu stanu tego.

 

Ale wytrzymał to spojrzenie

I ręki twarde uściśnienie.

 

Jarek się kręcił, głupiał trochę,

Na portkach zajął się paprochem,

Wzrok spuścił, w nosie palcem dłubał…

Gdy jednak zoczył brata wzrok

Się opanował! Zrównał krok.

 

- Panie Antoni Macierewicz!

Zakrzyknął Jarek! – Spośród dziewic

W tym politycznym dziś burdelu

Pan jesteś pierwsza! To niewielu

O sobie dziś powiedzieć może!

Co nie daj Boże! Nie daj Boże!

Lechu go wzrokiem strasznym zgromił!

(Strzeli mu liścia po kryjomu)

Do Antka zaś się zwrócił miło:

- Pan przybył do nas???

- Co za ryło!

Pomyślał w duchu, lecz poprawił

Swe zachowanie. Tym się zbawił!

- Witamy w skromnych naszych progach!

Pan zjawił chyba się od Boga,

Bo właśnie polska nasza brać

Cię potrzebuje! Taka mać!

 

- Czym mogę służyć panie bracie?

Mnie Antka wszak powszechnie zna się!

Te moje wady i zalety

Skryte i jawne. No! Niestety!

Mam parę. Lecz lud o nich nie wie,

Wiec się użyje ich w potrzebie!

Kontrowersyjny wam się przyda?

PiS to na razie jest hybryda,

Gdy będzie trzeba ostrej twarzy

To się Antoni też odważy.

 

Tu Lechu nawet, choć to z rana

Padł przed Antonim na kolana

A Jarek, by coś zrobić, aż

Nie myśląc wiele padł na twarz.

 

Antoni zniknął. Chytra sztuka!

Obligi dał! Sam się nie zbrukał

Buławowymi trąceniami,

Co też Lech zoczył!

 Lecz czasami

Serce miał miękkie stary lis

Gdy wzmocnić chciał swój nowy PiS.

 

A potem… jeszcze się zjawili

Inni, co szybko zajarzyli,

Że właśnie w tej jedynej chwili

Można tę Polskę w karby chwycić

I jej posoką się nasycić.

Różne pętaki, zwykłe zbuje

Których dokoła nie brakuje.

Buławą walił Lech jak zuch,

Aż skompletował kaczy huf.

 

I bracia znikli.

 By po czasie

W miejscu zamkniętym znaleźć się

I se przemyśleć ważny dzień.

 

- Słuchaj kurduplu co ci powiem!

Do Jarka mądry Lechu powie.

- Mamy drużynę! Ważne twarze.

Ale jak szybko się okaże

Dla drobiu jest ważniejszy drób!

I na tym ty się bracie skup.

 

Rydzyk, a z nim pętactwo ptasze

To jest prawdziwe gniazdo nasze.

Kurski to spryciarz! Pomiot ptaszy

Będzie raz naszy raz nie naszy.

Ale gdy mu się stępi dziob

To z nami swój wykona ślub.

Ziobro i inne te płaszczaki…

…Trza zastosować moduł taki;

Że się je uzna za źrebaki,

Munsztuk na pysk i podpowiadać

Co tam na zewnątrz mają gadać!

 

Ja…

        ….teraz gnam na prezydenta!

A ty o radach mych pamiętaj!

Dopieszczaj Antka nam świętego,

Bo przecież niema już innego

Co by nam świętą delegację

Uprawdopodobnił przed tą nacją!

 

- A Donald???

     - To jest sprawa trudna!

Z nim może starcie się nie udać,

Więc w windzie pokaż mu Waltera

Może przestraszy się cholera

I w polityce nam odpuści.
Trzeba próbować. Jużci! Jużci!

 

Stop, moi drodzy!

      Nie tak szybko

Można się z złotą spotkać rybką!

Bo PiS-u praca jeszcze długa

Zanim się z szydłem z worka uda!

 

Część III – Katastrofa

Dookoła kraj się budził

Pracą wielu różnych ludzi.

Mądrych, głupich, lewych, prawych

I sportowców i kulawych,

A na czele całej nacji

W tym przedszkolu demokracji

Stali męże, mózgi przednie

W nocy, rano, w wieczór, we dnie

Budowali polski dom.

Jednak zbierał się już grom!

 

Tu pamięcią trzeba wrócić!!

 

Wszyscy byli już opluci

Ci szlachetni, dzielni ludzie

Utytłani w mazi kaczej

Po intrydze wręcz sobaczej!

 

Bo była w nocy ogłoszona

Ta lista Antka wymyślona,

A na niej ten narodu kwiat!

 

I zdębiał cały prawy świat!

 

Tak przeprowadził łobuz swą insynuację

Że część ludzi pytała: - Może on ma rację?

Może to SB nas z ręki ruskiej wyzwoliła?

I się w tym zamieszaniu całkiem zagubiła.

 

    ….Co nasiał kąkolu

Między polską pszenicę Bóg jeden wie!                  

        Na tym polu

Już nigdy nie nastały życiodajne żniwa

Bo je czerw podejrzenia na zawsze zakrywał.

 

Oj ludkowie moi! Tą prawdę wam zwierzę;

Gdy Bóg chce kogo ukarać, wpierw rozum odbierze

I zrobi zeń fanatyka!

Jaka stąd nauka?

Że chory na umyśle zawsze wrogów szuka!

Gdy prawdziwych nie znajdzie, weźmie niewinnego

I jak rzep psiego ogona przypnie się do niego.

 

Stumanił biednych ludzi, których sporo było

Którym w tej Polsce nowej się nie ułożyło.

Nie wszystkim dobrze w życiu!

    Jak na świecie całym

Tak i w Polsce. Rzecz znana.

Lecz moi kochani

Świat nigdy nie był rajem i nigdy nie będzie!

Gdy się w życiu przyczyny tego szuka wszędzie

A nie wierzy w swe siły i gadaczom wierzy

Szybko kłopoty nasze gadacz sprzeniewierzy.

Biednym obieca wszystko i wroga im wskaże

I szalbierczą mu drogę do szczęścia pokaże.

 

Jednoczyć biednych ludzi i głupich po drodze?

To się dla tych naiwnych zawsze skończy srodze!

To właśnie robił Lenin! W tych działań wyniku

Stworzył rzecz najstraszniejszą – partię bolszewików.

I choć lud prosty, uczciwy nic dziś o tym nie wie

To Macierewicz z kaczką…

….. robią z nich bolszewię!!!

 

Tak lud dał się omamić, więc jednemu z bliźniąt

Na prezydenta Polski dał się gładko wślizgnąć.

 

I przyszła pierwsza kacza era!

Lech chciał tu być za bohatera!

Do Gruzji leciał samolotem…

…Nikt nie wie po co!

            Ale potem …

Mu spodobały się te loty…

 

Gdy Donald latał do roboty

Tylko gdy rozum nakazywał,

Lech się sprzeciwiał, nie chciał razem!

Więc się popisał i tym razem.

 

W pałacu starym Radziwiłła

Śmietanka PIS- u się stawiła.

Prezydent kacze miny srożył

Nim chytry plan swój im wyłożył:

 

- Na Smoleńsk bracia! My Polacy!

Dla nas ten Donald nic nie znaczy

I wszystkie jego hołdy tam!

Ja dziś o naszą Polskę dbam!

 

Jarosław pobladł coś na twarzy

I na pytanie się odważył:

- Czy to nie będzie zwykły pic

Co Pislamowi nie da nic?

 

I dostał liścia w głupi pysk.

- To będzie dla nas wielki zysk!

Krzyknął prezydent.

         Wszyscy zbladli

I na kolana kołem padli.

 

- Tak! Zysk i chwała! Polsce chwała…

….Jakaś kanalia zapiszczała

Spośród klęczących.

         Lech zawołał:

- O Polsko moja! Wstańże z kolan!

My przecie są potomki Polan!

Nie będzie oficjalnie Kaszub

Reprezentować Polski naszej!

 

Gdy to klęczący usłyszeli

Troszeczkę zbledli i zgłupieli

- Czy wstać już z kolan? Czy pozwolił?

Czy może znów nas opierdoli?

Nie wszyscy byli spod Poznania

Więc ta uwaga o Polanach

Mogła dotyczyć nie każdego.
Sam przecież nie był z kraju tego.

 

ON spojrzał łaskaw. Błogosławił!

Więc wstali. Nastrój się poprawił,

A pilot jeden westchnął cicho:

- Z pogodą w Rosji bywa licho,

A to lotnisko, mówiąc szczerze,

Jak kartoflisko w pegeerze.

 

Tu Lech błazeńską łzę uroni

I rzecze: - Prawda drodzy moi,

Lecz nasz PiS jest nieustraszony!

Nas nie rozdziobią kruki, wrony!

Lądował Kaszub? My spróbujem!

Kto się dziś boi ten jest tchórzem!

Ja tam polecę, wyląduję,

Donald się wścieknie. Już to czuję

Naród zobaczy bohatera

Jak wtedy w Gruzji!

        Trza się zbierać!

 

Więc murem za swym wodzem stali!

Na pasażerów się wpisali…

 

I jakby nieszczęść było mało

Na podróż z wodzem też przystało

Część Bogu ducha winnych ludzi…

I to największą żałość budzi!

 

Więc milcz prześmiewcze w takiej chwili!

Gdyby nie obłęd…. dziś by żyli.

 

Śmierć zawsze boli. Ludzka sprawa.

Lecz gdy się robi z niej zabawa

Wprost polityczna…

                                …chce się rzygać!

 

Lecz i tak można naród kiwać!

 

Zmienił się świat nasz, drodzy moi!

Brat śmiercią brata tak go zgnoił,

Że ból ten szczery wielu ludzi…

…Nienawiść wśród Polaków wzbudził

Na wręcz niespotykaną skalę!

 

Te danse macabre, uliczne bale,

Bluźniercze z krzyżem karnawały…

Obrazem Polski wręcz się stały.

 

Antek się kapnął!

     - Z tej historii…

(Bo nadal chodził w sławy glorii)

… Wielką rozróbę można zrobić

I głupich w Polsce przysposobić

Do burdy wielkiej! Poprowadzić!,

Oszustwo wciskać?

      To nie wadzi!

 

Gdzieś pod Wawelem, po pogrzebie

Się z Jarkiem spotkał. Tak jak drzewiej

Na nocnym jednym z konwentykli

Do których obaj już przywykli.

 

Hotel był niezły. Gdy podjedli

W kiblu rozmowę swoją wiedli

By nikt o planach ich nie słyszał.

 

- Nad grobem cisza! Tyko cisza!

To propozycja Antka była.

Dla Jarka siłą był, więc siła

W dalszej rozmowie przeważyła,

Jarek zapłakał: - Bracie miły!

To te Kaszuby zwyciężyły.

Oni latali gdy potrzeba,

A Lechu żądał znaku z nieba

Że jest mądrzejszy niż te Tuski

I wszystkie te cholerne Ruski.

Ja nie mam brata profesora.

Bez niego wygra już ta sfora

Co ma rozsądek, wie co robi!

Naród się szybko uspokoi,

Krzyż nam zabiorą, bez pomnika

PiS zacznie szybko nam zanikać

I co zrobimy w takiej dobie?

A na to Antek mu odpowie:

- Wszak uczył brat cię głupi Jarku!

Nie czas rozpaczać gdzieś po parku

Wawelskim! Nawet gdy brat nieżyw!

Nam głupich trzeba dziś żołnierzy

Co w naszej dziś dezinformacji

Się nie połapią kto ma rację!

Powiemy: - Tusk to zrobił sprytnie

I tak Platformę w Polsce wytniem.

 

W konia zrobiliśmy biskupa

Więc sprawa ichnia? – Czarna dupa!

I to nie byle tam jakiego

Gdzieś na prowincji, kieleckiego,

Ale w Krakowie! Właśnie tego

Co z dworu przyszedł papieskiego!

Mamy już Lecha na Wawelu,

Więc PiS obecnie bliski celu!

My już w historii!

Trzeba szowinizm znów pobudzić

Co da nam dodatkowych ludzi,

Tych narodowców! Swołocz zwykła

Lecz do rozróby jest przywykła.

Gdy w to się wprzęgnie i Rydzyka!

Wygramy wszystko bez ryzyka!

 

Jarek ostatnie krople strząsał

Gdy przed Antonim się rozpląsał.

To nic, że oblał go troszeczkę.

Obiecał mu ministra teczkę.

 

- Gdy się rozkręcę, będę Tuska

W zbrodnię smoleńską sprytnie wpuszczał

I on tu będzie winowajca

Tego Smoleńska!

    Niezłe jajca

Się ludziom tu zaaplikuje.

Wśród profesorów też są zbóje

Co się przyłączą do tej sprawy

Jak nie dla forsy, to zabawy,

By się zaznaczyć na tym świecie!

 

Tak dyskurs ten szedł w toalecie,

 

A gdy już wyszli na salony

Gdzie lud już czekał podniecony

Antek ogłosił: - To jest wina

Donalda Tuska psiego syna,

Że tu prezydent w grobie leży!

Kto dobry Polak, niech w to wierzy,

Ruscy agenci wszyscy inni

I oni są tragedii winni!

To mych ekspertów kupa stwierdzi,

Radio z Torunia to potwierdzi.

 

Jarek, choć smutny po pogrzebie

Znów w nosie trochę se pogrzebie…

To nomen omen, głupia sprawa

Lecz tu już kończy się zabawa!

 

Polskę podzielił łobuz taki!

Tu niepolaki, tu Polaki!

- Kto nie chce pod pałacem krzyża

Ten się na rządach Tuska wyżarł!

To zgraja właśnie liberałów

Winna tej wielkiej biedzie w kraju!

Biedny chce krzyża i prawica!

A komuniści,

Nihiliści,

Niedowiarkowie,

POpłuczyści,

Inteligencja,

Inne śmieci

Co chcą z probówki rodzić dzieci,

Co kaczki w godle nie chcą mieć,

Czyli ten cały polski śmieć

Ma odsunięty być od cyca!

W kościołach mają chwalić nas

Bo na to właśnie przyszedł czas!

 

Lud ten, co właśnie był bez pracy

I ogłupiali w krąg rodacy

I wszystkie mocherowe sfery

I innych głupków od cholery

I lud zwiedziony przez Rydzyka

Co nie rozumiał nic… Wykrzyczał:

- My chcemy kaczki w polskim rządzie!

Niech Polska już na  szydło wsiądzie!

Tak dojedziemy do zenitu

Polskiego właśnie dobrobytu!

 

Jak wykrzyczeli, tak się stało,

Kaczorstwo polskie znów wygrało.

 

Polska zdumiona, świat zdumiony!

Wracamy znów pod rządy WRONY!

 

Część IV – Archanioł Gabriel pojawia się we wsi Warchole

Warszawa potem! Bo tym czasem

We wsi Warchole, gdzieś pod lasem

Rozległ się zdrowy Polski głos,

Choć głosu dawcy… marny los.

 

Jan był wikarym w wsi Warchole

Gdzie tylko piątka dzieci w szkole.

Proboszcza bardzo miał cichego

Co nie odzywał się do niego

I w ogóle bardzo mało mówił

Jakby w tym wszystkim się zagubił,

Więc Janek myślał sam o świecie,

O Watykanie, o powiecie,

Episkopacie, o biskupie,

O swoich z wioski parafianach

W swych z drewna skromnych czterech ścianach.

 

I modlił się….

      ….o ten świat wszelki

Bo widział w nim upadek wielki,

Głównie o Polskę, najgoręcej

Bo brudu widział w niej najwięcej.

 

- Boże na niebie! Przykra sprawa

W parafii była raz zabawa…

 

I nagle przyszli. Krzyż przynieśli.

Śpiewali nasze święte pieśni,

Kazali przestać grać muzyce

I oskarżyli okolicę

Że diabeł u nas się domowi,

Bo lud się bawi!

    Ludzie owi

W Toruniu gdzieś kapłana mają

I jego wolę wypełniają.

Mówią, że radio, to z Maryją

Właśnie grzech taki w nas odkryło.

 

Gdym chciał im przerwać, powiedzieli,

Że mnie wyrzucą po niedzieli,

A dzisiaj mogę dostać w ryja,

Bo tak im każe dziś Maryja.

Słysząc to, mało nie zemdlałem,

Więc w oczy im się przeżegnałem.

 

Lud się zasromał, szedł do domu!

Ale po drodze, po kryjomu

Wszedł do gospody, schlał się piwskiem

I padły moje plany wszystkie

By uczyć bawić się bez wódki

Od której przecież rozum krótki.

 

Panie! Niech miłość Twa się ziści!

Żyjemy w kraju nienawiści,

Bo w telewizji wciąż gadają,

Że co raz inni rację mają,

Na siebie wrzeszczą całe dnie,

Na wyciągniętą rękę… Nie!

 

Krzyż Twój, to znak dziś polityczny

Do burd i zadym, burd ulicznych.

Ambona dziś - trybuna świecka.

Często z niej płynie treść zdradziecka,

Co miast miłości, gniew podnieca

Nienawiść ludzką w krąg roznieca

 

Biskupi liczni, przecie ludzie,

Nie wiedzą już jak żyć w tym brudzie.

Więcej o państwie dziś gadają

Niż o Twej męce.

                          Ludzi łają,

Że nie głosują tak jak trzeba

Bo igrzysk tylko chcą i chleba,

A to nie prawda.

                          Widzę przecie

To we wsi mojej i w powiecie.

 

Dziś ludzie byliby spokojni

Gdyby nie było żadnej wojny

Z tymi, co dla nich chcą swobody.

 

Bo czego pragnie człowiek młody?

 

On nie chce mieć nad sobą prawa,

Co na niewolę mu zakrawa.

 

Że dzisiaj dużo chce wolności

To przyjąć trzeba bez tej złości

I drogę Twoją pokazywać,

A nie prawami nakazywać

Jak mają myśleć i jak żyć!

Tym dziś się nie osiągnie nic!

Tak można tylko naszych braci

Na zawsze dla Ciebie utracić,

Prawa Twe wezmą za niewolę,

Bo taką właśnie pełni rolę

Prawo bez jego zrozumienia,

Bez zgody na nie, bez zachcenia,

By także moim prawem było!

Nic się tu nie osiągnie siłą

Tylko z miłością nauczaniem,

Tak jak to Ty robiłeś Panie!

 

Ty na lud tylko raz krzyczałeś

Gdy kupców wrednych wyganiałeś,

Co z Twej świątyni targ zrobili.

A dzisiaj…. to się dalej czyni.

 

….Tak umęczony już modłami

W sen zapadł Jan…

     Ale czasami

I coś dobrego nam się przyśni.

 

Śnił Polskę bez plebana, pana,

Wójta i bez wszetecznych kaczek.

 

A oto co w swym śnie zobaczył:

 

Gabriel Anioł rzekł: - Patrz Janie!

Znów ujrzysz to co wymarzyłeś…

…Że w złotej Częstochowie byłeś…

…Że bez agitki była droga…

…Że lud się modlił znów do Boga

A nie Rydzyka szalbierczego,

Co bojówkarzy śle do ciebie.

 

Twoje marzenia są dziś w niebie

Blisko modlitwy twej gorącej

Dobrą twą wole przynoszącej.

Na wrogów jak na ludzi przecie

Spójrz, bo są grzeszni w dziwnym świecie….

 

Tu Jan gwałtownie się obudził.

 

- Jak patrzeć na nich jak na ludzi,

Gdy tu złość wszelką wokół sieją?

Wszak oni świat ten w piekło zmienią!

 

Rzekł anioł do wiernego sługi:

- Ich czas nie będzie zbytnio długi.

Lud można nabrać diablim słowem

Lecz patrz! To nawet nie połowę

Im się oszukać dziś udało!

Ale…

     ….za prawdą się za mało

Opowiedziało twoich braci!

Brudem tym wkoło Pan ich skarcił!

Pojmą powoli, że zgrzeszyli

Bo na wybory nie przybyli.

Ale gniew Pana niezbyt długi,

Gdy błąd swój pojmą jego sługi!

 

Tu Anioł ciężką łzę uronił

I ku krzyżowi się ukłonił

Co tam nad łóżkiem Jana wisiał.

I rzekł stroskany:

    - Ale dzisiaj

Ból wielki u nas w niebie budzi

Postawa tych w purpurze ludzi,

Mędrków, co się za mędrców mają!

Nawet papieża nie słuchają!

Niepomni, że Opatrzność chciała

Aby o ducha, nie o ciała

Ludu im wszak powierzonego

Dbali pańskiego dnia każdego.

By nigdy już nie zapomniano

Że w Ewangelii nakazano

Cesarskie? Oddać cesarzowi!

Bogu co boskie!

                        Ludzie owi

Nie rozumieją, że lud musi

Tak w Ameryce jak na Rusi,

W Arabii, w Polsce, w całym świecie,

We wsi, czy w gminie, czy w powiecie

Mieć swoje bardzo ludzkie prawo

Co rządzi całą ich postawą

Wobec Greczyna, wobec Żyda,

Araba, także ateisty…

Co naszej wiary nie wyznaje

A Polska też jest jego krajem!

Na nic tu prawo naszej wiary!

Muszą być w świecie tym obszary

Gdzie wiarę krzewić,

                                   nie narzucać

Trzeba! Jak Jezus nas nauczał!

 

Ty o nich módl się bracie Janie!

Im to potrzebne niesłychanie!

Dziś bliżej piekła są niż nieba

Bo lubią w polityce grzebać.

A lud… a Polska? Jest w potrzebie

I wiedzą dobrze o tym w niebie

I Pan w wszechmocnej swojej woli

Długo jej niszczyć nie pozwoli.

 

I Anioł zamilkł!

  Bo zrozumiał,

Że słów tych chyba się naumiał

Z Jana modlitwy sprzed pół chwili

Choć jej go w niebie nauczyli.

 

Tak moi drodzy!

    Tak się plecie!

Bo PRAWDA taka sama przecie

W niebie, na ziemi, zawsze, wszędzie

I tak już będzie! Tak już będzie!

I krótkie będą kacze łapy

Tych jego chujów, i satrapy

Oberkaczora, dziś na tronie

W ze świństw utkanej swej koronie!

 

A więc nadzieja zaświtała…

We wsi Warchoły!

     Polska cała

W modlitwie Janka się ostała.

 

Dopóki jeden chociaż człowiek

Prawdę pokocha i wypowie

Co dzień choć jedno prawdy słowo,

To ręczyć mogę choćby głową,

Że Polska jeszcze nie zginęła

Choć w kaczym gównie utonęła!

 

Część V – Pislam rządzi w Warszawie. Zakończenie.

No więc wracamy do Warszawy,

Gdzie załatwiano dziwne sprawy.

 

Tuż po wyborach na odprawie

Cały PiSogród już się stawił.

Mały kurdupel podziękował

Swojemu szydłu i optował

By już na urlop pojechała

Bo wręcz fatalnie się spisała.

 

- Jak mogła gruba półdziewica

Naruszyć mi Macierewicza

Co ma tu szefem być od wojny

By naród w końcu był spokojny!

Obiecywała pindolina

Ze wojsko trafi pod Gowina!

Ten mięczak trafi do nauki

Choć też i na to jest za głupi.

 

Szydło stępiało i zgłupiało

Ale się nic nie odezwało,

A inne kaczki znowu zbladły

I szybko na kolana padły.

A wódz wiódł dalej swą perorę:

 

- Bo takie PiS to ja chromolę!

Ja! Ja musiałem być schowany,

By was tu wybrał lud kochany!

No! To ja teraz mu pokażę

Me najprawdziwsze kacze twarze!

Za to, żem musiał się ukrywać

By krnąbrny naród ten wykiwać.

 

Ty! Duda! Szybko tu do nogi!

 

Prezydent wie to! Kaczor srogi!

Wiec już spocony, zaśliniony

Szybko oderwał się od żony,

W ukłonach się do kaczki zbliżył

Szczęśliwy że choć tyle wyżył.

 

- Od głowy zaczniesz! Ten trybunał

Co Konstytucję w ręku trzymał

Masz w dwa tygodnie mi rozbroić

I na nic więcej nie pozwolić.

I zaraz maż mi ułaskawić

Tego oprawcę Kamińskiego

Resztę Kamiński z Ziobrą zniszczą

Co wśród rakarzy z dawna błyszczą.

Prawo to przeszłość! My nad prawem!

Tak się załatwi polską sprawę!

 

Polsko! Jak Duda! Tu! Do nogi!

Za niskaś na kaczorów progi!

Gdy trudna będzie z nią robota

To ją zmienię w mego kota!

 

Jam Pan! A wy me koty rude!

Gdy miauczeć dobrze nie będziecie

Zamiast w pałace, zamknę w budę!

 

Po tej przemowie wszyscy w sali

Sami się w koty pozmieniali.

I miałk się rozległ jak w schronisku

Bo nikt już nie chciał brać po pysku.

 

- Przy mnie Pawłowicz trza posadzić.

Z nią o Polakach będę radzić.

Jest profesorem wielkim przecie

Tak jak mój brat był na tym świecie!

 

Obok też wodza usiąść musi.

Pętak, prawdziwy pomiot strusi,

Powszechnie już płaszczakiem zwany

Co na ministra jest wybrany

By nam ubecję dawną wznowić

I w Polsce znów porządek zrobić.

 

Kurski załatwi telewizję!

I jeszcze mam kultury wizję!

Gliński tym bagnem dziś się zajmie,

Dobrych agentów sobie najmie

I sprawdzi mi te teatrzyki,

Zastawi na nie dobre wnyki

By grali tylko co potrzeba.

Ktoś nieposłuszny? No to gleba!

 

Jeszcze muzea zreformuję!

I przyrodzenie rzeźbom skuję,

Bo ktoś mnie nazwał gdzieś eunuchem,

Więc nikt już więcej tam pod brzuchem

W tej mojej Polsce mieć nie może!

By wyjść naprzeciw woli Bożej!

 

Gdy to powiedział…

       Czy to czary?

Bo się wyłonił zza kotary

Sam Ojciec Dyrektor.

Stanął w pozie

Na kocią bandę spojrzał groźnie

I rzekł:

            - Kaczorom błogosławię

W każdej tu przedstawionej sprawie!

Od dzisiaj na mój święty zew

Każdy z tych kotów będzie lew

Z kaczką na czele!

     Tak się ma

Ta nowa Polska.

Ha! Ha! Ha!...

 

A śmiechu tego gromkie echo

Po całej Polsce się rozeszło.

 

W każdym urzędzie miast i wsi

Po korytarzach śmiech ten brzmi

I grozę budzi małych ludzi

Co los swój budowali w trudzie,

Bo już nie mogą być zdziwieni!

Rydzyk w aniołów ich przemieni

I wszystkie te ich dzienne sprawy

Zszarga, opluje, nazwie grzechem

By nikt już nie był tu….

                                   Człowiekiem!

 

Musi zrozumieć każdy z nas

CZARNYCH ANIOŁOW PRZYSZEDŁ CZAS!

 

Epilog

Ktoś powie – wariat Marcin stary!

Z tej pislamistów nienawiści

Senne opisał tu koszmary.

Sam nie chcę by ten sen się ziścił!

 

To nie nienawiść matką była

Tego co wam tu napisałem

Tylko świadomość, że w mej Polsce

Tak wiele świństwa nie widziałem.

 

Groźne to bardzo dziś, kochani

Przez psychopatów oszukani

Którzy dziś władzę w Polsce mają.

 

Dni płyną dalej w kaczym smrodzie.

Czy ludzie nadal, tak na co dzień

Bielmo na oczach swoich mają?

bartek123
O mnie bartek123

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka