Miesięcznik idź Pod Prąd Miesięcznik idź Pod Prąd
460
BLOG

KTO JEST WOLNORYNKOWCEM?

Miesięcznik idź Pod Prąd Miesięcznik idź Pod Prąd Gospodarka Obserwuj notkę 3

Zanim rzucimy okiem wolnorynkowca na "rzeczywistość", zdefiniujmy, kto to jest wolnorynkowiec i czego właściwie chce. Taka definicja jest ważna, gdyż słowa to jedynie nośniki pojęć, dołóżmy więc starań, żeby zawarta w słowie informacja była dobrze zrozumiana.

Wolnorynkowiec chce, żeby rynek był wolny, czyli żeby nikt nie przeszkadzał mu w zawieraniu dowolnych (wyjąwszy agresję), dobrowolnych kontraktów z innymi ludźmi. Chciałby móc otrzymywać pensję co tydzień, a nie co miesiąc, chciałby dogadać się z pracodawcą co do liczby dni urlopu, chciałby samemu wybierać to, czego uczy się jego dziecko, chciałby leczyć się w prywatnych szpitalach, jeździć po prywatnych drogach, decydować samemu, kiedy przejść na emeryturę i jak inwestować, a przede wszystkim chciałby, żeby banda złodziei z urzędu skarbowego odczepiła się od jego pieniędzy – dzięki czemu byłoby go na to wszystko stać. Wolnorynkowiec widzi, że Państwo (rząd) notorycznie go oszukuje, prześladuje pod pozorem dbania o jego dobro, wciska swoje macki w każdą możliwą dziedzinę życia, wypełniając ją stosem regulacji i papierów, składając ją tym samym w ofierze urzędnikom, którzy są jedynymi interpretatorami przepisów, które sami wymyślili! Przecież nawet ‘niezawiśli’ sędziowie to zwykli urzędnicy na etacie, a rzekomy podział władzy to zwykły bubel – kto trzyma kasę, ten ma władzę, a kasę trzyma rząd pospołu z kartelem bankowym. Szczytem tego oszustwa, a zarazem jego najważniejszym elementem, jest fakt, że nasze pieniądze nie istnieją!

Mówiąc dokładniej, większość pieniędzy, które znajdują się w posiadaniu ludzi, nie ma formy fizycznej. Zapewne większość z posiadaczy kont bankowych wyobraża sobie własne pieniądze jako plik banknotów, które bezpiecznie czekają w banku, aż ich właściciel się po nie zgłosi lub rozkaże bankowi przenieść ich własność na kogoś innego (dokonać przelewu). Tymczasem każdy bank jest goły i wesoły – żeby się o tym przekonać, wystarczy spróbować podjąć z banku jakąś poważniejszą kwotę. Rzekomy właściciel rzekomych pieniędzy zostanie odprawiony z kwitkiem (punkt fafnasty umowy o prowadzenie rachunku mówi przecież wyraźnie, że takie żądania należy zgłaszać do banku co najmniej czterdzieści osiem godzin wcześniej), a cała sprawa zostanie uznana za nietakt ze strony posiadacza rachunku, czyli deponenta. W dawniejszych czasach taka sytuacja wzburzyłaby zapewne krew w żyłach ‘niedoinformowanego’, jednak "dzisiejszy człowiek" już wie, że "inaczej się nie da", z "instytucją nie wygrasz" i że "wszyscy tak robią". Dlatego spokojnie odczeka owe 48 godzin i zapewne w końcu otrzyma swoją gotówkę… - do czasu.

Czym zatem jest właściwie dzisiejszy pieniądz? Oficjalnie są to banknoty emitowane przez Narodowy Bank Polski. Mamy to nawet uroczyście zapisane w konstytucji i biada temu, kto zechce naśladować NBP w tym zbożnym dziele zaopatrywania ludności w ów papier pierwszej potrzeby. Mniej oficjalnie – ale o tym wiedzą już tylko "eksperci" – pieniądzem jest wszystko, co znajduje się na kontach bankowych płatnych na żądanie. Ale nie jakieś tam realne banknoty, tylko te właśnie cyferki. Ktoś mógłby pomyśleć, że to trochę "nie teges", przecież ktoś odpowiednio postawiony mógłby sobie dopisać parę cyferek na koncie i to miałoby być pieniądzem? Drodzy Państwo, bądźmy poważni, przecież na pewno nikt tak nie robi.

W jaki sposób cyferki na koncie stały się pieniądzem? Przypuśćmy, że NBP wydrukował właśnie dziesięć banknotów stuzłotowych (fakt, że pieniądze można sobie ot tak drukować, to materiał na osobny artykuł) i kupił za nie cokolwiek, zwykle są to obligacje rządowe, ale dla uproszczenia przyjmijmy, że zakupił rower za tysiąc złotych od pana Jana. Pan Jan, deponując owe tysiąc złotych na koncie bankowym, wprawia w ruch bankową machinę do robienia pieniędzy z niczego - jego depozyt pozwala bankowi na udzielenie komuś pożyczki na niemal dokładnie tysiąc złotych, z zachowaniem jedynie niewielkiej rezerwy (obecnie 3%) na wypłatę gotówki, w razie gdyby pan Jan zechciał ją zobaczyć. Udzielona pożyczka (970 zł) po wykorzystaniu jej przez kredytobiorcę, np. na kupno pralki, staje się depozytem bankowym osoby, która pralkę sprzedała. I tak w kółko, teraz kolejny bank może komuś pożyczyć 970 zł pomniejszone o 3%, które to pieniądze znowu staną się czyimś depozytem. Po przetoczeniu się akcji kredytowej zainicjowanej przez pierwotny depozyt system bankowy wyczarowuje około 33000 złotych w postaci płatnych na żądanie depozytów, tyleż samo pożyczek, na których będzie zarabiał, a wszystko to zabezpieczone jest dziesięcioma oryginalnymi banknotami. Zatem depozyty narosłe w trakcie tej operacji to jedynie zobowiązanie banku do dostarczenia pieniędzy (przy czym trzydzieści tysięcy złotych zobowiązania "zabezpieczone" jest tysiącem złotych w gotówce), ale ponieważ jesteśmy przekonani, że w przypadku banku owo zobowiązanie "na bank" równa się posiadaniu pieniędzy – na razie nikt nie krzyknął: "sprawdzam".

W tym miejscu można by zapytać, czy nie lepiej w ogóle zrezygnować z gotówki na rzecz elektronów? To oczywiście zależy, dla kogo lepiej. Stara dobra gotówka trzyma nas jeszcze w miarę daleko od wszechwładzy kartelu urzędniczo-bankowego, ale co się stanie, kiedy każda transakcja będzie rejestrowana? Albo jeszcze lepiej - aprobowana do wykonania przed rejestracją? Oczywiście uczciwi (czyli w dzisiejszej nowomowie ludzi wykształconych – ci, którzy działają zgodnie z prawem) nie mają się czego obawiać. To wszystko dla dobra porządnych obywateli. Fakt, że "prawo" jest dzisiaj rozciągliwe jak guma do żucia (vide afera z "dopalaczami"), należy zgrabnie przemilczeć. Jak to zwykle w socjalizmie – cel uświęca środki, a dobro jednostki się nie liczy (oprócz oczywiście dobra jednostki rządzącej). Rezygnacja z gotówki będzie zatem kamieniem milowym procesu zniewalania człowieka. Ktoś potem wpadnie na pomysł, że zamiast nosić przy sobie plastikowe karty, lepiej od razu wszyć każdemu po elektronicznym czipie (tak jak lepiej jest zapinać pasy w samochodzie) – i Apokalipsę mamy gotową (…nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia. AP 13:11-18).

Bartłomiej Podolski
 

kontakt email: knp@knp.lublin.pl Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Gospodarka