Wake up and scream hell yeah!
Wake up and scream hell yeah!
Ignatius Ignatius
120
BLOG

Corruption: Bourbon River Bank (2010) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Minęło parę wiosenek pomiędzy ukazaniem się Virgin’s Milk (2005) a recenzowaną pozycją z 2010 roku. Przez te lata Corruption przytrafiło się parę ciekawych przygód  - koncerty z Behemoth, Anioł zastąpił Titusa w Virgin Snatch. Najważniejszy wydarzeniem było otarcie się o zwycięstwo w Wacken Metal Battle - wszystko przez te niegrzeczne Lucynki, które widocznie nie wzruszyły jednego z jury – waginosceptyk zatracony… Historia ta stała się inspiracją dla utworu „One Point Losers” - jednego z lepszych zresztą na tejże płycie. Tylko ciągle nie daje mi spokoju jedna rzecz, jakby ów członek jury zareagował na „Lucynki”, KISS... aż się prosiło o klip z przebitkami z dokumentacją tego „skandalicznego” występu.

Ta przerwa oprócz zmiany wydawcy wiązała się z odświeżeniem brzmienia, które cechowało stonerową frywolną trylogię z lat 2002-2005. Bourbon River Bank (2010) stanowił nowe rozdanie w twórczości Corruption. Oczywiście stylistyka grupy aż tak bardzo się nie zmieniła. Nadal jest to pełnokrwisty stejk zapijany wysokoprocentowym, brunatnym trunkiem. To metalowe wymiatanie w southernowo-stonerowym stylu, z tym samym poczuciem humoru. Jednak słuchając tego albumu i porównując do poprzednich odnoszę wrażenie, że zespól nagrał dużo dojrzalszy album. Z bardziej dopieszczonym brzmieniem niczym wspomniane slow smoked beef steaks (oczywiście w jedynie słusznym rozmiarze Texas Size) zrobione z jedynie słusznych longhornów. To nie znaczy, że nie brak tu pustynnego pyłu południowej części Sajedinionnych Sztatów Amieriki – wszystko odpowiednio wyważył Perła realizując tenże krążek.

Hey Beelzeboss!

I will never sell my soul

And don't you even think

I would ever wanna fall

So you may not expect

What I'm really gonna do

Hey Beelzeboss!

I'd rather have a drink with you


Początek iście obiecujący, akustyczny, lekko pastiszowy, 101% southernowy „Beelzeboss”.  Idealny na rozpoczęcie albumu, który od razu pozytywnie nastraja na dźwięki wypełniające Bourbon River Bank (2010). Pobrzmiewająca melancholijnie harmonijka, która nie raz jeszcze zabrzmi, Rufus, który od razu pokazuje kły, pazury w zadziornym wokalu.


Przechodzimy w bardziej naturalne w corruptionowe rejony w przebojowym „Hell Yeah!”. Jest to wesoły, zawadiacki utwór z ładnymi gitarowymi ozdobnikami. Daje o sobie znać wspomniana produkcja, „suchy” szelest perkusji Melona. Te rozedrgane talerze towarzyszą przez większości utworów. Na krążku tym w podobnym tonie znaleźć można jeszcze „Engines”, wyjątkowo zajadły i szybki wpierdol. Na rozkaz wokalisty perkusista odpala, podwójną stopa - dawno tak ostro i intensywnie Corruption tak nie wymiatał. Jest to tak solidny oklep, że równać się z nim może jeszcze wspomniany „One Point Losers”. Kolejna dawka wysokooktanowego młócenia. Tu i ówdzie szlachtowani jesteśmy seriami podwójnej stopy, szybki zwarty aż się tynk z sufitu sypie. Mocny thrashowy kop w ryj. Jeżeli nie macie dość takiej galopki to polecam „Another”. Jest to, co prawda, wymiatacz nie tak intensywny jak „Engines”, ale i tak niczego mu nie brakuje. Przydymione gitary, proste perkusyjne bicie, mantrujące wokale. Nie sposób się nie poddać temu lekkiemu stonerowemu odlotowi, który kłóci się zbyt ostrą instrumentalną jazdą. Całość zostaje utemperowana czystym pustynnym śpiewem, niczym zaciągnięciem się psychodelicznymi oparami.

 

Dla zachowania dramaturgii album jest przeplatanką bardziej rozbrykanych strzałów z bardziej wyważonymi, subtelnymi ciosami jak „Magus” – co nie oznacza, że jest to jakiś rozlazły zamulacz. Ot bardziej wyhamowany z równie mocarnymi klasycznymi riffami. Średnio szybkie tempo w połowie zwalnia do bardziej mozolnego, które daje grunt pod urwany jęk gitary ustępujący pola partii na harmonijce. „Candy Lee” to zdecydowanie jeden z najbardziej chwytliwych kawałków na płycie. Duża zasługa sprężystej sekcji rytmicznej - basiur i perkusja czynią dużo dobra. Bardzo energetyczny, dynamiczny kawałek z zmianami tempa. Spokojniejsze momenty mają lekko patetyczny i nostalgiczny wydźwięk, który został podkreślony przez solówkę. Kolejny fragment przygotowuje do finałowej eksplozji.

 

Promujący krążek „Devileiro” zaczyna się rasowo stonerowo, leniwy wokal za nim schowany szept tworzą tajemniczy nastrój. Gitara hipnotyzuje pustynnym riffem – perkusyjno-gitarowy wybuch i ta dziwna przestrzeń niczym krater po piekielnej erupcji. Lekkie zamieszanie z potężnymi tąpnięciami i zwichrowanym solem mocno trzymanym w ryzach. Piekielnie gorącą atmosferę zgotowano w tym kawałku – bez wątpienia można go wpisać w poczet największych szlagierów Corruption.  

 

Dla złapania oddechu idealne są spokojniejsze kawałki takie jak „Worlds Collide”. Gęste brzmienie sosu BBQ - bardzo dużą rolę odgrywa wysunięty bardziej niż zwykle bas Anioła. Jakże wysmakowana jest ta płyta, w jednym kawałku tyle upchanych elementów jak np. zawodzące zaśpiewy, lekkie, ale znaczące zmiany nastroju, wyraźnie oldschoolowy feeling partii instrumentalnych, które co raz mniej brzmią jak stylizacja, muzycy czują nie imitują patentów z przed kilku dekad. Straceńczy ponury pasaż w połowie, z którego nie sposób wyjść o własnych siłach.

 

You shouldn't worry

Sometimes I am sorry

For what I have done

This is the story

Of infamous glory

That I stand behind

 

Bluesujące rejony dają o sobie znać w „Addicts, Lovers, Bullshitters”, który jest drugim utworem, do którego powstał promocyjny klip. Kokietujący wokal Rufusa - jego seria z karabinu wystrzelona jednym tchem w refrenie, jest niezwykle skuteczna i celna.


Gdybym miał wybrać najsłabsze ogniwo to będzie to „Pillow Man”, rwany riff mknie do przodu, Rufus ewidentnie bryluje wokalnie, ale to taki nieprzeciętny przeciętniak – główny jego problem, że został ulokowany pomiędzy dwoma bardzo mocnymi kawałkami – „One Point Losers” i „Morning Star Whiskey Bar”. Ten drugi po wesołej pijatyce, w połowie gorzko przełamuje się - instrumentalnie osiągnięto majstersztyk na miarę najlepszych rzeczy, jakie Corruption popełnił. Przygaszony wokal, po chwili zaczyna skarżyć się – melodyjna, zdobna solóweczka i gęsto siekająca sekcja rytmiczna dopełnia całości.


Najlepszym przykładem zorientowanego na bluesrockowe granie doprawione harmonijką jest utwór tytułowy, który zamyka utopiony w bourbonie po uszy rednecka album. W „Bourbon River Bank” kulminacyjnym momentem jest bezczelny wjazd na chatę harmonijki, która gotuje nam bluesmetalowe spopielenie. Bardzo imprezowy numer, niebezpieczny podczas jazdy samochodem. Nawet partia na Hammondzie się znalazła na koniec – już chyba tylko opuncji brakuje do pełni szczęścia.


Jest to jedna z bardziej równych płyt w dyskografii Corruption, równiejsza od dwóch poprzedzających płyt. Szkoda tylko, że to ostatni długograj w tym składzie. 



Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura