Ignatius Ignatius
572
BLOG

Laibach: The Sound of Music (2018) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Słoweński kolektyw Laibach po raz pierwszy nagrał album, który swym nastrojem idealnie wpisał się w przedświąteczny czas. Takiego „bożonarodzeniowego” klimatu jaki tryska z niniejszej płyty nie było od trzydziestu lat. Dokładniej od czasu utworu „Across the Universe”, który promował cover album The Beatles: Let It Be (1988). Może jeszcze wspomnieć należy o coverze Bino „Mama Leone” z 2004 roku, który również mógł szokować fanów, po serii cięższych gatunkowo płyt.

Laibach, który kojarzony jest głównie z muzycznych eksperymentów, prowokacji, przesyconej kontekstami twórczości, nagrał dojrzały popowy (sic) album. Bardzo ciepły, wręcz przytulny, pełen frapujących dźwięków (jak to Laibach). Z pełną premedytacją stwierdzam, że to powinna być tegoroczna, przed/po/ świąteczna pozycja obowiązkowa.

Do przedsięwzięcia zaproszono wielu gości (w tym dziecięcy chór), którzy subtelnie acz trwale odcisnęli swoje piętno na płycie. W najświeższym przedsięwzięciu wzięli udział starzy znajomi jak muzycy grupy Silence, którzy nie raz kolaborowali z Laibach – mowa zwłaszcza o uzdolnionym wokaliście Borisie Benko, który daje popis swoim umiejętnościom od pierwszych sekund tytułowego utworu. Jego anielski głos idealnie kontrastuje z beznamiętnym pomrukiem Milana. Najlepsze oczywiście zostawiono na finał czyli „Arirang” – przejmującej interpretacji tradycyjnej koreańskiej pieśni. Wykonanie Laibach od razu przywodzi na myśl klimat interpretacji hymnu Japonii z płyty Volk (2006) – fani tejże oraz EPki 1 VIII Warszawa (2014) będą zachwyceni! Aż prosi się, żeby podczas nadchodzącej trasy zestawić oba utwory. Zawiedzeni mogą poczuć się fani Miny Špiler, której nie usłyszymy na tym krążku. Na otarcie łez mogę pocieszyć, że zaproszone wokalistki (Marina Mårtensson, Lotta Zimmermann) mogą pochwalić się równie atrakcyjnymi głosami.

Płyta jest niezwykle stonowana, ale to nie powinno dziwić, skoro oparta jest na klasycznym musicalu. Ze względu na jej czas trwania (niespełna czterdzieści minut - nie licząc dwóch ostatnich ścieżek. Nie są one integralną częścią płyty, są wartościowym ale jednak dokumentalnym aneksem. Pominięto je zresztą na wydaniu winylowym), pożera się go swobodnie za jednym posiedzeniem niczym świąteczne pierniczki. To jest jedyny tak przyswajalny album w bogatej dyskografii Słoweńców. Bez strachu można go puścić niezaprawionemu w bojach towarzystwu. Za pierwszym razem The Sound of Music (2018) wydać się może „infantylny” – może nie jako całokształt, ale poszczególne fragmenty utworów, lub zastosowanych dźwięków/efektów. Dlatego warto po obcować z tym albumem dłużej – choćby dla samej produkcji, tego jak np. zrealizowano żywą grę bębnów, za którymi zasiadł Janez Gabrič (który również nie raz wspierał Laibach na koncertach).

To jest tak równa i przyjemna płyta, że naprawdę trudno wybrać faworyta. Na pewno z każdym odsłuchem zyskuje „Climb Ev’ry Mountain” – najbardziej rozkoszuję się industrialnymi akcentami pod koniec utworu (jednymi z nielicznych na płycie). Szczerze uśmiać się można podczas odsłuchu „The Lonely Goather”, w którym Milan „jodłuje”. Każdy bez wyjątku utwór posiada smaczki. Na pozór banalne i zbędne dźwięki z czasem okazują się wartościowe same w sobie. Nad wszystkim roztacza się nostalgia a zarazem pozytywny powiew młodzieńczej werwy i beztroski. Nie kojarzę żeby Milan kiedykolwiek był tak kokieteryjny jak w „Sixteen Going on Seventeen” – przebija pod tym względem nawet „Love on the Beat” z Spectre (2014).

Album ten może być mylnie odczytywany jako sielankowy, jednak jak nietrudno się domyśleć, mamy tu do czynienia z co najmniej drugim dnem. O czym więcej napiszę poniżej.

Co najważniejsze materiał nagrany na potrzeby albumu zasadniczo różni się od wykonania podczas trasy koncertowej z 2016 roku. Słychać, że projekt The Sound of Music przez wszystkie lata żył własnym, naturalnym życiem i jego koncepcja rozwijała się. Dlatego warto będzie wybrać się na któryś z przyszłorocznych koncertów.

Wiele recenzji, także i moją zdominował kontekst całego przedsięwzięcia (nieuniknione w przypadku Laibach). Dlatego postanowiłem, iść pod prąd i przynajmniej spróbować podejść do tego albumu w sposób pozbawiony kontekstu. Czego owocem jest powyższy fragment.

Część druga recenzji musiała jednak powstać, przejść obojętnie wobec tego projektu byłoby aktem ignorancji.

Ostatnimi czasy słoweński kolektyw utrzymuje optymalne tempo generowania kolejnych swoich odsłon. Jak to Laibach każda płyta stanowi radykalną zmianę stylistyczną, imponować może również rozstrzał tematyczny – a jednak zawsze słychać, że są to dźwięki Laibach. Mieliśmy zabójczo przebojowy album Spectre (2014) , wyjątkowo poważną małą płytę z 1 VIII 1944 Warszawa (2014) upamiętniającą 70. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Trzy lata później wyszła pierwsza od wielu lat płyta zawierająca muzykę ilustracyjną do sztuki teatralnej Also Sprach Zarathustra (2017) 

Smutni ojcowie kupują córeczkom płyty BTS i/oraz książki temu zespołowi poświęcone (w Polsce wydano jak na razie dwie pozycje tej chorobie cywilizacyjnej o tym fenomenie). „Koreańska fala” (oczywiście Południowokoreańska) przedstawiciela k-popu rozlewa się na zachód od Seulu podbijając kolejne kontynenty. Mniej więcej w tym samym czasie Słoweńcy postanawiają zrealizować swój najbardziej pokręcony projekt. Laibach postanowił zagrać koncerty w Korei Północnej. Ta szalona eskapada doszła do skutku w sierpniu 2015 roku w Teatrze Phongwa w Pjongjangu. Zaznaczyć należy, że ów koncert odbył się z okazji 70. rocznicy wyzwolenia Korei Północnej z pod japońskiej okupacji.

Sukces ten zapisał się w historii – Laibach jako pierwszy zachodni zespół zagrał w największym na świecie obozie koncentracyjnym. Laibach jest grupą artystów, którzy w nazwę wpisaną ma intelektualną prowokacje. Laibach od początku funkcjonuje styku awangardy, popkultury, polityki. Mając na uwadze powyższe, nie mogła z oczywistych powodów wystąpić w totalitarnym państwie, z swoim „standardowym” repertuarem przesiąkniętym wybuchową mieszanką różnych ideologii.

Na tak wyjątkową okoliczność trzeba było przygotować specjalny program, który został zaakceptowany przez cenzorów. To musiało być widowisko „bezpieczne”, pozbawione jakichkolwiek aluzji i najmniejszych przejawów, które mogłyby zostać uznane jako prowokacja. Z drugiej strony przydałoby się zagrać materiał znany Koreańczykom (w myśl niezawodnej zasadzie mówiącej, że lubimy piosenki, które już znamy).

Zadanie wydaje się być arcytrudne przy tak wyśrubowanych kryteriach: zagrać coś jednocześnie zachodniego, poprawnie politycznego i znanego Koreańczykom…

Dla Laibacha nie ma nic niemożliwego – wybór padł na amerykański musical Dźwięki muzyki (1959) autorstwa Richarda Rodgersa i Oscara Hammersteina II. Musical ten jest dobrze znany w Korei Północnej, stanowi on materiał dydaktyczny do nauki języka angielskiego – istny sztos!

Rok później reszta świata również mogła posmakować laibachowej interpretacji musicalu, w tym Polacy w ramach koncertu trasy Occupied Europe Sound of Music Tour 2016. Po tym wydarzeniu zachodziłem w głowę – gdzie jest płyta upamiętniająca to wydarzenie, przecież tak wyjątkowe przedsięwzięcie nie mogło zostać wydawniczo osierocone. Po trzech latach w końcu doczekaliśmy się albumu, który pomimo, że jest płytą studyjną, nieodparcie kojarzy mi się z płytami dokumentującymi chińskie koncerty Jean Michel Jarre’a. Sound of Music (2018) stanowi godną pamiątkę z Korei Północnej.

Prawie na sam koniec tego wykwintnego deseru postanowiono przemycić trochę dziegciu. „Maria/Korea” odwołuje się bezpośrednio do konceptu całego przedsięwzięcia, stawiając kluczowe pytania na przyszłość, a w zasadzie o przyszłość Korei Północnej.

Wróćmy na koniec do części „dokumentalnej” – Laibach przemycił na płytę brzmienie autentycznej Korei Północnej. Trudno oczywiście wyciągać jakiekolwiek wnioski z tej małej próbki, ale niewątpliwie, „The Sound of Gayageum” stanowi wartość samą w sobie.

The Sound of Music (2018) to wyjątkowa płyta nagrana przez wyjątkowy kolektyw. Płyty tej świetnie słucha się podczas przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia. Mieszanka niewinności i troski skłania do przemyśleń o kondycję Świata wchodzącego powoli w drugą dekadę XXI wieku.


Zobacz galerię zdjęć:

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura