Iks Igrek Zet Iks Igrek Zet
90
BLOG

Palenie

Iks Igrek Zet Iks Igrek Zet Rozmaitości Obserwuj notkę 0

   Zbyszek miał skończone szesnaście lat. Chodził do technikum. Tego dnia wrócił ze szkoły i jak zwykle zjadł obiad. Potem postanowił iść na mały spacer do miasta. Taki miał zresztą zwyczaj: przed odrabianiem lekcji i nauką krótki spacer.

    Był pierwszy kwietnia. Zaraz po wyjściu na ulicę wpadł na genialny, jak mu się wydawało, pomysł. W ramach żartu kupił sobie w sklepie paczkę papierosów. Jakieś lekkie, mało śmierdzące. Trafiło na mentolowe zefiry. Kontynuując żart wypalił jednego białego papierosa z tej paczki... Żart był świetny, dymek taki sobie. No, ale w końcu Stary zapalił papierosa! Póżno, bo póżno, ale wreszcie zapalił. Tego dnia był to jedyny wypalony.

    I tak się to zaczęło. Potem bywało różnie. Bywały dni, że nie palił wcale. Bywało, że wykurzył nawet i cztery dziennie. To oczywiście w czasach szkolnych.

   Po podjęciu pracy doszedł do paczki dziennie. Potem w wojsku sporty były na przydział. W sklepach kartki na klubowe, radomskie i inne dukaty. Ohyda! Bez kartek można było kupić szlugi na wagę. Dla urozmaicenia Zbychu palił bułgarskie BT, albo trochę lepsze albańskie A.

   Po kilku latach żartów zaczął rzucać palenie. Toczył ciężkie walki z nałogiem. Odnosił nawet wielkie zwycięstwa. Dwa dni bez papierosa! Tydzień! Toż to już był super sukces! Ale w sumie rzeczywistość niestety była inna. Ciągle kurzył jak stary parowóz.

   Tuż przed ślubem był prawie bliski sukcesu. Rok abstynencji nikotynowej! Szło dobrze, nie ciągnęło go na dymka, nie przeszkadzali palący koledzy w pracy i palący obok. Wydawał się, że ma to już z głowy.

   Pod koniec lutego jeden z kolegów obchodził urodziny. Urodził się dwudziestego dziewiątego lutego, więc co cztery lata świętował hucznie. Tego roku też. Oczywiście w pracy była kawa, ciasto, jakiś alkohol, (w pracy w symbolicznych ilościach, czyżby?), no i papierosy. Oryginalne amerykańskie Marlboro z Pewexu. Kurdesz, oryginalne, amerykańskie...

   Zbyszek po roku abstynencji czuł się pewnie. Dlatego doszedł do wniosku, że jak wypali jednego do kawy, to nic się nie stanie. W sumie niezbyt mu smakował ten delikates. Ale to nie przeszkodziło mu w tym, żeby na koniec dniówki zapalić drugiego. Tak na pożegnanie.

   Następnego dnia rano poprawiny. Do codziennej kawy reszta ciasta z wczoraj i... Z wczoraj zostało po jednym Marlboro dla każdego. I jak tu odmówić?

   W przerwie Zbychu poszedł do stołówki zakładowej i kupił bardzo smaczny żurek z kiełbasą i jajkiem. Super zrobiony! Do zakupów dołożył paczkę fajek. Jak koniec to koniec. Skończyła się impreza. Abstynencja nikotynowa niestety też.

   Mijały lata. Zbyszek puszczał z dymem kolejne paczki, kolejne wagony papierosów. Ale oczywiście dzielnie walczył z nałogiem. Próby robił co dwa trzy tygodnie. Nie palił po kilkanaście godzin. Przerwa i znów. I jeszcze raz. Potem zmienił taktykę. Jednego dnia cała paczka, drugiego jeden mniej, potem jeszcze jeden mniej... Nie wyszło. I jeszcze inna wersja: wypalam jednego i przerwa godzinę. Po następnym dwie godziny. Po każdym przerwa godzinę dłuższa. Też nie dało rady. Po przerwie siedem godzin głód nikotyny był tak duży, że nie wytrzymał. Nie dał rady i przestał próbować.

   Aż wreszcie , może trochę przypadkiem, ale znalazł sposób. A w zasadzie to Coś lub raczej Ktoś mu podpowiedział jak to zrobić.

    W połowie sierpnia, tamtego roku w niedzielę, jest święto Matki Bożej Siewnej. I tego dnia znajoma zakonnica, kuzynka Eli, obchodziła okrągłą rocznicę ślubów zakonnych. Siostra Klara zaprosiła na tą uroczystość cała swoją rodzinę do klasztoru sióstr klarysek. Oprócz niej jubileusz obchodziły jeszcze trzy inne siostry z tego zakonu.

    Przed wyjazdem z domu Zbyszek zapalił papierosa. Zdawał sobie sprawę, że następny będzie za kilka, albo i za kilkanaście godzin.

    Obchody odbywały się na terenie klasztoru. Najpierw msza, poczęstunek i czas wolny. Potem obiad, jakieś nabożeństwo i nieszpory. Na koniec kolacja, nabożeństwo końcowe i pożegnanie.

    Do domu wrócili sporo po dwudziestej pierwszej. Zbyszek pierwszą dogodną chwilę, gdy został sam, wykorzystał, żeby zapalić. Po dwunastu ponad godzinach! Chyba mu się należało.

    W poniedziałek, czyli następnego dnia Zbyszek zaczynał urlop. W środę po południu wybierali się z Elą do jego mamy. W tych dniach miała urodziny.

    W sumie to był bardzo dobry moment na skuteczną mniej lub bardziej walkę z nałogiem. Na dodatek coś mu podsunęło do głowy pewną myśl: „ w niedzielę nie paliłeś pół doby. Spróbuj czy dasz radę wytrzymać cały dzień. To tylko dwadzieścia cztery godziny”.

    Ta myśl chodziła mu po głowie przez dwa dni, aż do wyjazdu. Więc przed samym wyjazdem wypalił ostatnie caro. Była prawie czwarta po południu. Postanowił zrobić przerwę w paleniu. Spokojnie da sobie radę. Potem zapali sobie, albo może nie. W razie czego Janek na pewno poczęstuje.

   I pojechali. Zbyszek nie mówił Eli o swoich planach. Nawet chyba przestał myśleć o paleniu.

   Pani Wanda, mama Zbyszka przywitała ich jak zwykle serdecznie. Janek nie miał zwykłych dla siebie uszczypliwych uwag i nie robił komentarzy. Jedyne czym zaskoczył przybyłych to... waga. W ciągu trzech czy czterech lat jak się nie widzieli przytył ze dwadzieścia kilo! I niestety od dłuższego czasu już nie palił.

   Następnego dnia wieczorem Janek przyszedł na kolację. Towarzyszyła mu jego nowa „pani”. Z Tamarą Janek poznał się jakiś czas temu. Po kilku spotkaniach Tama usadowiła się u jego boku, zajmując miejsce po żonie, która odeszła.

   Tym razem Janek puścił serię bardzo złośliwych uwag w stronę Eli i jej rodziny. Toteż najpierw ona, a po chwili także Zbyszek opuścili kolację i przeszli do swojego pokoju. Ela była gotowa wręcz wracać zaraz do domu. Zgodziła się jednak wyjechać dopiero rano. (c.d.n.)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości