Gdy tak leżał pod kroplówką, kilka razy przyszła siostra Basia, przesympatyczna szefowa zmiany. Na koniec przyniosła mu ubranie z sali i zawiozła prawie do łóżka
Młody już był, ale spał jak zabity. Zbyszek też dłuższy czas pospał. Doszedł do siebie przed kolacją. Potem też spał.
Rano Młody jeszcze cierpiał. Na obchodzie Profesor powiedział mu: „ a nie mówiłem, że będzie ch...wo?” i wyszedł.
Potem zrobiło się zamieszanie. Dużo pacjentów wychodziło, sporo nowych przyszło. Zbyszek długo czekał na swojego lekarza, na jego zgodę na wypis. Dr. Z od rana operował i był bardzo zdziwiony, że Zbyszek na niego czekał. Załatwił sprawę szybko. Potem formalności w sekretariacie. Na koniec w rejestracji dowiedział się, że datę wizyty można ustalić po przyjściu wyników badań. Miał to załatwić telefonicznie. Z kliniki wyszedł dopiero po trzynastej.
Trudno to wyjaśnić w stu procentach, ale Zibi zdając sobie sprawę z zagrożenia jakie się zbliżało, był spokojny. Jakby nie wierzył, że ta cała sprawa jego dotyczy. Może to jakieś pogodzenie z losem? A może to przez oddanie się woli Bożej? Bo faktycznie wierzył, że Bóg wie co robi, a przynajmniej kontroluje rozwój sytuacji.
W każdym razie spokojnie pojechał odebrać wyniki i skonsultować się z Profesorem. Kartkę z wynikami odebrał w sekretariacie. Sedno sprawy zawierało się w dwóch wyrazach po łacinie. Stojąc w tłoku w korytarzu w piwnicy, przez telefon dowiedział się od Elżbiety, że to był rak złośliwy krtani. I to jakiś wyższy stopień rozwoju. Trochę jednak zwątpił. Ale usłyszał jakiś głos: „ po to jesteś w rękach fachowców, żeby Cię wyleczyli. Nie martw się, będzie dobrze.” Zrozumiał – wytną i po problemie.
Profesor oczywiście go przebadał. Razem z asystentem postanowili zrobić zabieg laserem. Doktor znowu miał jakieś wątpliwości, ale jednak zgodził się z Profesorem. Wyznaczyli termin pod koniec maja. Prosty zabieg i po paru dniach do domu.
Następnego dnia Zbyszek znowu był w klinice. Tym razem tylko badanie USG. Mały, ciemny gabinet. Biurko, kozetka, stolik z urządzeniem, Przy biurku sekretarka. Badanie zrobił starszy pan, chyba z lekką sklerozą. Nawet dyktując opis badania, co pół zdania wrzucał „ tak...tak, tak”. Zbyszek nawet nie zwrócił uwagi, że stwierdził jakieś małe guzki na tarczycy.
Do szpitala wrócił po kilkunastu dniach. W tym czasie był na zwolnieniu lekarskim, a potem na urlopie. Ten drugi w ramach tak zwanego urlopu pod gruszą. Siedział jednak w domu i odpoczywał.
Wrócił do kliniki spokojny. Na luzie przetrwał całą procedurę przyjęcia na oddział, badania i inne atrakcje. Trafił tym razem na dużą, pięcioosobową salę. Wieczorem dostał tabletkę na spanie i oczywiście czarną bieliznę na rano.
A rano... Rano coś się nagle pop...doliło. Na obchodzie Ordynator powiedział, że nie będzie zabiegu laserem! Że trzeba jeszcze coś sprawdzić, a potem zrobić normalną operację, z wycięciem całej krtani włącznie! Profesor próbował łagodzić sprawę. Bo może jednak da się zrobić laserem...
Po obchodzie Profesor przepraszał Zbyszka. Bo się pomylił, bo nie przypuszczał, że po miesiącu aż tak się to zmieni. W sumie pójdą na całość, wytną co trzeba. Ale dopiero w poniedziałek. Teraz sprawdzą sytuację... bo może jednak wystarczy laser?
Ten czwartkowy zabieg był krótki. Niestety, Profesor nie użył lasera. Czekał więc na poniedziałek.
W sobotę pani dr.L-Z przyniosła do podpisu zgody na zabiegi. W sumie cztery, na wszelki wypadek, w zależności od przebiegu operacji. Pani doktor położyła kartki na szafce Zbyszka, powiedziała, żeby podpisał i oddał w recepcji i … wyszła.
Zgody to kartki formatu A4 zapisane gęsto po obu stronach. Tracheotomia, usunięcie krtani, znieczulenie, wycięcie węzłów chłonnych. Same opisy zabiegów i skutków ubocznych. I na samym dole drugich stron miejsce na datę i podpis.
Tym razem Zbyszek załamał się całkiem. Nawet nie tym, że straci na zawsze głos. Bardziej tymi skutkami ubocznymi. Złe, błędne wykonanie któregoś zabiegu to uszczerbek na zdrowiu. Niedowład, paraliż, udar, niedotlenienie, a nawet śmierć. Nie był w stanie podpisać.
Po wieczornym obchodzie podszedł do lekarza dyżurnego i spytał, jak poszło rozpoznanie. Doktor P. stwierdził krótko „ nie wygląda to zbyt ciekawie”. I dodał ,że zrobią tylko tyle, ile będzie trzeba.
Drżącą ręką Zibi podpisał kwity. Zaniósł do pielęgniarek. Pani doktor L-Z była obecna. Przyjęła papiery, ale nawet na nie nie spojrzała i zajęła się swoimi sprawami. I tak wyglądała cała rozmowa przed operacją.
Przed dziesiątą wieczorem postanowił zadzwonić do Elżbiety. Dał radę powiedzieć tylko, że rozmawiał z lekarzem i że usuną mu krtań. Potem nie był w stanie rozmawiać. Krtań odmówiła posłuszeństwa. Na dodatek gardło się ścisnęło z nerwów, łzy zablokowały oddech. Ela chyba nie bardzo go zrozumiała. Umówili się, że przyjedzie we wtorek po południu. Zbyszek z trudem panował nad nerwami. Był załamany. Wrócił na salę. Nie umiał się modlić. Powtarzał w myśli „Boże zmiłuj się nade mną!”.
Wieczorem dostał od pielęgniarki tabletki na spanie. Łyknął teraz. Zasnął około północy.
W niedzielę rano trochę modlił się na różańcu. W południe na salę wszedł … ksiądz i rozdawał komunię. Zbyszek przyjął i od razu poczuł się lepiej. KTOŚ nagle przyszedł i pokazał, że jest z nim. Bóg, Jezus z jest nim! Będzie dobrze!
To w sumie był długi weekend. Zbyszek się odbudował. Obojętnie co mu zrobią, będzie dobrze. Widocznie tak ma być. Da radę.
W poniedziałek Zbigniew wyjechał z sali z samego rana. Procedury takie same jak poprzednio. Zmiany asysty, wózków. Koszulę też mu zabrali przed blokiem. Zastanowił się nawet po co ta koszula? Tylko na przejazd z sali na blok? (c.d.n.)
" Opowieści marne". Fragmenty z większej całości, wyrwane z kontekstu. Historie z życia wzięte.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości