Imrahil Imrahil
145
BLOG

O Królestwie nie z tego Świata i Republikach z tego.

Imrahil Imrahil Polityka Obserwuj notkę 0

Sandor Marai zauważył kiedyś, że Hiszpania przeżyła swe najwspanialsze czasy, gdy pamiętała, że „Królestwo moje nie jest z tego świata”, gdy patrzyła w Niebo a nie w ziemię. I tak samo cała kultura Zachodu wzrastała zwracając się ku Niebu, i grzęzła gdy ulegała ziemskiemu przyciąganiu.

W istocie w tych refleksjach Marai, kronikarz i analityk upadku kultury Zachodu – a przy tym nie konserwatysta czy romantyczny miłośnik dawnych tradycji – zwrócił uwagę na moment, który w dziejach Zachodu jest, nawet nie pomijany (bo istnieje jego głęboka świadomość), ale przeinaczany. Moment, w którym człowiek Europy wyzwolił się z podporządkowania celom Zbawienia i zaczął się zbawiać na ziemi.

Nie był to zresztą jeden moment, lecz ciąg wydarzeń w dziejach umysłowości Zachodu, który ostateczne przeprowadził naszą (jak długo jeszcze naszą?) kulturę od Średniowiecza do Oświecenia – i dalej do naszych czasów. Wspólne dla tego ciągu zdarzeń jest to, że w każdym z nich człowiek stawiał siebie i swoje doczesne życie nie tylko, jako punkt odniesienia, ale i jako cel sam w sobie. Będzie to, że człowiek zapomniał, że jego godność pochodzi od Boga a jego celem jest zjednoczenie się z Bogiem. I tak oto zaatakowano uniwersalizm chrześcijański, padła idea (bo jednak nie rzeczywistość, której nigdy nie było) Rei Publica Christianorum. Nazwano swobodę, czyli brak odpowiedzialności za swoje czyny wolnością i wyciągnięto ją na sztandary Wreszcie, ogłoszono, że każdy ma prawo do szczęścia na tym świecie. I chyba ten oświeceniowy pogląd staje się kluczem do zrozumienia ogromnej części z tego, co po Oświeceniu nastąpiło. W jego rezultacie, zamiast przyjmować świat, takim jaki on jest, zaczęto go poprawiać, budować świat nowy i lepszy. Skoro bowiem człowiek ma osiągnąć szczęście na tym świecie i ma być w stanie to zrobić, trzeba ten Świat przebudować. Idea szczęścia powszechnego stała  się najlepszym alibi wszelkich reform, rewolucji i utopii. Rozpoczęło się to rewolucją francuską a swe ideowe uzasadnienie znalazło ostatecznie w Marksowskich celach postawionych filozofom, by nie opisywali a zmieniali świat.

Ilustracją tej pomyłki był błąd popełniony przez Woltera. W swoim słynnym Kandydzie wyśmiewa się z Leibnitzowskiej koncepcji, że świat w jakim żyjemy jest najlepszym z możliwych. Tymczasem w owym dziełku Wolter ośmiesza sam siebie. Najlepszy z możliwych to wszakże pojęcie względne. Nie obala więc go – wbrew zamiarom tego rzekomo wybitnego intelektualisty – fakt, że na tym świecie panuje niesprawiedliwość i cierpienie a trzęsienia ziemi niszczą Lizbonę. Tymczasem pod wpływem Woltera i na jego szkolnym błędzie zaczęły powstawać koncepcje uczynienia naszego świata lepszym. I tak zalała nasz Świat fala ludobójstwa w imię wyzwolenia Człowieka i niszczenia kultury w imię jej poprawy.

O błędzie mylenia swobody z wolnością już pisałem. Błąd ten zatruwa ruchy intelektualne i polityczne do dzisiaj doprowadzając niejednokrotnie do istotnej konfuzji pojęć, gdy chrześcijańską wolność (jako wolność od grzechu) łączy się z libertariańską wolnością (czyli wolnością od odpowiedzialności, a zatem wolnością do grzechu).

Ale równie szkodliwe było zapomnienie tego, że Królestwo, nie tylko Królestwo Boga, ale także Królestwo Człowieka, bo Bóg, którzy stał się człowiekiem, otworzył ludziom do niego bramy i wskazał prowadzącą do niego drogę, nie jest z tego Świata. Że dobro, sprawiedliwość, prawda nie zatryumfują na tym Świecie aż do końca Czasu. Są one drogą do Królestwa Bożego, ale dlatego nie spełnią się one tu i teraz.

Można nie wierzyć w Boga, w Zbawienie i w przyjście Królestwa Bożego. Ale nie sposób jest wierzyć w to, że prawda, dobro i sprawiedliwość zatryumfują na tym świecie. Człowiek jest istota słabą, grzeszną i egoistyczną. Niezależnie od sytuacji człowiek będzie dążył do swojej korzyści i zysku. Wyzwolenie się z tych ram jest celem, którego pragnie niewielu i zadaniem, któremu podołuje jeszcze mniej. Dlatego Chrystus nie przyszedł na Świat tylko z postulatem dobrych uczynków i bezgrzeszności, ale także (a może przede wszystkim) z odpuszczeniem grzechów. Człowiek i Świat potrzebuje rozgrzeszenia bo nie stanie się nigdy – choćby nawet zamieszkany był przez samych świętych – bezgrzeszny. Można zatem odrzucić Chrystusa, Zbawienie i odpuszczenie grzechów – to kwestia wiary a nie wiedzy, czy dowodu. Ale nie można odrzucić słabości ludzi i ich tendencji do ulegania złu, bo to jest już kwestia dowodów, jakie przynosi historia i chwila obecna. Oczekiwanie, że ludzie staną się dobrzy i sprawiedliwi, jest wiarą – przekonaniem naiwnym i niczym nieuzasadnionym. Należy dążyć do tego by ludzie – a zatem i świat – byli coraz lepsi i sprawiedliwsi, ale to jest cel dla jednostek (choćby najliczniejszych) a nie świata. A i wtedy zło będzie pośród ludzi.

Dlatego nie da się zbudować Królestwa Bożego na ziemi. Dlatego nigdy się nie zrealizuje na tym świecie idei sprawiedliwości i dobra. Na tym polega straszliwa herezja teologii wyzwolenia (która niestety zaczyna się powoli odradzać) – zapomnienie, że Królestwo nie jest z tego Świata a człowieka zbawia Bóg przez swą łaskę, a nie człowiek zbawia się sam przez zbudowanie tu na ziemi jakiegoś Nowego Wspaniałego Świata.

O ile poprawianie świata jest – co do zasady – domeną lewicy, o tyle (jak wspomniałem) czerpie to uzasadnienie z liberalnego pomysłu, że człowiek ma prawo do szczęścia. Co jednak najistotniejsze, prawo to ma móc zrealizować tu i teraz, na tym świecie. Tymczasem tak jak sprawiedliwości i dobra, tak i szczęścia na tym świecie w pełni osiągnąć się nie da. Oczywiście człowiek bywa szczęśliwym, ale banałem będzie stwierdzenie, że o szczęście jest trudno, a zniszczyć to szczęście może nie tylko inny człowiek ale też zwyczajny zbieg okoliczności. Chrześcijanin wierzy, że człowiek osiągnie szczęście w Zbawieniu, w tym, że będzie mógł oglądać Boga. Nie trzeba w to wierzyć. Ale nie sposób jest wierzyć, że każdy na pewno będzie szczęśliwy w swoim ziemskim życiu, a tym bardziej domagać się, by państwo i społeczeństwo mu w tym pomogło.

W pewnym momencie człowiek uznał, że to, co dotychczas uznawał za możliwe dzięki Bogu, będzie możliwe dzięki samemu działaniu ludzkiemu. Innymi słowy, uznano, że człowiek nie potrzebuje Boga, bo zbawi się tu i teraz: dzięki rewolucji, wolnemu rynkowi, dystrybucji dóbr, swobodzie moralnej i obyczajowej itp. Człowiek Zachodu postanowił osiągnąć na ziemi to, co dotychczas przyjmował za możliwe dopiero w Niebie. Przestał zatem patrzeć w niebo i zaczął budować Królestwo Boże na ziemi. Czyli wieżę Babel.

Podkreślam raz jeszcze, to, o czym pisze nie jest kwestia wiary w Boga. Można wierzyć w Boga i zarazem być przekonanym o tym, że tu na ziemi człowiek zbuduje szczęśliwe, sprawiedliwe i dobre społeczeństwo. Można wierzyć w Boga a zarazem domagać się tego by Królestwo Boże i zbawienie nastąpiło na ziemi. Można wierzyć w Boga a zarazem nie dostrzegać natury człowieka.

Ale zarazem do pojęcia tego, że na ziemi nie jest możliwa pełna sprawiedliwość, ze ludzie nie zawsze będą wybierać dobro, że nigdy nie można być pewnym własnego szczęścia a tym bardziej obiecywać szczęścia drugiemu, nie jest potrzebna wiara w Boga. Nie trzeba wierzyć w Królestwo Boże nie z tego Świata, by zrozumieć, że na tym Świecie jest ono nie możliwe. Można nie wierzyć w zbawienie, jakie przyniósł Chrystus, a zarazem zdawać sobie sprawę, że nie nastąpi zbawienie, jakie ma przynieść liberalizm, socjalizm, równouprawnienie, gender czy ekologia.

Pragnienie osiągnięcia tego, co jest niemożliwe spowodowało, że kultura Zachodu znalazła się w ślepej uliczce. To już nawet nie jest kultura a Spenglerowska cywilizacja. Artyści przestali opisywać to, co niewyrażalne słowem czy myślą, zatraciła się delikatna tkanka kultury, na którą składają się - an równi z wielkimi dziełami – obyczaje, styl zachowania, postawa wobec świata. Demokracja, awans społeczny i tryumf ilości nad jakością (tak w sferze politycznej jak i rynkowej) spowodowały, że wszystko to zostało zadeptane przez masy. A masy weszły do polityki, do ekonomii i do tego, co niegdyś było kulturą, zwiedzione łatwa obietnicą zbawienia na ziemi. Masy zadeptały Zachód nie patrząc w niebo. Uczyniły to wierząc w miraż i iluzję. W kłamstwo. Kłamstwo nie tylko Hitlera, nie tylko Marksa czy Stalina, ale także Rousseau, Woltera, ojców założycieli USA i im podobnych. Tym wszystkich, którzy (w dobrej lub złej wierze) zwiedli kulturę Zachodu od patrzenia w górę, ku spojrzeniu w dół. Do patrzenia w ziemię i w fantasmagoryczną ideę zbudowania na tej ziemi Nieba.

Ten człowiek, który wierzy w Królestwo tu na ziemi, który nie widzi ograniczeń ludzkiej natury i charakteru świata, w którym żyje, bardzo często obraża się na Boga. Jak jest możliwe – pyta - że Bóg toleruje zło? A jak jest możliwe – odwróćmy pytanie – że ten potężny Człowiek, ten Człowiek, który ma zbudować nowe wspaniałe wyzwolone, równie i sprawiedliwe społeczeństwo, nie tylko toleruje, ale i sprowadza zło? Jak jest możliwe, że nie ma społeczeństw, czy wspólnot, nie ma wychowania czy systemów wartości, w których nie byłoby zła? Bóg dał człowiekowi wolność, a zatem dopuścił, by człowiek ten mógł czynić zło. Nie sposób jest winić Boga, że dał swemu stworzeniu największy dar. On dał też wyzwolenie od zła i cierpienia. Perspektywa Boga nie jest perspektywą ziemską. Nie ogranicza się na tu i teraz, na jakie skazany jest ograniczony w ramach czasu człowiek. Bóg nie toleruje zła. Daje człowiekowi korzystać z wolności, a ze złego wykorzystania wolności rodzi się cierpienie, zło i niesprawiedliwość. Ale Bóg przeznaczył w swym Królestwie nagrodę dla tych, którzy ze swej wolności korzystali dobrze, którzy w tym świecie cierpieli zło czy niesprawiedliwość. Bóg zapowiedział też karę dla tych, którzy ze swej wolności korzystają źle. Tymczasem nowocześni krytycy Boga patrzą tylko w ziemskich kategoriach. Sławią swobodę, która jest przeinaczeniem wolności, każą dążyć do nieosiągalnej iluzji. Pod hasłem budowy świata dobra i sprawiedliwości tu na ziemi – co nie jest osiągalne, odrzucają świat Nieba – w którym to nastąpi. Pozostawiają człowieka w świecie, w którym zbawienia na pewno nie będzie a odcinają od rzeczywistości, w której to zbawienie (o ile się w nie uwierzy) przyjdzie.

Na tym polega dramat współczesnego Zachodu. Nie tylko na tym, że dąży się do nieosiągalnego, że marnotrawi się energię nie na to, co trzeba. Polega on na tym, że odrzuca się drogi, które prowadzą do rzeczywistości, w którym to, co dziś chce się osiągnąć na Ziemi, rzeczywiście nastąpi. Tylko dlatego, że nie jest to Rzeczywistość z tego świata.

Można nie wierzyć w Boga i w Zbawienie, a tym samym nie wierzyć w to, że człowiek osiągnie szczęście w życiu przyszłym. Ale nie sposób jest wierzyć w to, że człowiek osiągnie szczęście w tym życiu, że ten świat stanie się sprawiedliwy i dobry. Można nie wierzyć w Boga ale nie można wierzyć, że człowiek jest Bogiem.

Wzrok ludzi Zachodu musi z powrotem skierować się ku Niebu, nie po to by zapomnieć o Ziemi, ale przeciwnie – po to, by rozumiejąc co jest możliwe na Ziemi a co w Niebie, lepiej żyć na tym Świecie.

Imrahil
O mnie Imrahil

"Miejsce byłego, bogatego w doświadczenie intelektu twórcy zastępuje dzika wola burzyciela. Na pierwszy plan są wysuwane żądania niższych instynktów, co nadaje spekulacyjny charakter myśli we wszystkich jej przejawach, a więc w polityce, ekonomii, nauce i sztuce. Ludzkość daleko odbiega od duchowych zagadnień i dążeń. (...) Lecz wówczas (...) pojawił się Ten, o którym mówił apostoł Jan w Apokalipsie (...). Ten Przeklęty jest już pośród ludzkiej rzeszy i cofa fale kultury i duchowego postępu od Boga ku sobie (...). Państwo to powinno być silne moralnie i fizycznie. Musiałoby zagrodzić od wpływów rewolucji wysokim murem surowych i mądrych praw oraz bronić swoich duchowych podwalin: kultu, wiary, filozofii i polityki." baron Roman Ungern von Sternberg

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka