mjg53 mjg53
826
BLOG

Wałęsa jak Dyzma

mjg53 mjg53 Polityka Obserwuj notkę 3

Elity twierdzą, że L. Wałęsę należy cytować, a nie interpretować. Może i tak. Został przecież okrzyknięty „Mędrcem Europy”. Ale fakty powinny być powszechnie znane. Przypomnijmy sobie, jak L. Wałęsa wygłosił wykład na zaproszenie partii Libertas. Partia ta dążyła do rozwalenia spójności europejskiej. L. Wałęsa jednak przyjął to zaproszenie. Czyli znalazł się w miejscu, w którym nigdy nie powinien się znaleźć ani jako były prezydent RP, ani jako ikona Solidarności, ani jako Mędrzec Europy. A jednak podobno zgodził się wygłosić ten wykład za sto tysięcy euro. Potem bagatelizował ten fakt mówiąc, że te pieniądze potrzebne mu były na życie, czy coś w tym stylu. Trudno w to uwierzyć, gdyż do biednych nie należy ani on, ani nikt z jego rodziny. To co nim powodowało? Niestety, zostało to zauważone przez państwa UE. Niesmak pozostał.

 

Czyli – jako mąż stanu zniżył się, by uzyskać duże pieniądze. A wcześniej – ile razy sięgał po marne grosze? Jaką cenę płaci za to Polska do dziś? Czy jest to jego druga, a może pierwsza natura?

Przyjrzyjmy się, co o tym napisał Waldemar Łysiał w swej książce „Mitologia świata bez klamek” na str. 24- 29:

 

 

„ (…). I Wałęsa, i wspierający go Salon – wrzaskiem uznali za potwarz oskarżenie „Lecha” o jakąkolwiek współpracę z SB, rażąc oskarżycieli piorunami nienawiści. Co jest naturalne; już XVII-wieczny poeta Jan Gawiński pisał (wiersz „Prawda”):

„Prawda rodzi nienawiść, tedy się rzec godzi:

Ta matka świątobliwa niecną córkę rodzi”.

 

Wtórował Gawińskiemu kolega, Wacław Potocki (też XVII wiek):

„…za prawdą nienawiść,

jako cień za ciałem…”.

 

Dmąc przed wydaniem książki Cenckiewicza i Gontarczyka w struny katastroficzne – salonowcy demonizowali ujawnienie prawdy o „Lechu” jako swoiste ojcobójstwo („Nie czyńcie prawdy groźną i złowrogą” – przestrzegał sto lat temu Wiktor Gomulicki), lansowali wybielającą „Lecha” kontrprawdę („Nazywali kłamstwo prawdą; z tego całą literaturę zrobili” – pisał Stanisław Przybyszewski w „Tańcu miłości i śmierci”), i częściowo im się udało „fałsz oczywisty podnieść do godności prawdy” (Henryk Rzewuski, XIX). Częściowo, bo zabełtali głowy wielu łatwowiernych prostaczków, którzy wciąż współczują mitologicznemu Wałęsie jako krzywdzonemu bóstwu. Kazimierz Laskowski (XIX wiek):

„A choć może kłamał trocha,

Miał słuchacze zapłakane,

Bo są kłamstwa, co się kocha,

Jak i prawdy niekochane”.

 

Święte słowa. Równie święte co S. Żeromskiego, które mówią o miazmatycznej duszy polskiej rozdartej między biegunami uczuć: „My, Polacy, lubimy żyć cieniami prawdy i kłamstw. Jest to nasz system filozoficzny, nasza narodowa mądrość stamu”. Ów „system filozoficzny” potrafi przyćmić resztki rozumu i zamknąć oczy na wszystko, co bruździ mitofilnym wyobrażeniom. Exemplum: fakt ukradzenia przez prezydenta Wałęsę konfidenckiego dossier TW „Bolka” i zniszczenia najbardziej obciążających papierów. Jeśli nawet ktoś nie chce tego uznać za fakt ewidentny, to nie może negować, iż prezydent Wałęsa kazał sobie dostarczyć własną „teczkę” esbecką – nie może, bo zachowały się pokwitowania jej odbioru. Klakierom Wałęsy należy rozdawać kserokopie wywiadu dziennikarki Agnieszki Kublik (Gazeta Wyborcza) z L. Wałęsą (1996):

- Czy jako prezydent prosił pan UOP o teczkę „Bolka”?

- Nic takiego nie było.

- Nie kusiło pana, by zajrzeć do swojej teczki?

- Pani Agnisiu… już pani zapytała, ja odpowiedziałem.

- Nie miał pan nigdy tej teczki w ręku?

- Nie, oczywiście, że nie miałem. Po co te pytania?

 

Kłamał w żywe oczy (własnoręcznie podpisał kwit odbioru: „Wypożyczyłem 28. 09. 1993. L. Wałęsa”) – można mu po takim łgarstwie ufać jeszcze choćby ciut? Bez ustanku powtarzał, iż Służba Bezpieczeństwa miała na Wybrzeżu aż 54 agentów o pseudonimie „Bolek”, gdy rzeczywiście miała – co udowodnili Cenckiewicz i Gontarczyk – tylko jednego „Bolka”, zatrudnionego w gdańskiej stoczni. Jak można ufać krętaczowi tego rodzaju? Ufające mu prostaczki godne są politowania, zaś salonowcy twierdzący do mikrofonów, że mu ufają, godni są wzgardy, kłamią bowiem z pełną tego świadomością, cynicznie par excellence. Tragikomizm sytuacji polega tu na tym, że ci sami ludzie – warszawkowo-krakowowy Salon – kilkanaście lat wcześniej (gdy Mazowiecki był konkurentem Wałęsy podczas walki o prezydenturę) deptali gdańskiego Dyzmę bez pardonu. Michnik szalał, wytykając Wałęsie „bolszewickie myślenie”, peronizm oraz antysemityzm, i konkludując, że Wałęsa „z symbolu polskiej demokracji stał się jej karykaturą”. Jeszcze niedawno, gdy ujawniona została esesmańska przeszłość noblisty Grassa, Michnik wypominał Wałęsie, że ten również ma brudną kartę w swym życiu. Ale gdy Salon zadecydował o gnojeniu książki Cenckiewicza i Gontarczyka paskudzącej „narodowy kapitał moralny” – Michnik śpiewa melodię inną: „Trudno pojąć intencje instytucji i ludzi, którzy podejmują obecnie kampanię oskarżeń i zniesławień wobec L. Wałęsy (…), gwałcą prawdę, naruszają fundamentalne zasady etyczne (…), szkodzą Polsce”. Maleszka lepiej by nie napisał…

 

Tak więc „fundamentalne zasady moralne” przypomniały się Salonowi w związku z okolicznościami taktycznymi (zwalczanie lustracji tudzież lustratorów), i spowodowały konieczność ponownego ozdobienia Dyzmy heroicznym laurem. Norwid pisał na ten temat jasno („Początek broszury politycznej”):

„Nie trzeba kłaniać się Okolicznościom,

A Prawdom kazać, by za drzwiami stały;

Przedawać laury starym znajomościom,

Myśląc, że dziejów rytm zagłuszą tymbały!”

 

Tłumienie „tymbałami” wolności słowa (quasi-cenzuralna kampania Salonu wzbraniającego pisać książki piętnujące salonowe mity) Norwid też ujął rymem w „Rzeczy o wolności słowa”:

„Widzę – że, skoro Wolność-słowa jest w ucisku,

To, co jej wzięto, Cynizm daje pośmiewisku

I ironia to bierze w opiekę macoszą,

Mówiąc: <”Nie znieśli prawdy, niech poświst jej znoszą>”.

 

Salon musi znosić szyderczy poświst ze strony antysalonowych publicystów, gdyż walcząc na śmierć i życie z historykami IPN-u – ostatnie granice autokompromitacji. Nie tylko poeci rodzimi tępili rymem cenzurowanie demaskatorskich tekstów, exemplum John Milton („Raj utracony”), który ganił obwarowywanie prawdy kajdanami zakazów. Lekceważąc mądrość stuleci – Salon rozpętał wobec książki Cenckiewicza i Gontarczyka sabat w stylu żandarmeryjno-zamordystycznym par excellence. Krzyczał publicznie: morda w kubeł, nie tykać narodowego mitu! Jako koronny argument przeciwko ujawnionym dokumentom salonowcy rzucili wyświechtaną blagę o fałszowaniu „kwitów” w MSW. Dyzma chwycił się tego, piszcząc rozpaczliwie pośród kamer i mikrofonów:

           - Macie prosty wybór – możecie wierzyć mnie lub esbecji!

 

Mnóstwo rodaków (tych traktujących już Dyzmę superkonfabulanta, króla łgarzy) wolało w tym wypadku wierzyć esbecji, bo ona miała za PRL-u dziwny zwyczaj nieoszukiwania samej siebie: nie fabrykowała lewych firmowych dokumentów (rejestrów, wniosków, raportów resortowych etc. ) gwoli wykiwania „Firmy”. Klarownie wypowiedział się na ten temat Janusz Stachowiak (oficer SB, który prowadził teczkę „Bolka”), pytając czemu miałby tworzyć nieprawdziwe, kompromitujące Wałęsę papiery już wtedy, kiedy Wałęsa był nikim i kiedy nikomu przez myśl nie przyszło, że ten cwaniaczkowaty „robol” będzie ikoną „Solidarności”, noblistą i bohaterem mitu”?

 

mjg53
O mnie mjg53

dociekliwy komentator rzeczywistości

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka