Jakiś czas temu obejrzałem dyskusję, w której udział wzięła prof. Monika Płatek. Temat dyskusji był bardzo ciekawy, bo dotyczył niskiego poziomu utożsamiania się kobiet z feministkami. Podobno według jakichś badań jest to nawet 7% ogółu, co jest wynikiem zaskakująco niskim. Ku mojemu, jak i prowadzącego zaskoczeniu prof. Płatek nie odniosła się do tematu w zasadzie wcale. Zdobyła się tylko na troszkę śmieszne tłumaczenie, że kobiety tak samo nie popierają bycia potrąconym na pasach...czyli, że feminizm to same kłopoty. To że sondaże raczej są anonimowe, już jej nie obchodzi. To że mimo wszystko to wynik zaskakująco niski, też jej nie obchodzi. Najwyraźniej jej to nie przeszkadza.
Linkuję rozmowę dla zainteresowanych. Ciekawa jest sama końcówka i starcie pani prof. z feministą prowadzącym(1:02 minuty), który został w ciekawy sposób potraktowany. Prowadzący relacjonował swoje przygody, kiedy chcąc napisać artykuł o finansowaniu kongresu kobiet, odmówiono mu informacji. Jak się okazało stworzona została specjalna fundacja, żeby ukryć fakt finansowania kongresu przez rząd. Jak o tym powiedział stał się ...... szowinistyczną świnią, która mówi kobietom co mają robić, a kobiety mają robić to co chcą, jak to wyjaśniła Pani Płatek.
W tym kontekście zastanawia mnie, ten chyba coraz bardziej zaznaczający się podział między kobietami, a feministkami, który dostrzec można wyraźnie przy okazji sprawy "grid girls"
Sprawa zaczęła się jakiś czas temu, ale jak widać nawet liberalne, mainstreamowe media nie bardzo mogą zrozumieć o co właściwie chodzi środowiskom feministycznym. Chodzi o sprawę utraty pracy przez dziewczyny, które miały ładnie wyglądać na torze F1. Same dziewczyny starają się bronić swojej pracy.....przed atakiem feministek. Panie w studiu mówią, że nigdy nie spotkały się z niestosownym zachowaniem wobec ich osoby podczas swej pracy. Spotykają się jednak z takim traktowaniem ze strony feministek, czy innych kobiet od startu całej afery. Warto posłuchać zalinkowanej rozmowy i tego jak jedna z nich tłumaczy, że zachowanie feministek jest w swej istocie antykobiece, bo po prostu nie pozwala kobietom robić tego co chcą. Czy to nie jest fascynująca sprawa? Wygląda to tak, jakby kobiecość owych grid girls, była czymś co feministki razi i co chcą jakby kontrolować.
Z tego całego zamieszania wyłania się obraz feministki jako nowego patriarchy (z którym niby walczą), który decyduje czym jest kobiecość i decyduje jak może, a jak nie może się manifestować. Oczywiście wszystko dzieje się pod płaszczykiem równości. Może właśnie z tego powodu kobiety nie utożsamiają się z feminizmem pani profesor?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo