Realizm magiczny, styl literacki i artystyczny, który miesza elementy codzienności wymiarami magicznymi lub fantastycznymi, jak twierdzą historycy literatury, wywodzi się z dwudziestowiecznych Niemiec, czasów schyłkowej Republiki weimarskiej. Placebo na chaos i zagrożenia świata realnego, w którym szalał gospodarczy kryzys, a na ulicach gryźli się o władzę komuniści z hitlerowcami. Nieuchronny, jak się zdawało, upadek starego świata zaowocował artystycznym exodusem w inny wymiar, pozwalał uwolnić się na chwilę od brutalnych mugoli. Eksperyment estetycznie udany, naśladowany i obecny w kulturze (literackie Noble Rushdiego i Tokarczuk), w popkulturze swój szczyt zdobył cyklem siedmiu tomów fantasy autorstwa brytyjskiej pisarki J.K. Rowling, o Harrym Potterze wydawanych od 1997 do 2007 roku. Potteromania potęgowana wersją filmową, prowadziła nawet do użycia tej powieści jako lektury szkolnej.
Efektem ubocznym wydaje się w wieku XXI sterowana przypadłość przekierowywania aktywności społecznej w stronę pozornych działań symbolicznych. Brutalny mord — urządzamy marsz. Akt terroru — bazgrzemy kredkami po chodniku. Wojenna agresja — wpinamy znaczki w klapy i wieczorem włączamy jakieś reflektory. Zamiast działań realnych, zamiast nacisku na rządzących by rozwiązywali problemy. Jakby Hitlera pokonała abrakadabra, a nie wysiłek milionowych armii i wyprodukowanych zamiast dóbr konsumpcyjnych setek tysięcy samolotów i czołgów.
Gdy pojawiają się ludzie z koncepcją, jak przywrócić ulice ludziom, jak zastopować zielone szaleństwo, wziąć znów w karby migracyjny amok, uwarunkowani przez oszustów szaleńcy protestują. Tyle że mocodawcy, zdając sobie sprawę z potęgi sprawczości abrakadabry, niektórych świrów wyposażają w karabiny — jak w Butler czy Orem. Laleczki voodoo babć Holland i ś.p. Nurowskiej jak się okazuje, są dobre, ale nieskuteczne.
Największym ostatnimi czasy wykwitem potterokredkizmu było zorganizowanie tak zwanej szumnie Globalnej Flotylli Sumud (po arabsku opór) w celu określonym jako przełamanie izraelskiej blokady Strefy Gazy. 50 stateczków, jachtów, łodzi motorowych z 500 aktywistami z 44 krajów na pokładach przez piękny miesiąc wrzesień szwendały się po Morzu Śródziemnym, aż — ojojoj — całkiem niespodziewanie, zostały przechwycone przez marynarkę izraelską.
Problemu wojny i ludobójstwa w Gazie nie sposób anno 2025 uznać za nieznany światu, nie da się też powiedzieć, by rządy liczących się graczy w regionie nie podejmowały wysiłków dla opanowania tego kryzysu. Czym więc była rzeczona Flotylla, jeśli nie droższą wersją kredek chodnikowych?
Oczywiście nie zabrakło tam aktywistów zamieszkałych w Polsce i posiadających polskie paszporty, co przeniosło podmuszki bliskowschodniego cykloniku na nasze podwórko, a zwłaszcza jego lewicowo-liberalną piaskownicę.
Gościem "Faktów po Faktach" TVN był wczoraj szef kancelarii premiera Jan Grabiec. Anita Werner zapytała go o sytuację w Strefie Gazy i kwestię flotylli Sumud, która według niej próbowała dostarczyć tam pomoc humanitarną (he, he - 50 łódek obciążonych 500 matrosami, normalnie gigantyczny przełom). Jednym z uczestników był poseł KO Franciszek Sterczewski. Werner zapytała więc Grabca, czy ten wspierał w tej misji swojego klubowego kolegę.
"Nie nazwałbym tego chyba misją. Jak oglądaliśmy te zdjęcia z tych łódek w Barcelonie, to bardziej przypominało to wakacje niż misję" - odparł całkiem przytomnie Grabiec.
"No nie wiem panie pośle, czy przypominało to wakacje. Dla wielu ludzi to jest ważna sprawa i wydaje mi się, że takie porównania są nie na miejscu" — zareagowała ("Po pana odpowiedzi zatkało mnie") Werner, po tym jak ją odetkało.
Lewicowy sektor X zawrzał. "Kompromitacja kompletna" - dziennikarz Janusz Schwertner. Obserwując takie wypowiedzi, jeszcze bardziej dziwię się przekonaniu Giertycha, że KO wygra kolejne wybory parlamentarne" - Dariusz Błażejewski (aktor, aktywista). "Minister Grabiec dawno nigdzie nie chodził, ale jak już poszedł to z przytupem" - Dominika Długosz, dziennikarka.
W sieci oceniano nie tylko słowa Grabca, ale także decyzję klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej o ukaraniu Franciszka Sterczewskiego za nieusprawiedliwioną nieobecność na posiedzeniach Sejmu.
"Wspaniały sygnał wysłała dziś klub KO do swoich wyborców, zwłaszcza młodych. Nie warto być idealistą. Nie warto walczyć o swoje ideały. Zostaniecie napiętnowani i ukarani" - rzecze Katarzyna Kolenda-Zalewska.
Abstrahując od wewnątrzpartyjnych motywów, wypowiedź Grabca należy ocenić jako sensowną i opartą na faktach oraz zdrowym rozsądku. A to dla libków grzech śmiertelny.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo