Czy w kampanii prezydenckiej 2025 jest ktoś, kogo można nazwać mężem stanu? Dlaczego wciąż tkwimy w duopolu PO-PiS? I co sprawia, że Bogdan Rymanowski jest tak cenionym dziennikarzem?
Słowa Krzysztofa Stanowskiego z debaty w Końskich utkwiły mi w pamięci jak zadra, której nie można wyjąć. „Kiedy dołączałem do tego wyścigu prezydenckiego, byłem święcie przekonany, że jestem najbardziej niepoważnym kandydatem w tym gronie, ale im dłużej trwa ta kampania, tym bardziej zaczynam w siebie wątpić i doceniam to, jak komiczna się ta kampania robi” – powiedział, a ja, słuchając tego w zaciszu domowym, poczułem, że trafił w sedno. Zgadzam się z nim w stu procentach – w tej kampanii, w której Trzaskowski i Nawrocki idą łeb w łeb, a inni kandydaci próbują przebić się przez medialny zgiełk, nie ma nikogo, kogo z ręką na sercu mógłbym nazwać kandydatem formatu prezydenckiego. Po usłyszeniu tych słów spędziłem długie godziny, analizując nazwiska, przypominając sobie debaty, obietnice, gesty. Szukałem kogoś, kto miałby w sobie to, co nazywamy mężem stanu – człowieka, który porzuciłby partyjne interesy dla dobra kraju, kogoś, kto swoją postawą, czynami, a nie tylko słowami, przekonałby mnie, że interes państwa jest ponad wszystko. Nie znalazłem nikogo. Może wymagam zbyt wiele, a może moja wiedza o ludziach polityki jest za mała. Tak czy inaczej, to smutne.
Kim jest mąż stanu w dzisiejszych czasach? To pytanie dręczyło mnie przez kilka dni. Łatwo popaść w frazesy – patriotyzm, mądrość, niezależność. Ale po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że mężem stanu byłby ktoś, kto, mimo że reprezentuje opcję polityczną, której nie popieram, skłoniłby mnie do oddania na niego głosu. Nie przez piękne deklaracje, ale przez czyny – konkretne działania, które stawiają interes państwa ponad partyjną grę. Szukałem takiej osoby nie tylko wśród kandydatów, ale i poza ich kręgiem – niezależnej, mądrej, ponadpartyjnej. Nie znalazłem nikogo.
Myśl o polaryzacji zaprowadziła mnie do innego wątku – wywiadu Bogdana Rymanowskiego z Kazikiem Staszewskim, który oglądałem wczoraj wieczorem. Wychowałem się na muzyce Kultu, a diagnozy Kazika, zarówno w jego piosenkach, jak i felietonach, od lat wydają mi się niezwykle trafne. W rozmowie z Rymanowskim powiedział coś, co idealnie oddaje moje odczucia: „PiS i PO przez przedkładanie interesu partyjnego nad państwowy to zło, które oplotło ten kraj”. Dodał, że od ponad dwudziestu lat jesteśmy skazani na duopol tych dwóch partii, które, zwalczając się nawzajem, nie mogłyby bez siebie funkcjonować – straciłyby rację bytu. Ta walka wyzwala coraz gorsze emocje, a my, jako społeczeństwo, nie zauważamy, jak świat polityki stacza się na moralne dno, gdzie nie ma już żadnych zahamowań. Kazik zauważył, że w wyborach prezydenckich warto byłoby oddać głos na kogoś spoza tego duopolu – kogoś, kto przełamie monopol PO-PiS. To myśl piękna, ale, jak sądzę, życzeniowa. Polaryzacja jest tak głęboka, że w tych wyborach, które odbędą się za kilka dni, 18 maja 2025, kluczową rolę odegra elektorat negatywny – ludzie będą głosować nie za kandydatem, lecz przeciw temu drugiemu. I kto by nie wygrał, spór i tak skoncentruje się na linii Tusk-Kaczyński, a reszta będzie tylko zajmować strony w tej rozgrywce, niezdolna do samodzielnego przełamania tego układu. Słuchając go, szczególnie wątku o Hiszpanii, czułem, że mówi o czymś, co sam przeżyłem. Kazik ma dom na Teneryfie, ja na Costa Blanca – obaj, jako Polacy, zmierzyliśmy się z tamtejszą rzeczywistością. Zgadzam się z nim w pełni, że podatki w Hiszpanii to dla nas, Polaków, ciężka do zrozumienia materia – mnie zajęło dwa lata, by to jakoś ogarnąć, choć wciąż nie jestem pewien, czy pojąłem wszystko należycie. A ocena hiszpańskich urzędników? Celna w punkt – nigdzie im się nie spieszy, jakby czas płynął tam w innym rytmie.
Oglądając ten wywiad, nie mogłem oprzeć się refleksji nad samym Bogdanem Rymanowskim. Jego fenomen jest dla mnie zagadką. Większość opinii o nim jest pozytywna – wielu widzi w nim ostoję dziennikarstwa, jednego z nielicznych, którzy zachowują obiektywizm w spolaryzowanym świecie mediów. Dziennikarze, podobnie jak politycy, często idą ręka w rękę z linią partyjną, a ich przekazy są podporządkowane politycznym interesom. Rymanowski zdaje się inny, ale czy naprawdę jest obiektywny? Przyznam, że nie potrafię tego jednoznacznie stwierdzić. Moja pierwsza myśl była raczej krytyczna – że jest mdły, nijaki, bez wyrazu. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej doceniam jedną jego cechę, której nie widzę u innych. Rymanowski umie słuchać. W jego wywiadach, jak ten z Kazikiem, to gość jest na pierwszym planie – opowiada, diagnozuje, a prowadzący pozostaje niemal niewidoczny. Wywiad płynie sam, jakby Rymanowski był tylko medium, które pozwala rozmówcy mówić. W dobie dziennikarstwa, gdzie prowadzący krzyczą na gości, przerywają im, a czasem wręcz ich wypraszają, to miła odmiana. Prawdziwe dziennikarstwo jest dziś jak Yeti – wszyscy o nim słyszeli, ale nikt go nie widział. Może Rymanowski jest bliżej tego ideału, niż mi się wydawało?
Wracając do wyborów – stoję przed dylematem. Brak męża stanu, duopol PO-PiS, polaryzacja, która dzieli nas coraz bardziej, i dziennikarstwo, które rzadko potrafi być bezstronne. Czy jest ktoś, kto mógłby to zmienić? Czy 18 maja 2025 roku oddam głos z przekonaniem, czy z konieczności? A może, jak sugeruje Kazik, warto poszukać kogoś spoza układu? Co sądzicie – czy w polskiej polityce jest jeszcze miejsce na męża stanu? I czy Rymanowski naprawdę jest tak obiektywny, jak się mówi? Czekam na Wasze głosy w komentarzach!
Inne tematy w dziale Polityka